Ojciec 7‑letniego bohaterskiego Brajana stanie przed sądem
O spowodowanie pożaru oskarżyła łódzka
prokuratura ojca 7-letniego Brajana, który w lutym tego roku
wezwał straż pożarną do płonącego mieszkania. Chłopiec uratował w
ten sposób swego ojca oraz mieszkańców kamienicy. Sam jednak po
kilku dniach zmarł w szpitalu w wyniku zaczadzenia.
04.08.2005 | aktual.: 04.08.2005 16:40
Według prokuratury, przed tragedią ojciec Brajana pił alkohol i zaprószył ogień wyrzucając do śmieci niedogaszone niedopałki papierosów. Prokuratura oskarżyła 36-letniego Aleksandra Ch. o nieumyślne spowodowanie pożaru mieszkania, który zagrażał życiu i zdrowiu wielu osób i w wyniku którego zmarł jego syn oraz o spowodowanie 30 tysięcy zł strat w mieniu budynku.
Akt oskarżenia w tej sprawie trafił do Sądu Okręgowego w Łodzi - poinformował rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania. Za zarzucane oskarżonemu czyny grozi kara do 8 lat więzienia.
Aleksander Ch. przyznał się do stawianych mu zarzutów. W trakcie postępowania wyraził żal i skruchę. Złożył wniosek o dobrowolne poddanie się karze - na co zgodziła się prokuratura - i skazania go przez sąd na trzy lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na sześć lat oraz dozór kuratora. Prokurator wniósł też o zobowiązanie oskarżonego do powstrzymywania się od alkoholu i poddania się leczeniu odwykowemu.
Pożar wybuchł 5 lutego w jednym z mieszkań kamienicy przy ul. Dowborczyków w Łodzi. 7-letni Brajan, który przebywał w płonącym mieszkaniu, zadzwonił po straż pożarną. Według strażaków, prosząc o pomoc chłopiec powiedział swoje imię i nazwę ulicy. W trakcie rozmowy w słuchawce rozległ się głos mężczyzny, który powiedział, że jest ojcem dziecka, a pożar został przez niego przygaszony.
Jednak strażacy natychmiast wyjechali do zgłoszenia, a gdy dotarli na miejsce z mieszkania na drugim piętrze wydobywał się ogień i kłęby dymu. Zdaniem strażaków, gdyby nie telefon chłopca ogień mógłby ogarnąć inne lokale w kamienicy. Przy drzwiach wejściowych płonącego mieszkania znaleziono leżącego mężczyznę, dalej w pokoju na podłodze leżał chłopiec.
Natychmiast podjęto reanimację dziecka i przewiezione je do szpitala. Jednak mimo wysiłków lekarzy chłopiec po kilku dniach zmarł w wyniku zaczadzenia. Jego matka zgodziła się na pobranie narządów chłopca do przeszczepów.
Biegli wskazali jako przyczynę powstania pożaru zaprószenie ognia. Z uwagi na konstrukcję budynku pożar - ich zdaniem - mógł stwarzać niebezpieczeństwo także dla innych mieszkańców kamienicy.
Według ustaleń prokuratury, zanim doszło do tragedii, ojciec Brajana wraz ze swoim kolegą pił alkohol; obaj palili też papierosy. Po wyjściu kolegi mężczyzna wrzucił niedopałki papierosów do torebki foliowej, w której znajdowały się śmieci. Później wraz z synem oglądał telewizję. Jak wyjaśnił w trakcie śledztwa, po jakimś czasie zauważył i poczuł dym z przedpokoju. W kuchni pod miejscem gdzie wisiała torebka, paliła się podłoga. Oskarżony wyjaśnił, że próbował gasić zarzewie ognia mokrymi ścierkami, kiedy usłyszał głos Brajana wzywającego straż przez telefon. Myślał, że ugasił pożar. Zamknął drzwi od przedpokoju, by powstrzymać dym. Następnie odebrał synowi słuchawkę i powiedział, że ugasił ogień.
Według niego, w tym czasie Brajan otworzył drzwi, a do pokoju dostały się kłęby dymu. Mężczyzna rzucił słuchawkę i pobiegł dalej gasić pożar, pozostawiając syna w pokoju. Ogień szybko się rozprzestrzeniał. Mężczyzna zdążył tylko otworzyć drzwi wejściowe do mieszkania i stracił przytomność.
Śmierć 7-letniego Brajana wstrząsnęła Łodzią. Na wniosek władz miasta prezydent Aleksander Kwaśniewski nadał pośmiertnie chłopcu Medal "Za Ofiarność i Odwagę". Imieniem Brajana nazwano też plac zabaw dla dzieci w łódzkim ogrodzie zoologicznym, gdzie chłopiec lubił się bawić.