Okrągłosłowi
Ranking polityków: Aleksander Kwaśniewski - piąty, Lech Kaczyński - dziesiąty.
19.06.2006 | aktual.: 19.06.2006 11:45
Polacy chcieli i chcą zmian, ale jednocześnie kochają to, co gładkie i przyjemne. I mitologizują przeszłość. Pół roku po wyborze na urząd prezydenta Lechowi Wałęsie popularność spadła podobnie jak dziś Lechowi Kaczyńskiemu. Polacy chcieli zmiany, ale tęsknili za przeszłością. Niemal przez cały okres III RP dobrze wspominali Edwarda Gierka i czasy komunizmu. Teraz wciąż dobrze oceniają Aleksandra Kwaśniewskiego. Jest paradoksem, że ojciec chrzestny postkomunistów ma o 10 punktów procentowych większe poparcie niż jeden z ojców założycieli IV Rzeczypospolitej.
Swojskość w cenie
Jesienią ubiegłego roku Polacy wybrali PiS - partię przełomu. Dzisiaj ci, którzy używają języka zmiany, twardo mówią o rozbijaniu układu oraz budowaniu IVĘRP i jednoznacznie odcinają się od tego, co było w ostatnich latach, nie cieszą się wielkim poparciem. Spada popularność braci Kaczyńskich, nie jest darzony zaufaniem Ludwik Dorn. Polacy odrzucają radykalny język, zdecydowanie wolą polityków "miękkich". Marcinkiewicz, Religa, Tusk, Ziobro, a przede wszystkim Aleksander Kwaśniewski nie mają wizerunku polityków radykalnych i agresywnych. Ziobro używa wprawdzie twardego języka, ale wyłącznie w stosunku do przestępców. Nie on jest dziś pierwszym "fighterem" PiS. Kwaśniewski, mimo że nie robił praktycznie nic, a w dodatku miał takie wpadki jak udział po pijanemu w uroczystościach przy grobach polskich oficerów zamordowanych przez KGB, był i jest lubiany. Niebieska koszula, życzliwy uśmiech, okrągłe słowa, dla każdego coś miłego i pewna swojskość. To wciąż kochamy.
Kosztowny radykalizm
Człowiek, który doprowadził w Polsce do przełomu, przywódca Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński nie cieszy się wielkim zaufaniem rodaków, bo cały czas używa języka wojny. Jest taranem, osobą od przełamywania oporów i mówienia rzeczy nieprzyjemnych. Atakuje "łże-elity" i "lumpenliberałów", krzyczy, że głównym zadaniem PiS i rządu jest rozbijanie układów. Mimo że większość Polaków pewnie chce rozbicia układów, podświadomie boi się tak ostrego języka i równie radykalnych czynów. "A nuż i ja jestem w jakimś układzie?" - myśli wylękniony Polak i nie pała głębokim uczuciem do Jarosława Kaczyńskiego.
Jarosław Kaczyński ponosi skutki swego radykalizmu. Podobnie jak Ludwik Dorn, który wykonując pracę zbliżoną do tego, co robi Zbigniew Ziobro, jest już zupełnie inaczej oceniany (nie wszedł do pierwszej dwudziestki). Dlaczego? Dorn od pewnego czasu zajmuje się komunikowaniem bardzo niepopularnych rzeczy - stał się "złym gliną" tego rządu. A to posyła w kamasze lekarzy, a to straszy górników, a to goni manifestujących nielegalnie sympatycznych przecież uczniów. Taka jego rola. Jeśli dodać do tego pewne niezbyt miłe cechy charakteru, które ujawniły się w momencie, gdy został wicepremierem, jego słaby wynik nie dziwi. I zapewne to nie minister spraw wewnętrznych będzie wkrótce zachęcał z billboardów do głosowania na PiS w wyborach samorządowych.
Marcinkiewicz w Ostrołęce
Skoro Polacy wolą polityków gładkich i miłych, to w rozpoczynającej się właśnie kampanii samorządowej prawdopodobnie nie Jarosław ani Lech Kaczyńscy będą głównymi twarzami PiS. Na plakaty trafi zapewne twarz miłego i lubianego premiera. I to on będzie ciągnął całą partię. Bo wszystko wskazuje na to, że PiS, które dopiero buduje swoje struktury w tzw. terenie, w bitwie o mandaty prezydentów, burmistrzów, wójtów i radnych będzie chciało postawić na znane twarze. A w ścisłej czołówce najpopularniejszych polskich polityków jest aż czterech członków PiS-owskiego rządu. Dwie supergwiazdy, Kazimierz Marcinkiewicz i Zbigniew Ziobro, plus dwójka ważnych ministrów spoza partii, ale pracujących na jej rzecz - Zbigniew Religa i Zyta Gilowska.
Tym razem wybory radnych i burmistrzów będą upolitycznione jak nigdy wcześniej. Specyfiką tych wyborów jest to, że rozgrywają się wokół lokalnych kandydatów. W tym roku jednak wyborcy w Ostrołęce, Opolu czy Szczecinie na plakatach wyborczych częściej niż twarze miejscowych aktywistów PiS będą oglądać wizerunki premiera i ministra sprawiedliwości. Bo jak się nie ma tego, co się lubi, trzeba lubić to, co się ma.
Igor Janke