Odlot z uczelni

Wywalić kogoś z uczelni za posiadanie narkotyków? Ta osoba będzie handlowała trzy kroki dalej. I co nam to da? - mówi dr Janusz Sierosławski, socjolog z Instytutu Psychiatrii i Neurologii i Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii.

- Czy każda szkoła w Polsce ma swojego ćpuna?

– Trzeba rozróżnić podstawowe pojęcia: używania narkotyków i narkomanii. Nie jest tak, że w każdej szkole jest narkoman. Natomiast można poważnie się zastanawiać nad tym, czy w każdej szkole są osoby, które próbowały narkotyków. A pomiędzy jest jeszcze ktoś używający narkotyków okazjonalnie. Bo to nieprawda, że narkotyki uzależniają natychmiast. Na to trzeba sobie zapracować.

- Czy istnieje więc grupa nieszkodliwych narkotyków?

– Wszystkie narkotyki uzależniają, ale w różnym czasie. Inaczej oddziałują też na poszczególne osoby. Weźmy na przykład alkohol. To też w pewnym sensie narkotyk, od strony farmakologicznej – kolejny środek psychoaktywny. To, co odróżnia go od reszty, to akceptacja kulturowa i legalność. Niech każdy się rozejrzy wśród swoich znajomych. Będą tam tacy, którzy piją dużo i szybko się uzależniają. Ale znajdą się też osoby, które pijąc latami, nigdy nie wpadną w nałóg. Kłopot z używkami polega na tym, że nikt naprawdę nie zna swoich limitów. To jak z paleniem – jedni palą i dostają raka, a drudzy dożywają z papierosem w ręku późnej starości. Kokaina czy heroina są szczególnie groźne, bo niesamowicie szybko uzależniają.

- Wystarczy raz wziąć?

– W przypadku heroiny bardzo szybko wpada się w nałóg. Natomiast marihuana uzależnia dużo wolniej. I pewnie stąd bierze się głupie mniemanie, że nie uzależnia w ogóle. Są jeszcze narkotyki syntetyczne. Amfetamina, LSD, ecstasy. Uzależniają szybciej niż marihuana, ale wolniej niż heroina. Gdyby porównywać właściwości uzależniające i szkodliwość marihuany oraz alkoholu, rzeczywiście trudno byłoby udowodnić, że marihuana jest groźniejsza. Alkohol można przedawkować. W statystykach są tysiące osób (rocznie), które umarły z powodu śmiertelnego zatrucia alkoholem. Nie ma tam ani jednej, która umarła z powodu zatrucia marihuaną. Jest też sporo przypadków psychoz alkoholowych, spowodowanych bezpośrednio właśnie alkoholem. Dorzućmy do tego śmiertelne przypadki marskości wątroby, często związane ze spożyciem alkoholu. Jeżeli chodzi o marihuanę, sama nie wywoła psychozy, choć może ją uaktywnić u osób mających takie predyspozycje. Poza tym to substancja bardzo silnie kancerogenna. Substancji smolistych w jednym dżoincie
jest kilkadziesiąt razy więcej niż w jednym papierosie. Między alkoholem a marihuaną w Polsce jest podstawowa różnica – jedna używka jest legalna i wbudowana w kulturę, a druga nie.

- Z ostatnich badań przeprowadzonych przez Krajowe Biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii z inspiracji Kancelarii Prezydenta RP wynika, że ok. 20% polskich studentów używało narkotyków w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Co piąty student. To dużo?

– Problem dotyczy marihuany i haszyszu. 20% stanowią ludzie, którzy używają ich okazjonalnie. Co do samego badania, to było pierwsze o ogólnopolskim zasięgu wśród studentów. Te wyniki można porównać z rezultatami badań szkolnych. Ostatnie robiono rok temu na młodzieży w wieku 17-18 lat. Spożycie marihuany w tej grupie utrzymywało się na podobnym poziomie, ale już amatorów amfetaminy i ecstasy było dwa razy więcej niż wśród studentów. Narkotyki syntetyczne wśród młodzieży szkolnej wiążą się z zabawowym stylem życia. A jeśli ktoś głównie się bawi, to jakoś serca do nauki szybko mu ubywa.

- Coś tu jednak nie gra, bo od lat powtarzano, że przed sesją sporo studentów jedzie na amfie.

– I właśnie ostatnie badania obaliły ten mit. Żeby było ciekawiej, robiono je tuż przed sesją. Były nawet pytania o powód brania narkotyków i o to, czy jedną z przyczyn sięgania po nie była potrzeba szybkiego uczenia się. Taki powód potwierdziło 1,5% studentów. Było też pytanie: ile razy używałeś narkotyków w czasie sesji? Niecałe 2%.

- To jak pan wyjaśni tak dużą popularność marihuany wśród studentów?

– Bo wypracowała sobie image najbezpieczniejszej używki. Ot, niegroźne ziółko. Wystarczy spojrzeć na dane z lecznictwa. Tam około 70% to ludzie uzależnieni od heroiny. Uzależnionych od marihuany jest może 2%.

- A co z dostępnością narkotyków? Czy są czyste uczelnie?

– To błąd w myśleniu, bo uczelnie – jak poprzednio szkoły – nie są oderwane od rzeczywistości. I tak naprawdę nie ma większej różnicy, gdzie student kupi narkotyk. Czy to będzie uczelnia, dyskoteka czy kościół. 70% studentów deklaruje, że ma łatwy lub bardzo łatwy dostęp do marihuany. Z obserwacji młodzieży szkolnej, a taką prowadzimy od 1995 r., widać, że dostęp jest coraz łatwiejszy. I dzieje się to w czasie, gdy dilerom wydano ostrą walkę. Zaostrzono prawo, w 1997 r. wprowadzono karanie za posiadanie narkotyków, z wyjątkiem niewielkiej ilości, tylko na własny użytek. W 2000 r. zlikwidowano również ten wyjątek. Teraz karze się więzieniem za posiadanie każdej ilości. Uzasadnienia dla tych zmian prawnych były takie, że policja dostanie nowy, skuteczny instrument do walki z rynkiem narkotykowym.

- Jak więc to rozumieć: coraz ostrzejsze środki, a coraz lepsza dostępność i coraz większa popularność narkotyków?

– Kiedy popatrzymy na statystyki przestępczości, to widać, że policja wyłapuje coraz więcej osób łamiących to nowe prawo. Ale w ten sposób sytuacji na rynku się nie zmieni. Bo mimo tych działań ceny narkotyków wcale nie rosną. Gdyby dostępność się zmniejszała, ceny by rosły. Normalny mechanizm rynkowy.

- Czyli dotychczasowa polityka antynarkotykowa nie miała większego sensu?

– Twórcom tych rozwiązań wydawało się, że przesunięcie w kierunku ścigania, karania, represji przyniesie jakieś efekty. Ale to były miraże, utopia. To nigdzie na świecie się nie udało. Nawet w Ameryce, gdzie pieniądze przeznaczane na ściganie przestępczości narkotykowej są bez porównania większe niż u nas.

- A jakie metody, pana zdaniem, sprawdziłyby się w Polsce?

– Są trzy kierunki działań. Ograniczanie podaży, czyli walka z rynkiem, ograniczanie popytu, czyli oddziaływanie na ludzi, żeby nie sięgali po narkotyki, i ograniczanie szkód. Bo skoro są już tacy, którzy biorą i nie chcą zrezygnować, trzeba podjąć działania, żeby wyrządzali sobie jak najmniej szkód. Chodzi o bezpłatne igły, strzykawki i o edukację. W Polsce proporcje zachwiały się w kierunku walki z podażą. Czyli z rynkiem, a to walka z wiatrakami. Należałoby przesunąć działania w kierunku redukcji popytu. Akcja podjęta przez Kancelarię Prezydenta jest dobrym tego przykładem. Udzielanie pomocy, punkty konsultacyjne...

- A może to kolejna akcja, z której nic nie wyniknie? W końcu podobnych inicjatyw trochę już mieliśmy.

– Bo należałoby zmienić charakter profilaktyki, która często w naszym kraju jest biurokratycznym odfajkowaniem sprawy. Gdzieś napiszemy program, zrobimy w szkole pogadankę, zaprosimy policjanta, który urwie z planu jedną godzinę lekcyjną. Profilaktyka, żeby była skuteczna, musi być wbudowana w system wychowania. Musi angażować nie tylko szkołę, lecz także całą społeczność. Czyli i rodziców, i sąsiadów. Obecne szkolnictwo nie jest w stanie funkcjonować profilaktycznie, bo już sam system wychowawczy pozostawia wiele do życzenia.

- Nauczyciele, w tym akademiccy, tłumaczą się często swoją bezradnością. Dlatego pojawiła się propozycja, żeby dać uczelni prawo bezwzględnego wydalania studentów, u których znaleziono narkotyki. Ponoć wzorem renomowanych uczelni zachodnich. Czy to jest dobra metoda?

– To jest myślenie wedle schematu, który już się nie sprawdza, a prawdopodobieństwo złapania kogoś i tak jest niewielkie. Nie zlikwiduje się zjawiska, ale doprowadzi się do jego zepchnięcia w jeszcze głębsze podziemie. Wywalimy kogoś z uczelni, to ta osoba będzie handlowała trzy kroki dalej. I co nam to da? Jeżeli używanie na terenie uczelni będzie skutkowało jakimiś represjami, ludzie będą używali przed zajęciami albo po nich. Koniec, kropka.

- Pewnie dlatego pojawił się pomysł, aby w ramach obowiązkowych badań studentów wprowadzić analizę krwi i moczu.

– To znowu ślepa uliczka. Po pierwsze koszty, które są olbrzymie. Na początek względnie tanie testy przesiewowe, jakieś 40-50 zł. Wykrywają narkotyki i ich metabolity. Ale wynik pozytywny mówi tylko tyle, że ktoś brał. Problem w tym, że jeżeli była to marihuana, ktoś mógł ją wziąć nawet miesiąc wcześniej. Jej metabolity tyle czasu utrzymują się w organizmie. Jeżeli natomiast jest to heroina, w grę mogą wchodzić tylko ostatnie dni. Dlatego dalej trzeba przeprowadzić dokładne badania laboratoryjne, a te kosztują już kilkaset złotych. Jednak dopiero po nich można powiedzieć, ile, czego i jak.

- Strony internetowe, książki. Na przykład książka Amerykanina Aleksandra Szulgina o jego narkotykowych wynalazkach rozchodzi się jak ciepłe bułeczki. Dodajmy do tego, że 90% roślin psychoaktywnych w Polsce nie zostało jeszcze do końca przebadanych. Tylko czekać, jak dorośnie kolejne pokolenie zdolnych eksperymentatorów.

– Najważniejsze, żeby nie stawiać sobie zbyt wygórowanych celów. Jeżeli ktoś mówi, że szybko i sprawnie poradzi sobie z problemem jakiejś substancji psychoaktywnej, to nie wie, co mówi. Alkohol można pędzić ze wszystkiego. Sam znam człowieka, który użył do tego celu nogi od stołu. To samo jest z narkotykami. Przepływu informacji nie da się zahamować. Lepiej przyjąć, że substancje psychoaktywne istniały, istnieją i będą istnieć. A ludzie ich używali, używają i będą używać. Można tylko minimalizować nieszczęścia.

- A rodzice dostają podręczniki w stylu, jak rozpoznać, że dziecko brało. Zaglądają swoim pociechom w oczy, mierzą puls. Gdzie zaufanie?

– To kolejna błędna droga wynikająca z histerycznych prób zaradzania czemuś, czego i tak się nie rozumie. Nie ma gorszej rzeczy niż ustawienie się względem własnego dziecka w roli śledczego. Tym bardziej że to i tak się nie uda, bo dzieci zazwyczaj są cwańsze od rodziców.

- To może w końcu zalegalizować narkotyki? Legalny zakazany owoc nie byłby już tak atrakcyjny.

– Rozmowa o legalizacji tylko w ramach Polski nie ma sensu. Nie wyobrażam sobie, żeby nagle Polska – czy jakikolwiek inny europejski kraj – wypowiedziała konwencje ONZ w sprawie kontroli narkotyków. To tak jakbyśmy teraz zaczęli budowę bomby atomowej. Zamieszanie byłoby podobne. Światowe rozmowy w tej sprawie jednak już się toczą. Chociażby organizacja Kanaba. Dyskusje można śledzić w Internecie. To długa droga, która może kiedyś zakończy się powodzeniem.

- Ale czy to dobra droga?

– Trudno powiedzieć, bo w sprawie narkotyków takiej nie ma. Weźmy Holandię. Nie zalegalizowała narkotyków, bo też nie wypowiedziałaby międzynarodowych konwencji. W holenderskim prawie nie tylko za handel narkotykami, lecz także za posiadanie ich niewielkich ilości grozi więzienie. Za jednego dżointa – do trzech lat odsiadki. Holendrzy jednak wprowadzili coś na kształt naszej znikomej szkodliwości społecznej czynu. Tych przestępstw nie karzemy – powiedzieli sobie. I w związku z tym można pójść do takiego coffee shopu, kupić dżointa i wypalić go elegancko przy stoliku w towarzystwie policjanta, który też przyjdzie tam w tym celu. Tyle że po służbie. A poważnie – w Holandii może nie spadła liczba osób sięgających po narkotyki, ale za to zmalała ilość powikłań związanych z braniem.

- Wyobraża pan sobie coffee shopy w Polsce?

– Nie, absolutnie. Nie, nie! Holendrzy umówili się, że w coffee shopach będzie tylko marihuana. I wszyscy tego przestrzegają. W Polsce zaraz byłoby tam wszystko: marihuana, heroina, amfetamina, kałasznikowy i nie wiadomo co jeszcze.

Rozmawiała Paulina Nowosielska

Źródło artykułu:Tygodnik Przegląd
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)