ŚwiatOliver Bullough dla WP: Rosja powoli umiera. To bardzo smutne, ale również niepokojące

Oliver Bullough dla WP: Rosja powoli umiera. To bardzo smutne, ale również niepokojące

- Katastrofa demograficzna w Rosji budzi niepokój, bo to największy kraj na świecie, o strategicznym znaczeniu, z silną armią i arsenałem nuklearnym. Nigdy w swej historii nie stanęła przed takim wyzwaniem. Nie mam pojęcia, jak przystosuje się do czekającej ją przyszłości, ale nie wyobrażam sobie, by to się dobrze skończyło - mówi Wirtualnej Polsce Oliver Bullough, autor książki "Ostatni Rosjanin. Jak ocalić ginący naród?", która właśnie ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa RM. - Jest prawdopodobne, że wszystkie zagraniczne wojaże Władimira Putina są próbą odwrócenia uwagi społeczeństwa od tych kłopotów - podkreśla Bullough.

Oliver Bullough dla WP: Rosja powoli umiera. To bardzo smutne, ale również niepokojące
Źródło zdjęć: © AFP | ALEXANDER NEMENOV
Tomasz Bednarzak

20.04.2016 | aktual.: 21.04.2016 16:55

WP: Tomasz Bednarzak: W ostatnich latach Rosja anektowała Krym, rozpętała wojnę na Ukrainie, interweniowała w Syrii, rzuciła wyzwanie Zachodowi. Jednocześnie Rosja to kraj, który dosłownie umiera, co jest motywem przewodnim pana książki. Paradoks?

Oliver Bullough: - Nie sądzę. Rosja zmaga się z wieloma poważnymi, systemowymi problemami. Jednym z nich jest powolna katastrofa demograficzna. Kolejnym, ogromne trudności ekonomiczne, które z upływem czasu stają się coraz dotkliwsze. Tak właściwie to myślę, że jest prawdopodobne, iż te wszystkie zagraniczne wojaże - poczynając od Gruzji w 2008 r., po Ukrainę i Syrię dzisiaj - są próbą odwrócenia uwagi społeczeństwa od kłopotów wewnętrznych, które Rosja ma cały czas. Dlatego nie uważam, żeby to był paradoks. Władimir Putin stara się rozegrać politycznie bardzo trudną sytuację w kraju, kreując się na silnego przywódcę na arenie międzynarodowej. I w oczach zwykłych Rosjan wykonuje świetną robotę.

WP: Narracja w pańskiej książce obraca się wokół samotnego prawosławnego księdza - ojca Dmitrija Dudki, jednego z bardziej znanych dysydenckich duchownych w latach 70. w ZSRR. Dlaczego?

- Istota demograficznych problemów Rosji jest tak skomplikowana, że nie chciałem jej opisywać wyłącznie za pomocą suchych liczb. Dlatego szukałem ludzkiej historii, wokół której mogłaby koncentrować się moja opowieść. To była kwestia znalezienia odpowiedniego bohatera, co nie było łatwe, ponieważ jedyne osoby w Związku Radzieckim, na temat których jest wystarczająca liczba materiałów źródłowych, to albo komunistyczni prominenci, jak Leonid Breżniew czy Józef Stalin, albo dysydenci polityczni, których bogatą twórczość publikowano na Zachodzie. Jednak problem jest taki, że ogromna większość dysydentów, takich jak Aleksandr Sołżenicyn czy Andriej Sacharow, nie jest reprezentatywna dla zwykłych Rosjan. Większość pochodziła z Moskwy, nie wszyscy byli etnicznymi Rosjanami - wśród nich byli Ukraińcy, Tatarzy, osoby pochodzenia żydowskiego. Dlatego poszukiwałem dysydenta narodowości rosyjskiej, którego biografia byłaby bardziej reprezentatywna dla doświadczeń całego narodu.

WP: Tak trafił pan na historię ojca Dmitrija...

- Tak. Ojciec Dmitrij w latach 70. był postacią bardzo znaną, ale od tamtego czasu został prawie całkowicie zapomniany. I im więcej o nim czytałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że jego życiorys jest idealnym odzwierciedleniem XX-wiecznych doświadczeń narodu rosyjskiego. Tak jak większość Rosjan urodził się w małej wiosce na prowincji, przeżył kolektywizację, jego ojciec w czasach stalinowskich został aresztowany. W czasie II wojny światowej znalazł się pod niemiecką okupacją, po wyzwoleniu został wcielony do Armii Czerwonej, a potem trafił do gułagu. Tak więc ojciec Dmitrij osobiście uczestniczył we wszystkich dziejowych momentach, które ukształtowały rosyjskie społeczeństwo w XX wieku.

Co najlepsze dla mnie, on to wszystko spisał. Zostawił po sobie nieskończoną liczbę pamiętników, listów, wierszy i biuletynów, które zawierały jego przemyślenia. Miałem więc bogaty, oryginalny materiał źródłowy, pozwalający mi zrekonstruować jego życiorys, co jest niezwykle rzadkie, bo osób takiego pokroju w Rosji jest dosłownie kilka. Miałem więc niesamowite szczęście, że znalazłem kogoś, kto perfekcyjnie odzwierciedla rosyjskie doświadczenia w XX wieku, a przy tym spisuje na bieżąco wszystko, co robił i myślał w tym czasie. Kiedy pierwszy raz natrafiłem na postać ojca Dmitrija, prawie nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Perfekcyjnie pasował do historii, którą chciałem opowiedzieć w książce, biorąc pod uwagę, że jego nauczanie koncentrowało się wokół problemów alkoholizmu i zdrowia duchowego Rosjan.

WP: Podążając śladami ojca Dmitrija przejechał pan połowę Rosji. Co te wszystkie podróże i spotkania z ludźmi powiedziały panu o kraju? Co pana uderzyło najbardziej?

- Ojciec Dmitrij urodził się w małej wiosce na obecnej granicy z Białorusią, potem został zesłany do gułagu daleko na północy kraju, natomiast posługę duszpasterską pełnił głównie w Moskwie i okolicach. Z tego powodu zobaczyłem spory kawałek kraju, w tym miejsca położone na głębokiej rosyjskiej prowincji. Wiedziałem, że tam załamanie demograficzne jest widoczne, ale nie spodziewałem się, że skala tego problemu jest tak ogromna. Widziałem mnóstwo wiosek i małych miasteczek, które albo całkowicie opustoszały, albo znikną w ciągu 10-15 lat, bo wyjadą z nich lub umrą ostatni mieszkańcy. Ten proces postępuje w zastraszającym tempie i jest sednem opowieści, którą przekazuje w swojej książce. To niesamowicie smutne, bo na naszych oczach znika cały naród i jego kultura.

Jednak z drugiej strony, wszędzie, gdzie się udałem, przyjmowano mnie niezwykle gościnnie, pomimo że byłem obcokrajowcem, który przyjeżdżał bez żadnego uprzedzenia. Ludzie dawali mi nocleg, żywili mnie, nikt nie chciał pieniędzy. Im bardziej oddalałem się od Moskwy i centrum Rosji, tym bardziej przekonywałem się, że ten naród umiera, ale jednocześnie wszystkie jego przymioty, które władza sowiecka starała się zniszczyć, wciąż są bardzo żywe. To było paradoksalne doświadczenie - z jednej strony smutne, ale w wielu aspektach pozytywne, bo to było cudowne przeżycie spotkać tylu niesamowitych ludzi. Przez lata mieszkałem w Rosji, ale dopiero wtedy poznałem jej całkowicie inną stronę, której istnienia nawet nie podejrzewałem.

WP: Nie ulega wątpliwości, że alkohol jest głównym wrogiem rosyjskiego społeczeństwa, który doprowadza do biologicznej degradacji całego narodu. Ale Rosjanie dużo pili już w czasach carów. Co zmieniło się w tym względzie w erze komunizmu?

- To prawda, że w czasach carskich Rosjanie pili dużo, jednak mimo wszystko przeważnie upijali się przy jakiejś okazji, w święta i dni wolne. To nadal oznaczało ogromne spożycie alkoholu, ale na pewno nie pili każdego dnia. Sytuacja zaczęła się zmieniać gdzieś w latach 60., kiedy ludzie zaczęli pić cały czas, szczególnie mężczyźni. Rezultat był straszny.

WP: Dlaczego zaczęli pić na umór właśnie w tym okresie?

- To jest podstawowe pytanie stawiane przeze mnie w książce i problem, który tak niepokoił ojca Dmitrija i z którym tak mocno walczył. Ja tłumaczę to tym, że Związek Radziecki stał się miejscem, gdzie mieszkańcy stracili jakąkolwiek nadzieję, nie widzieli szans na zmianę. Więc w tej beznadziei zaczęli pić. Ojciec Dmitrij starał się to zwalczać apelując do ludzi, żeby sobie ufali, wierzyli w siebie nawzajem, mogli na sobie polegać. Żeby zastąpili chemiczną radość wywoływaną przez alkohol, radością czerpaną z przyjaźni i życzliwości między sobą.

WP: Tak się składa, że za każdym razem, gdy władza w Rosji na poważnie brała się za walkę z alkoholem, to kończyło się jej upadkiem. Car Mikołaj II wprowadził częściową prohibicję na początku I wojny światowej i parę lat później został obalony. Kiedy Michaił Gorbaczow postąpił podobnie, kilka lat później przestał istnieć Związek Radziecki. Przypadek?

- Nie do końca. Akurat jeżeli chodzi o Mikołaja II, to w tamtym czasie działo się naprawdę wiele i ogromną rolę w jego upadku odegrała sama wojna. Niemniej, zakazanie alkoholu było bardzo niepopularnym ruchem. To bardzo rosyjski sposób prowadzenia "kampanii" na rzecz zdrowia publicznego. Wprowadzanie zakazów, zamiast edukowania społeczeństwa i poprawiania sytuacji krok po kroku, nigdy nie mogło odnieść pełnego sukcesu i uszczęśliwić ludzi. Prawda jest też taka, że w Związku Radzieckim dochody ze sprzedaży alkoholu stanowiły bardzo ważną część budżetu. A Gorbaczow ograniczył jego sprzedaż niemal dokładnie w tym samym czasie, gdy załamały się ceny ropy naftowej, co przyczyniło się do ogromnych problemów budżetowych ZSRR.

Jednak w kategoriach tego, co jest dobre dla społeczeństwa, muszę przyznać, że polityka antyalkoholowa Gorbaczowa była najbardziej udaną kampanią na rzecz zdrowia publicznego w historii Rosji. Zauważalnie wzrósł współczynnik urodzeń, radykalnie spadła umieralność. Patrząc na statystyki, był to niezwykły sukces, i gdyby ta polityka była kontynuowana dalej, dziś rosyjskie społeczeństwo byłoby o wiele zdrowsze.

WP: Jednak historia pokazuje, że rosyjskiej władzy nigdy nie udało się osiągnąć pełnego zwycięstwa w batalii z alkoholizmem. Czy to oznacza, że ta walka jest w Rosji skazana na porażkę?

- Ja tak nie uważam. Jest wiele narodów, zwłaszcza w Europe Północnej, które miały podobne podejście do alkoholu, np. Szwecja, Norwegia czy Finlandia. Naturalnie te kraje nadal mają problemy związane z piciem, ale nie są one nawet w połowie tak poważne jak były kiedyś czy są teraz w Rosji. Myślę, że gdyby ludzie mieli możliwość, to woleliby robić coś innego, niż upijać się cały czas. Wierzę, że kiedy jesteś częścią wolnego, zdrowego społeczeństwa, możesz robić co chcesz, ufasz swoim sąsiadom, możesz żyć pełnią życia, to nie pijesz na umór. Dlatego uważam, że rozwiązaniem jest budowa zdrowej tkanki społecznej. Gdyby Rosja zbudowała bardziej sprawiedliwe społeczeństwo i bardziej sprawiedliwą gospodarkę, prawdopodobnie spadłaby też konsumpcja alkoholu. Niestety, na razie nie widać na to szans.

WP: W książce sporo miejsca poświęca pan rosyjskiej Cerkwi. W Polsce w czasach komunistycznych Kościół katolicki był jedyną legalną opozycją i ostatnią ostoją niezależności. W Związku Radzieckim sytuacja i rola Kościoła prawosławnego była diametralnie inna.

- Polska miała ogromne szczęście. Kościół katolicki był absolutnie podporą opozycji i dawał ludziom nadzieję w trudnych czasach, a władze komunistyczne niewiele z tym mogły zrobić. Cerkiew to zupełnie inny przypadek z racji swojej historii, filozofii i odmiennego systemu wiary. Kościół katolicki przez setki, tysiące lat funkcjonował niezależnie od władzy świeckiej. W prawosławiu tego nie było i hierarchowie zawsze mieli problem, by sprzeciwić się władcy. Więc gdy w Związku Radzieckim komunistyczny reżim wyciągnął do Cerkwi rękę, ta ochoczo z tego skorzystała i była blisko władzy do końca czasów sowieckich. Również dziś Patriarchat Moskiewski idzie ramię w ramię z Władimirem Putinem. Naturalnie w Cerkwi są niezwykle odważni, uduchowieni i szlachetni księża, miałem okazję takich poznać. Ale nie ma ich w najwyższych kręgach hierarchii, bo najczęściej kierowani są do prowincjonalnych parafii, skąd nie mają szans na awans wyżej. Uważam, że prawosławie jest czymś wyjątkowym, będąc w rosyjskiej cerkwi przeżyłem
jedno z najbardziej niezwykłych doświadczeń religijnych w swoim życiu. Niestety hierarchia Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego jest głęboko skorumpowana długoletnią współpracą z KGB i komunistyczną elitą.

WP: Myśli pan, że gdyby ojciec Dmitrij dożył dnia dzisiejszego, poparłby politykę prowadzoną przez Władimira Putina?

- Przykro mi to mówić, ale prawdopodobnie tak. KGB dobrze wykonało swoją robotę (w 1980 r. duchowny został aresztowany i złamany, ukorzył się publicznie, potępiając dysydencką działalność - przyp. red.). Pod koniec istnienia Związku Radzieckiego ojciec Dmitrij stał się antysemitą i radykalnym rosyjskim nacjonalistą. Na początku lat 90. sprzymierzył się z osobami z różnych ruchów politycznych, których cechą wspólną jest, że wszyscy poparli potem Putina i jego politykę. Trudno więc przypuszczać, że nie zrobiłby tego również ojciec Dmitrij. Dla mnie to bardzo smutne, bo w latach 70. starał się propagować inną twarz chrześcijaństwa - bardziej refleksyjnego i interesującego się tym, co dzieje się na świecie. I wiem, że zaprzyjaźnieni z nim dysydenccy duchowni, których znał bardzo dobrze, mieli całkowicie odmienne podejście do Putina, byli bardzo zaniepokojeni jego działaniami. Ale ojciec Dmitrij odwrócił się od nich jeszcze przed rozpadem ZSRR.

WP: Pana książka ma podtytuł "Jak uratować ginący naród". Czy dziś widzi pan jakąkolwiek szansę na radykalną, pozytywną zmianę w tym rosyjskim pędzie ku samozagładzie?

- Widać niewielką poprawę. Wskaźnik urodzeń lekko drgnął do góry w ostatnich latach, choć jest to wzrost kompletnie niewystarczający. Oczywiście nie chodzi o to, że nagle obudzimy się jutro i nie będzie żadnych Rosjan. Ale każdego dnia jest ich coraz mniej. To nie tylko jest bardzo smutne dla każdego, kto tak jak ja kocha Rosję. To również budzi niepokój, bo Rosja to największy kraj na świecie, o strategicznym znaczeniu, z silną armią i arsenałem nuklearnym. Nigdy w swej historii nie stanęła przed takim wyzwaniem, że ma coraz mniej i mniej młodych ludzi do zarządzania krajem. I patrząc na to, jak słabo Rosja radzi sobie z innymi wielkimi problemami z ostatnich 20 lat, trudno sobie wyobrazić, by przezwyciężyła ten kryzys. Nie mam pojęcia, jak Rosja przystosuje się do czekającej ją przyszłości. Ale nie wyobrażam sobie, by to się dobrze skończyło.

WP: W przeszłości wiele narodów bardzo ucierpiało z rąk rosyjskiego i sowieckiego imperializmu, w szczególności Polska, kraje bałtyckie czy Ukraina. Dla wielu ludzi w tych krajach im słabsza Rosja jest, tym lepiej dla nich. Dlaczego powinni się martwić jej kłopotami?

- Rozumiem ten punkt widzenia. Powiedziałbym jednak, że narodem, który wycierpiał najbardziej z rąk rosyjskich władz, są sami Rosjanie. Rosyjskie reżimy nie oszczędzały swojego społeczeństwa - mordowały i uciskały Rosjan tak samo, jak przedstawicieli innych narodów, co jest raczej nietypowe na tle większości innych imperiów. Dlatego nie sądzę, że problem leży w narodzie rosyjskim, tylko w jego władzach. Mam nadzieję, że Polacy, którzy doświadczyli tylu okrucieństw ze strony Rosji i pamiętają o zbrodni w Katyniu, będą pamiętać również o Aleksandrze Sołżenicynie czy Andrieju Sacharowie, którzy byli wielkimi przyjaciółmi Polski, jak i przyjaciółmi całej ludzkości.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (406)