Ogień, od którego robi się zimno ze strachu© NASA

Ogień, od którego robi się zimno ze strachu

Syberia płonie. To nie żart. Od lutego spłonęły ogromne obszary tajgi. Pali się torf i roślinność na powierzchni wieloletniej zmarzliny. A w Polsce mamy wyjątkowo chłodne lato. - Jedno i drugie oznacza, że kryzys klimatyczny postępuje – mówi prof. Mariusz Lamentowicz z Wydziału Nauk Geograficznych i Geologicznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Katarzyna Kojzar, Marcel Wandas: W Polsce nie ma upału, jest normalne lato jak kiedyś. Inaczej niż przez ostatnią dekadę.

Mariusz Lamentowicz: I ludzie pytają: "Gdzie to globalne ocieplenie, skoro mamy takie lato?" Tymczasem to, że w tym roku w Polsce jest obecnie chłodniej, nie oznacza, że za rok będzie tak samo. Nie mamy gwarancji, że zimą będzie zima.

To między innymi po Syberii widać, że kryzys postępuje.

W maju na Syberii było 40 stopni. Co się dzieje?

Obecne anomalie w języku angielskim określane są jako "heatwaves", czyli fale upału. Są jednak również “hot spells”, czyli gorące okresy, długotrwałe fale ciepła. Utrzymują się na Syberii od początku tego roku.

A od lutego trwają tam pożary. Czyja to wina?

Człowieka, który podgrzał atmosferę. Nikt w środowisku naukowym nie ma co do tego wątpliwości.

O jakim obszarze mówimy?

Rozmiar terenu objętego pożarami i zniszczonego przez ogień zmienia się dynamicznie. Staram się to śledzić, ale przyznam, że nietrudno jest się w tych wyliczeniach zgubić. Miesiąc temu dane mówiły o obszarze wielkości Belgii.

A teraz?

W najnowszych szacunkach wykonanych przez Greenpeace Russia pojawia się liczba 19 mln hektarów spalonych od stycznia tego roku. Ale musimy sobie uświadomić, że to nie jest tak, że płonie nagle cały milion hektarów. Ogień przesuwa się stopniowo, bardzo trudno go zgasić. Cały czas się rozszerza. Oczywiście nikt nie naciąga tych liczb, a może nawet one są niedoszacowane. Mogą jeszcze znacząco wzrosnąć, bo pożar się nie skończył. Szczyt pożarów powinien przypadać na lipiec i kawałek sierpnia, a w tym roku mieliśmy z nim do czynienia już w maju i czerwcu. Za chwilę możemy mieć kolejny.

W tym roku nie udało się nam zobaczyć Syberii po pożarach na żywo - nie mogliśmy tam pojechać przez COVID. Ale na zdjęciach publikowanych przez media wygląda to dramatycznie.

Jak powstaje taki pożar?

Zjawisko, które obserwujemy teraz, to wynik naturalnie powstających pożarów oraz podpaleń i bardzo lekkiej zimy. W przypadku torfowisk mogą także występować tak zwane "zombie fires". Zapala się torf, tli się pod śniegiem, a wiosną i latem ogień ponownie ogarnia torfowiska i tajgę. Syberia to ponad 12 milionów kilometrów kwadratowych terenu. Znaczny obszar jest pokryty torfowiskami. Dlatego nawet jeśli na mapie świata mamy jedynie punkty pożarów - przypominające dymiące kominy - to i tak dzieje się dramat.

Co tracimy w ten sposób?

Torf.

Największym problemem jest to, co trafia z takim pożarem do atmosfery. Torf tworzył się przez kilka tysięcy lat, więc jego metrowa warstwa może mieć nawet 2000 lat. Trudno sobie wyobrazić, co się dzieje w atmosferze, kiedy dostarczymy taki ładunek węgla. To powoduje dodatkowe przyspieszenie globalnego ocieplenia klimatu.

Co gorsza, torf to jest zasób przyrodniczy nieodnawialny. Jak pali się tajga, lasy sosnowe, to możemy mieć pewność, że drzewa niedługo odrosną. W przypadku torfowisk - nie mamy szans, aby torf tak szybko się odbudował – do tego potrzeba tysięcy lat.

A czym różni się ten syberyjski pożar od polskiego, w Dolinie Biebrzy? Tam przecież też mamy torfowiska.

To jest nieporównywalny teren, zupełnie inny typ torfowiska - na Syberii mamy jego pierwotne obszary zdominowane przez mchy torfowce (torfowiska wysokie), w Polsce są to wilgotne łąki. Nad Biebrzą nie mieliśmy do czynienia z głębokimi pożarami. Takie pożary torfu w Polsce na szczęście rzadko występują. Natomiast gaszenie takiego ognia zawsze jest niezwykle trudne. U nas mieliśmy problem nawet gdy płonęło kilkadziesiąt hektarów torfu. Na Syberię musielibyśmy wysłać armię strażaków, a to i tak by pewnie nie wystarczyło. Tam sytuacja często jest tak beznadziejna, że pożarów się nie gasi.

Czy możemy przewidzieć, ocenić, jak syberyjskie pożary wpłyną na klimat?

Nie wiemy nawet, ile mamy węgla w torfowiskach w Polsce - a jest go znacznie mniej niż na Syberii. Możemy dokonywać jakichś estymacji, ale szczegółowo tego nigdy nie zbadaliśmy. Nie wiemy precyzyjnie także, ile węgla wydostaje się do atmosfery z odwodnionych torfowisk. Torfowiska nie muszą płonąć, żeby emitować dwutlenek węgla do atmosfery, wystarczy, że są osuszone. W przypadku Syberii mamy do czynienia z terra incognita. Możemy opierać się tylko na danych satelitarnych. Natomiast badań szczegółowych jest cały czas bardzo niewiele. Jest w tej kwestii ciągle wiele do zrobienia zarówno na Syberii, jak i w Europie.

Rosyjski Federalny Instytut Badań stwierdził, że jest i druga strona - bo przez wzrastające temperatury Syberia będzie bardziej przyjazna ludziom.

Jak słyszę o pozytywnych aspektach globalnego ocieplenia, to zapala mi się czerwona lampka, że coś tutaj nie gra i ktoś ma w tym jakiś biznes. Raczej podchodzę do takich rozwiązań z dużym dystansem. Myślę, że dla Rosji i Chin aspekt zasiedlenia Syberii jest bardzo ważny ze względów ekonomicznych. Problem jest taki, że z ekonomią zawsze związana jest eksploatacja środowiska. Proszę spojrzeć na mapę Google, na zachodnią część Syberii. Tam widać pająki rurociągów, całą sieć służącą do dostarczania ropy i gazu. To nie jest coś, co będzie się działo w przyszłości. To już się dzieje. Nie wykluczam, że Syberia stanie się bardziej przyjazna, że możliwe będzie zasiedlenie obszarów, po których dziś możemy iść 500 km i nie spotkamy nikogo. Przez podmokłe tereny jest tam mnóstwo komarów, a jak się zgubimy bez GPS-a, to nikt nas nie znajdzie.

Wykorzystanie ocieplenia Syberii może być dla Rosji gospodarczo korzystne, natomiast dla przyrody to będzie dramat – to oznacza wylesienia, odwodnienia i zanieczyszczenie środowiska. Ale nie dziwię się, że pojawia się parcie na północ, do Arktyki, gdzie mamy zasoby różnych surowców. Obawiam się, że zajmowanie tych terenów jest nieuniknione. Pytanie, jak to kontrolować i co zrobić, żeby przyroda tak bardzo nie ucierpiała.

Dopóki nie ograniczymy emisji, upały i pożary na Syberii nie odpuszczą?

Odpowiedź moim zdaniem zawarta jest w prognozach IPCC (Międzyrządowy Panel do spraw Zmian klimatu, naukowy organ ONZ – od aut.). Ja traktuję je bardzo poważnie. W prognozach sprzed 50 lat, stosując słabsze niż używane dziś modele, naukowcy przewidzieli globalne ocieplenie. Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, może upadek meteorytu albo wybuch wulkanu, żeby sytuacja zaczęła się odwracać lub spowalniać. Patrząc na prognozy IPCC, idziemy najgorszą ścieżką. Nie możemy się spodziewać nagłej odmiany. W ciągu ostatnich 20-30 lat zauważyliśmy, że z roku na rok temperatura cały czas się podnosiła.

Jestem realistą. Mam kolegów, którzy mówią, że nie będzie tak źle i stosują tak zwany ekologiczny optymizm. Czasami jednak trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, spanikować. Panika może pozwolić na refleksję, zastanowienie się nad możliwymi rozwiązaniami.

Nie brzmi pan, jakby panikował.

To są dla mnie emocjonalne tematy, choć o globalnym ociepleniu i kryzysie ekologicznym mówię bardzo często podczas konferencji naukowych oraz zajęć ze studentami. Mówiąc o faktach, nie mogę poddawać się emocjom. Mam kilka ekosystemów w Polsce, które obserwuję od ponad 20 lat. Jestem tam wielokrotnie w ciągu roku i widzę dramatyczne zmiany - spadek bioróżnorodności, spadek poziomu wody. Każdy z nas może to zauważyć.

A co stanie się z Syberią?

Prognozy wzrostu temperatury pokazują, że w najbliższych latach będzie coraz gorzej. Z dużym prawdopodobieństwem możemy powiedzieć, że idziemy w kierunku określanym jako “hot house Earth", czyli "Ziemi cieplarnianej". Musimy popracować głównie nad emisjami gazów cieplarnianych do atmosfery. Inaczej nie poradzimy sobie z pożarami. W polskich warunkach możemy się z nimi uporać stosunkowo łatwo, ale na obszarach takich jak Amazonia czy Syberia nasze fizyczne możliwości się kończą.

Co, jeśli wieczna zmarzlina na Syberii zniknie?

Termin "wieczna zmarzlina" nie jest do końca precyzyjny, bo ona nie trwa wiecznie. De facto to wieloletnia zmarzlina. W interglacjałach, czyli pomiędzy epokami lodowcowymi, częściowo rozmarzała, a potem tworzyła się na nowo. W niektórych miejscach w Europie do tej pory możemy ją spotkać – na większych głębokościach.

W dobie kryzysu ekologicznego i klimatycznego zaczęliśmy zwracać na zmarzlinę większą uwagę, ponieważ zaczęła wywierać coraz większy wpływ na nasze życie, nawet jeśli nie mieszkamy w jej pobliżu. Ostatnio zauważamy niepokojące zjawiska, na przykład kratery w tundrze, które powstały na skutek wybuchów metanu. Najbardziej dramatyczne jest jednak to, że wieloletnia zmarzlina topnieje, a roślinność ją porastająca płonie. Dla laika może się to wydać mało istotne. Jednak wszystko, co się z niej wydostaje - a przede wszystkim metan - przyspiesza tempo zmian klimatu.

Ale skoro już w przeszłości rozmarzała i zamarzała na nowo, to cały proces jest naturalny. Dlaczego się nim martwimy?

Poziom dwutlenku węgla w atmosferze podczas interglacjałów był o wiele niższy niż obecnie, więc i zmarzlina musiała trzymać się stosunkowo dobrze. Patrząc na dane paleoklimatyczne (czyli pośrednie – nie bezpośredni pomiar np. temperatur czy poziomu morza tysiące lat temu, ale odczytywanie tych informacji np. z torfowisk czy za pomocą odwiertów głębinowych – od aut.) możemy z dużą pewnością powiedzieć, że takich sytuacji nie było w ciągu ostatnich ośmiuset tysięcy lat. Trudno nam co prawda dokładnie zrekonstruować dynamikę zmian w wieloletniej zmarzlinie, jednak tempo jej zmian w relacji do emisji gazów cieplarnianych jest dziś wyjątkowo szybkie.

Ktoś, kto nie jest przyrodnikiem, rzeczywiście może mieć problem ze zrozumieniem tych procesów w skali tysięcy lat. One wydarzały się w przeszłości, ale teraz są o wiele bardziej gwałtowne. Tak jak w przypadku Australii - tam przecież od dawna były pożary. Nie występowały jednak tam, gdzie zdarzają się obecnie. I nie miały takiej skali.

A na Syberii coś się zmieniło?

Z Syberią jest trudniej, bo nie do końca poznaliśmy historię pożarów w dłuższej perspektywie czasowej. Takie rekonstrukcje można policzyć na palcach jednej ręki. Mimo to wiemy, że występowały także w przeszłości. Tylko że teraz pali się podejrzanie wiele miejsc, przede wszystkim tych, które kiedyś były zamarznięte i wilgotne. Płonie Arktyka, co wcześniej zdarzało się bardzo rzadko. Nasi koledzy z uniwersytetu w Tomsku, z którymi współpracujemy, wydają się dość spokojni. W rozmowach z nami powtarzają, że Syberia płonie co roku, potem ogień się kończy, a roślinność odrasta. Niestety, z obserwacji wynika jasno - tak dramatycznie jeszcze nie było.


Prof. dr hab. Mariusz Lamentowicz pracuje na stanowisku profesora na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu na Wydziale Nauk Geograficznych i Geologicznych. Jest kierownikiem w Pracowni Ekologii i Monitoringu Mokradeł. Realizuje badania na podstawie materiałów z Syberii, Ameryki Środkowej, Amazonii, Szwajcarii, Czech oraz ostatnio Litwy, Łotwy i Estonii. Jest ekspertem w dziedzinie ekologii i paleoekologii torfowisk oraz ekologii ameb skorupkowych. Realizuje badania interdyscyplinarne nad wpływem zmian klimatu na torfowiska poprzez integrację monitoringu, eksperymentu i paleoekologii. Taka kombinacja podejść naukowych nie była wcześniej obecna w Polsce w kontekście badań torfowisk. Były one możliwe poprzez powołanie międzynarodowego zespołu badawczego. Szczegóły na stronie internetowej zespołu.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (11)