Olaf Scholz obiecywał, Ukraina została bez prezentów
Z deklarowanego przez kanclerza Olafa Scholza pakietu broni za 2,4 mld euro, Ukraina do tej pory otrzymała niewiele. A na rząd w Berlinie rośnie coraz większa presja, by przekazał na front rakietowe pociski manewrujące Taurus. - Deklaracje Niemiec to jedno. Ich realizacja to już zupełnie coś innego - mówią eksperci.
Gdy w maju tego roku prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski odwiedził Berlin, niemiecki rząd obiecał mu przekazanie uzbrojenia o wartości 2,4 mld euro, które miało być dostarczone "tak szybko, jak to możliwe". Brak daty nie był przypadkowy.
Wśród broni, która miała trafić na front, wymieniano m.in. 110 czołgów Leopard 1, kolejne 20 bojowych wozów piechoty Marder, 18 samobieżnych dział przeciwlotniczych Gepard, cztery dodatkowe systemy przeciwlotnicze IRIS-T i 26 tys. sztuk amunicji artyleryjskiej. Berlin zadeklarował również przekazanie kilkuset dronów zwiadowczych, radarów nadzoru powietrznego, cystern i ciężkich ciężarówek przegubowych. Wykaz broni dostarczanej Ukrainie publikuje na swoich stronach internetowych niemiecki rząd - nie są tajemnicą. To jawna deklaracja i obietnica.
Jak wynika z analizy dziennika "Die Welt", w ciągu ostatnich dwóch miesięcy nie zostało dostarczone niemal nic z tej listy. "Od połowy maja nie dostarczono ani jednego Mardera, systemu IRIS-T, żadnej cysterny czy ciężkiej ciężarówki" - wylicza "Welt". I jak dodaje, przekazano tylko 10 czołgów Leopard, jeden radar kontroli powietrznej, 12 Gepardów, 850 sztuk amunicji artyleryjskiej i osiem karetek pogotowia". Słowem: niewiele.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zdaniem ekspertów, Berlin od dawna bardzo dużo deklaruje, po czym ma problem z realizacją swoich zapowiedzi.
- Niemcy konsekwentnie od wybuchu wojny podchodzą ostrożnie do Rosji, oczywiście przez swoje interesy polityczne i gospodarcze. Początkowo przecież Berlin był nastawiony na próby zakończenia konfliktu i szukania rozwiązań polityczno-dyplomatycznych. Obecnie złudzenie takich rozstrzygnięć jest już co prawda poza Niemcami, ale nadal więcej u nich się dzieje na poziomie deklaracji niż wyraża w realnych działaniach - mówi Wirtualnej Polsce dr hab. Maciej Milczanowski z Zakładu Bezpieczeństwa Narodowego i Wewnętrznego Uniwersytetu Rzeszowskiego.
Jego zdaniem, spowolnienie i brak dostaw broni z Niemiec najwyraźniej jest spowodowane wewnętrznymi rozgrywkami. - Efekt jest taki jaki widzimy - zauważa.
I jak dodaje, "deklaracje zamiast czynów mają zmniejszać złe wrażenie z początku konfliktu".
- Nie wygląda to dobrze i sprawia zawód Ukrainie. Wydawało się od jakiegoś czasu, że Berlin zmieni swoje podejście i będzie to trwała zmiana. Pojawiły się dostawy systemów artylerii przeciwlotniczej czy czołgów Leopard. Tymczasem Niemcy nadal się ociągają i jest to kiepski sygnał dla jedności Zachodu w sprawie pomocy Ukrainie - ocenia Milczanowski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W podobnym tonie wypowiada się Mariusz Marszałkowski, redaktor naczelny portalu Polon.pl, były pracownik Kolegium Europejskiego w Natolinie i współpracownik Instytutu Jagiellońskiego.
"Niemcy wpadły na minę transparentności"
- Berlin prowadząc otwartą politykę informacyjną na temat dostaw płaci za to cenę - mówi.
- W sferze deklaracji Niemcy oferują Ukrainie bardzo dużo. W sferze rzeczywistej jest jednak inaczej. A dodatkowo mają problemy z dostarczeniem części do zadeklarowanego sprzętu czy amunicji - zauważa. I mówi, by spojrzeć na Polskę. - W naszym kraju jest mniej deklaracji i informowania opinii publicznej, a więcej jest dostaw uzgodnionych w zaciszach gabinetów, przez co nie musimy się później tłumaczyć. Niemcy "wpadły na minę transparentności" - mówi WP Mariusz Marszałkowski.
Według eksperta nie jest jednak tak, że Berlin całkowicie nie realizuje dostaw.
- W odpowiednim czasie przekazano m.in. dwóm ukraińskim kompaniom czołgi Leopardy 2A 6. Trafiły one przed rozpoczęciem ukraińskiej kontrofensywy. Dodatkowo dostarczono systemy przeciwrakietowe Iris-T, Gepardy, haubice PZ-2000 czy systemy MLRS do HIMARS-ów - wylicza ekspert.
Jak podkreśla nasz rozmówca, podobnie jak dr hab. Maciej Milczanowski, błędem była postawa Niemiec z początku wojny. A ta ma niestety przełożenie na powolne postępy obecnej ukraińskiej kontrofensywy.
- Na początku konfliktu Niemcy przyjęły założenie, że wojna zakończy się rosyjskim sukcesem. I prędzej czy później dojdzie do zdobycia Kijowa i wymiany ukraińskich władz. Berlin wówczas widział konieczność rozmów z Moskwą. Pamiętamy telefony kanclerza Olafa Scholza do Władimira Putina. Przez takie podejście i zwlekanie głównie Niemiec, ale też innych państw Zachodu, ukraińska ofensywa teraz nie przebiega jak powinna - uważa Mariusz Marszałkowski
I jak dodaje, można było Rosję zaatakować, po dwóch udanych ofensywach: charkowskiej i chersońskiej. - To wtedy powinien nadejść strumień dostaw broni, także z Niemiec. Zamiast tego, przez pół roku rosyjska armia przygotowała się do natarcia. Teraz już nie ma efektu zaskoczenia - uważa rozmówca WP.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przypomnijmy, że w ostatnich dniach, w Niemczech dyskutuje się coraz głośniej nad przekazaniem Ukrainie pocisków manewrujących Taurus. Pociski są uważane za szczególnie precyzyjne ze względu na ich zaawansowany system nawigacji i mogą trafiać w cele znajdujące się w odległości 500 kilometrów lub większej.
Do tej pory partia kanclerza Olafa Scholza SPD sprzeciwiała się rozszerzeniu niemieckiej pomocy wojskowej o Taurusy. "Nadal uważamy, że nie jest to obecnie nasz najwyższy priorytet" - powiedział w ubiegłym tygodniu minister obrony Niemiec Boris Pistorius z SPD. A inni politycy tego obozu mówili o "zwiększeniu ryzyka eskalacji".
Jednak po tym, jak politycy współrządzących z partii Zielonych i FDP, a także z opozycyjnej CDU/CSU wezwali do dostarczenia tej broni, także polityk z ugrupowania Scholza - SPD, Andreas Schwarz wezwał do przekazania Taurusów. – Kontrofensywa słabnie. Ukraina nie ma znaczących sił powietrznych, które mogłyby ją wesprzeć. Pozostają tylko pociski, takie jak Taurus, za pomocą których "ukraińska armia mogłaby pokonać pola minowe utworzone przez Rosjan i odzyskać terytorium" - powiedział Schwarz tygodnikowi "Der Spiegel".
Taurusy raczej nie trafią na Ukrainę
W ocenie Mariusza Marszałkowskiego, Niemcy nie mają zbyt dużo Taurusów w swoich zasobach.
- Taurusów jest niewiele, kilkadziesiąt sztuk. Berlin nie wyczyści całego swojego magazynu. Czy to będzie Wunderwaffe, która zmieni oblicze wojny? Niestety nie, ze względu na małą liczbę pocisków. Ukraina musiałaby wystrzeliwać po kilka, kilkanaście dziennie, żeby np. niszczyć mosty. Pamiętajmy też o horrendalnych kwotach, jeden pocisk to koszt kilku milionów dolarów – ujawnia ekspert.
Marszałkowski zwraca też uwagę na platformy, z których te pociski miałyby być wystrzeliwane.
- Pociski manewrujące są odpalane tylko z jednego rodzaju samolotu w ukraińskim arsenale. To Su-24. Tyle że tych maszyn już przed wojną nie było dużo, a dodatkowo w czasie wojny część z nich uległo zniszczeniu – mówi rozmówca Wirtualnej Polski.
I jak podkreśla, Niemcy obawiają się, że ukraińska armia mogłaby pociskami razić cele na terytorium Federacji Rosyjskiej. – Berlin powinien jednak pamiętać, że to Rosja jest agresorem w tej wojnie. I absurdem jest to, że Ukraina atakując centra logistyczne na terenie Federacji Rosyjskiej musi się z tego tłumaczyć – dodaje Marszałkowski.
Podobnie uważa dr hab. Maciej Milczanowski.
- Ukraina, prowadząc wojnę obronną, ma pełne prawo, by razić linie zaopatrzenia, także na terenie Rosji. Nie rozumiem podejścia na Zachodzie, żeby nie prowokować Putina. To Rosja robi wszystko, żeby zniszczyć Ukrainę. Dlaczego więc Kijów, przy pomocy takich pocisków jak Taurusy, ma nie odpowiadać na rosyjską agresję? – pyta retorycznie Milczanowski.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski