Okrutna zbrodnia rosyjskiego żołnierza w Armenii może mieć poważne następstwa polityczne
Morderstwo popełnione przez żołnierza z rosyjskiej bazy w Giurmi może mieć poważne następstwa dla rosyjskiej strategii na Zakaukaziu oraz wewnętrznej sytuacji politycznej Armenii - pisze ekspert ds. Rosji Robert Cheda dla Wirtualnej Polski. Tymczasem medialna machina w Rosji z całą siłą zaczyna promować tezę, że polityczne następstwa pospolitego czynu kryminalnego to kolejny, geopolityczny spisek Waszyngtonu, zmierzający do rozbicia odwiecznego sojuszu Rosji i Armenii oraz wywołania kolejnej kolorowej rewolucji - najpierw w Erywaniu, a następnie w Moskwie.
19.01.2015 | aktual.: 19.01.2015 22:50
Zabójcza 102 baza
13 stycznia 2015 r. Armenię obiegła informacja o nocnym morderstwie w Giurmi, drugim co do wielkości mieście kraju, popełnionym - jak się wkrótce okazało - przez żołnierza 102 rosyjskiej bazy wojskowej. Według oficjalnej wersji szeregowy z poboru Walerij Piermiakow oddalił się samowolnie z posterunku, po czym zamordował sześcioosobową rodzinę Awetisian. Dokładniej, zabił pięć osób dorosłych i jedno dziecko oraz zranił drugie, po czym próbował uciec do Turcji. Został złapany w czasie próby przekroczenia granicy. Siódma ofiara, półroczny chłopiec, który został ugodzony nożem, zmarł w poniedziałek w szpitalu w Erewaniu.
Zabójstwo wywołało emocjonalny wybuch w całej Armenii, a jego emanacją były gwałtowne demonstracje uliczne w samym Giurmi, jak i w stolicy - Erywaniu. Protestujący przed rosyjskimi placówkami dyplomatycznymi i bazą wojskową, żądali wydania winnego w ręce miejscowego wymiaru sprawiedliwości i surowego ukarania. Demonstracje przerodziły się w masowe zamieszki, podczas których rannych zostało kilkadziesiąt osób, bo policja brutalnie rozpędziła manifestantów.
Głos w sprawie zabrał nawet Katolikos Gegerin II - głowa Ormiańskiego Kościoła Prawosławnego, który wezwał wiernych do spokoju, ale sam zażądał ukarania zbrodniarza. Rosja zadeklarowała pełną współpracę z miejscowym wymiarem sprawiedliwości, ale tylko w fazie śledczej, ponieważ rosyjskie prawo zabrania przekazywania swoich obywateli pod obcą jurysdykcję. I chyba ten fakt wzburzył Ormian najbardziej, ponieważ doskonale pamiętają poniżający spektakl, jaki dwa lata temu odbył się w Rosji wobec obywatela Armenii.
W 2013 r. ormiański kierowca - gastarbeiter Gracz Arutiunian - wbił się wielotonową ciężarówką w podmoskiewski autobus, zabijając 18 i raniąc 22 osoby, w tym dzieci. Oburzenie Rosjan nie miało granic, a winowajca został w świetle kamer doprowadzony do szefa stołecznej policji w kalesonach i damskim szlafroku, co z kolei wywołało falę protestów w Erywaniu. Antyrosyjskie nastroje, jakie zapanowały w Armenii są tym bardziej usprawiedliwione, że nie był to pierwszy tego rodzaju incydent. W 1999 r. pijani rosyjscy żołnierze ostrzelali bazar w Gurmi zabijając dwóch i raniąc dziewięciu cywilów. W 2013 r. na poligonie 102 bazy śmierć poniosło dwóch chłopców, którzy rozbrajali artyleryjski niewypał.
Niezrównoważony agent
Piermiakow zeznał, że zamierzał zdezerterować, a do przypadkowego domostwa udał się po wodę. Zabójstwa dokonał w obawie przed wydaniem w ręce dowództwa. W tym kontekście rosyjskie media zadają pytanie o stan psychiczny Piermiakowa, przypominając, że próbował uciec z wojska jeszcze w Rosji, rozpoczynając służbę w Ufie. Natomiast dla rosyjskich internautów przyczyna zachowania zabójcy jest jedna - przestępczość w armii. Zgodnie z danymi prokuratury wojskowej przemoc wobec żołnierzy służby poborowej ulega stałemu nasileniu. Tylko w 2011 r. wzrosła o 20 proc., co w ocenie organizacji obrony praw człowieka doprowadziło do 246 samobójstw żołnierzy.
Oznacza to, że nie udaje się pokonać zjawiska diedowszczyny - okrutnej fali, czyli przemocy fizycznej i psychicznej starszych roczników nad młodymi żołnierzami. Rośnie także przemoc ze strony oficerów, w 2012 r. wyrokami dyscyplinarnymi i sądowymi skazano m.in. 50 dowódców kompanii. Powstaje zatem pytanie o jakość nadzoru sprawowanego przez generalicję, w tym ze 102 bazy. Pewną podpowiedzią może być fakt ogromnej korupcji nękającej rosyjską armię, tylko w 2013 r. sięgnęła ona sumy 200 miliardów rubli. Jednak w Rosji nie brak także poglądów sugerujących wprost, że morderstwo było dokonane z premedytacją przez zwerbowanego agenta i na zamówienie CIA, w celu osłabienia rosyjskiej obecności na Zakaukaziu.
Skutki dla Rosji
Wojskowa polityka zagraniczna jest jednym z kluczowych elementów strategii Rosji na obszarze b. ZSRR, której celem pozostaje zachowanie geopolitycznej dominacji na obszarze Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP). Dlatego Moskwa stała się inicjatorem Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym i organizatorem kolektywnych sił zbrojnych. Nie szczędzi także środków na utrzymanie baz wojskowych na Białorusi, w Kazachstanie, Kirgizji i Tadżykistanie oraz naturalnie w Armenii, w której dysponuje 102 bazą (ekwiwalent dywizji wraz z jednostkami lotniczymi i rakietowymi) oraz oddziałami pogranicznymi (ok. 4 tysięcy żołnierzy) dozorującymi granicę z Turcją i Iranem.
Rosyjski arsenał w Armenii pozwala osiągać cele na Bliskim Wschodzie, aż do terytorium Izraela włącznie, a więc zapewnia militarne wsparcie polityki Moskwy w tym regionie. Jednak podstawowym celem 102 bazy jest szachowanie (czy jak chcą rosyjscy analitycy - stabilizowanie) miękkiego podbrzusza Rosji, jakim jest Kaukaz Południowy - Gruzja, Armenia i Azerbejdżan.
Rola jednostek rosyjskich w Armenii nie sprowadza się tylko do wsparcia Erywania w konflikcie z Baku o Górski Karabach. Choć jest to niezwykle ważne, zważywszy na fakt, iż Azerbejdżan wydaje na uzbrojenie równowartość rocznego PKB Armenii. Z chwilą wycofania rosyjskiej armii z Gruzji i Azerbejdżanu jest to jedyna licząca się baza w tym rejonie i służy forsowaniu putinowskich projektów integracyjnych - ostatnio Eurazjatyckiego Związku Ekonomicznego. Erywań ratyfikował akces do Związku z dniem 1 stycznia 2015 r., ale jako jedyny sygnatariusz nie posiada wspólnych granic z Rosją, Białorusią i Kazachstanem. Moskwa włączyła już praktycznie w działanie układu Abchazję i Południową Osetię, ostatnią przeszkodą geograficzną na drodze do Armenii jest więc Gruzja. Dlatego Rosja nie raz zapowiadała, że jeśli Tbilisi zablokuje tranzyt lądowy i powietrzny dla armeńskiej bazy, to taki korytarz wyrąbie siłą.
Tamtejsze oddziały rosyjskie są więc straszakiem także wobec Gruzji i mają skłaniać ją do coraz bardziej ugodowej postawy, aż do włączenia w euroazjatycką wspólnotę. A to oznaczałoby kardynalną zmianę wektora gruzińskiej polityki zagranicznej, dążącej w tej chwili do integracji z UE i NATO. Na przeszkodzie takim planom może jednak stanąć rozwój sytuacji w samej Armenii. Bo to przecież Erywań jest strategicznym partnerem Rosji na Zakaukaziu.
Skutki dla Armenii
Podobnie, jak w przypadku innych państw poradzieckich, szczególnie tych niewielkich, armeńska scena polityczna jest spolaryzowana według schematu prorosyjskiego i proeuropejskiego, co wiąże się z odmiennymi wizjami rozwoju. Obecny prezydent Serż Sarkisjan należy do najbardziej zaufanych sojuszników Rosji, zadecydował przecież o eurazjatyckim akcesie, udziale w Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym oraz uzależnił Armenię od Gazpromu.
Taka strategia jest w największej mierze skutkiem ekonomicznego ubóstwa wywołanego konfliktem z Azerbejdżanem o Górski Karabach. W innym przypadku Armenia mogłaby skorzystać z tamtejszych surowców energetycznych oraz prowadzić nieskrępowaną wymianę handlową poprzez Turcję, najbliższego sojusznika Baku. Tymczasem Erywań znajduje się w faktycznej blokadzie gospodarczej ze strony sąsiadów, co zadecydowało o ścisłym sojuszu z Moskwą.
W Armenii są jednak znaczące siły opozycyjne o proeuropejskim wektorze politycznym, które zarzucają władzom zajście w ślepy, bo rosyjski zaułek. Sprzeczności wylewają się regularnie na ulice, najczęściej podczas wyborów, jak miało to miejsce w 2008 r. Zwolennicy Lewona Ter-Petrosjana, czyli opozycyjnego kandydata do prezydentury, podali w wątpliwość wyniki głosowania gwałtownymi demonstracjami w całym kraju. Bilans starć to 20 osób zabitych i dwudziestodniowy stan wyjątkowy. W takiej sytuacji siły opozycyjne postulują potrzebę przeprowadzania uczciwych wyborów prezydenckich i wypowiedzenia układu euroazjatyckiego. A jeśli 102 baza ma nadal funkcjonować, to za uczciwe pieniądze, bo w chwili obecnej koszty rosyjskiego kontyngentu ponoszą równo obie strony.
Analitycy zastanawiają się więc, czy demonstracje wywołane morderstwem nie przerodzą się w powtórkę z 2008 r. pod hasłem zerwania z prorosyjską polityką Sarkisjana. Na taką możliwość wskazuje fakt, iż obiektem ataków manifestantów stały się siłowe podpory prezydenta - prokuratura, MSW oraz sam pałac prezydencki. Wskazuje na to także bezwzględna reakcja policji.
Zabójcze manipulacje
Wojskowa polityka zagraniczna nie jest wynalazkiem rosyjskim, w globalnej skali stosuje ją Waszyngton, a w mniejszej - "stare" europejskie potęgi wobec swoich byłych kolonii. Rosyjskie media przypominają także, że wojskowi z tych krajów także mijają się często z umownym statusem dyplomatów. Wiedzą o tym najlepiej mieszkańcy Okinawy, którzy nękani kryminalnymi czynami żołnierzy USA od lat demonstrują przeciwko istnieniu amerykańskiej bazy na wyspie.
Stosunkowo świeżym przykładem jest włosko-indyjski incydent dyplomatyczny. Włoscy żołnierze z antypirackiej ochrony morskiej ostrzelali pomyłkowo, ale ze śmiertelnym skutkiem, hinduskich rybaków. Pod presją Nowego Delhi włoskie sądy kilkakrotnie aresztowały sprawców, aby następnie pod presją własnej opinii publicznej zawieszać śledztwo. Największe wątpliwości budzą jednak głośne fakty śmierci afgańskich i bliskowschodnich cywilów podczas operacji antyterrorystycznych USA i NATO.
Ważne są jednak wnioski, jakie Rosja - niezwykle szybko - wyciągnęła dla siebie ze sprawy Piermiakowa. Po pierwsze, Kreml wzmacnia politycznie chwiejącą się władzę Sarkisjana. Chodzi nie tylko o medialnie nagłośnioną pomoc lekarską dla jedynej żywej ofiary mordercy, ani też o znaczną rekompensatę finansową. Władimir Putin zadzwonił osobiście do swojego ormiańskiego odpowiednika, aby swoim autorytetem zagwarantować szybkie i przykładne ukaranie sprawcy przez rosyjski wymiar sprawiedliwości. Takie gesty liczą się bardzo w kaukaskich społeczeństwach.
Po drugie, Kreml postanowił przekuć wizerunkową porażkę w propagandowe zwycięstwo, przynajmniej w oczach własnych obywateli. Medialna machina z całą siłą zaczyna promować tezę, że polityczne następstwa pospolitego czynu kryminalnego to kolejny, geopolityczny spisek Waszyngtonu, zmierzający do rozbicia odwiecznego sojuszu Rosji i Armenii. Celem politycznej nagonki na rosyjską obecność wojskową w Armenii nie jest zatem ukaranie sprawcy, a wywołanie kolejnej kolorowej rewolucji - najpierw w Erywaniu, a następnie w Moskwie.
Robert Cheda dla Wirtualnej Polski