Jerzy Zięba© PAP | Radek Pietruszka

Odkryte "terapie" Jerzego Zięby. Prawda o metodach szarlatana

Michał Janczura

- Kobietę wzięli do toalety. Podali jej witaminę C i w jeden dzień wyleczyli z sepsy – takich rewelacji Jerzy Zięba ma cały arsenał. Twierdzi, że jego metody stosują lekarze w Polsce, ale nazwisk nie poda. Wezwał Wirtualną Polskę do przedstawienia ludziom prawdy, więc podjęliśmy "wyzwanie". Teorie Zięby obalają wybitni onkolodzy, anestezjolodzy i toksykolog.

  • Jerzy Zięba mija się z prawdą, porównując cyklon B z chemioterapią i manipuluje, próbując ukryć swoją pomyłkę.
  • Na potrzeby tego materiału zebraliśmy grupę onkologów klinicznych, którzy przeanalizowali jego "teorie" na temat leczenia raka i mówią: "antynaukowy bełkot".
  • Promowany przez Jerzego Ziębę preparat do usuwania metali ciężkich powstał na kompletnie niewiarygodnych badaniach. Jego twórcy rozwiązanie "się przyśniło".
  • Główny Inspektor Farmaceutyczny przeanalizował formę sprzedaży witaminy C, promowanej przez Ziębę. Zapowiedział zgłoszenie sprawy do prokuratury.
  • W Polsce powstała grupa ochotników, którzy nie mając wykształcenia medycznego, podają ludziom wlewy dożylne. To fryzjerki, agenci ubezpieczeniowi, strażacy, kierowcy. Zięba mówi o nich: "aniołki". To oni wstrzykują promowaną przez niego witaminę C.

- Wszelki duch pana Boga chwali – Jerzy Zięba śmieje się w głos. Jest wyraźnie ucieszony, że dzwonię do niego w sprawie rozmowy. Po raz pierwszy spotkaliśmy się w Gliwicach, kilka miesięcy wcześniej, na głośnej konferencji "Czego ci lekarz nie powie". Był tam gwiazdą wieczoru, ale występowali też inni uzdrawiacze, szamani i szarlatani z całej Polski. Przeciwko imprezie protestowali lekarze, uczelnia medyczna, władze miasta. Bezskutecznie.

Już wtedy zbierałem materiały do publikowanego w Wirtualnej Polsce serialu "Szarlatan". Chciałem się dowiedzieć, czy Jerzego Ziębę łączy coś z Oskarem D., jednym z bohaterów serialu. Miałem nadzieję, że powie mi więcej o relacjach biznesowych w świecie naturopatów. Tamta rozmowa trwała kilka minut, ale kilka dni później, podczas spotkania ze swoimi fanami na Facebooku, Jerzy Zięba nawiązał do niej: "Panie Michale, jako dziennikarz może pan zrobić bardzo dużo dobrego. Pytanie zachodzi, czy pan chce. Wirtualna Polsko, czy powiecie Polakom prawdę?".

Do wyzwania podszedłem poważnie, czego dowodem jest serial "Szarlatan". Nadal chciałem jednak szerzej porozmawiać z Jerzym Ziębą. Już następnego dnia po telefonie, jego lśniący mercedes podjechał pod naszą warszawską redakcję. Siadamy w sali konferencyjnej. Jerzy Zięba w bezpośrednim kontakcie to przemiły 69-latek. Drobniutki, niziutki, siwe włosy. Ma hipnotyzujący, spokojny głos. Starannie wyprasowana koszula i krawat - jak zawsze zresztą. Dużo się uśmiecha.

Z wykształcenia jest magistrem inżynierem po AGH. Studiował na Wydziale Maszyn Górniczych i Hutniczych. Podobno uczył się hipnozy, ale z medycyną akademicką nie miał nic wspólnego.

Inżynier uwielbia opowiadać, jest sprawny retorycznie. Kilka razy w tygodniu spotyka się z fanami na Facebooku. Włącza kamerkę i przez godzinę, czasem dwie, opowiada o cudownych metodach leczenia. Reklamuje suplementy diety marki Visanto, odpowiada na pytania fanów.

Nasze spotkanie trwało godzinę i czternaście minut. I chyba nie poszło po myśli mojego rozmówcy. Od jego momentu w swoich social mediach inżynier regularnie ogłasza, że dostałem na niego "zlecenie". Mówi o "kłamstwach" WP. Roztacza aurę jakiegoś spisku. Twierdzi, że się na niego uwzięliśmy. Przedstawiamy, o czym rozmawialiśmy.

Prawda o cyklonie B

Opowiadanie prawdy Wirtualna Polska zaczęła od słynnej wypowiedzi Jerzego Zięby, która zelektryzowała środowisko onkologów i nie tylko. Na jednym ze swoich "lajfów" inżynier powiedział, że chemioterapia nie jest terapią i porównał ją do cyklonu B – gazu bojowego używanego w nazistowskich obozach koncentracyjnych do masowego zabijania ludzi.

- Jeśli pan uważnie słuchał tego, co ja powiedziałem, to powiedziałem wyraźnie, jeśli sobie dobrze przypominam, "cyklon B należy do grupy tych substancji". Dlatego, że cyklon B nigdy nie był chemioterapią, ale należy do grupy takich substancji, a pierwszą chemioterapią był gaz musztardowy. To zostało wywrócone troszeczkę - tłumaczy podczas rozmowy Jerzy Zięba.

Sprawdzamy. Na początek przytoczmy słowo w słowo wypowiedź Jerzego Zięby z 10 października 2024 roku. Mówił wtedy:

"Staram się nie używać słowa chemioterapia, bo chemia, z którą mamy do czynienia w szpitalach, nie jest żadną terapią. To jest, to jest cyklon B w swoim stylu, który stosowano, wiecie, gdzie, a my możemy w sposób dużo bardziej inteligentny z tym się rozprawić i o tym będzie mowa".

Nie pada tam ani słowo o gazie musztardowym, a Jerzy Zięba wprost nazwał chemioterapię cyklonem B. Mijał się z prawdą wtedy, mija się z prawdą teraz.

Fakty są takie, że chemioterapia rzeczywiście bierze swój początek w gazie bojowym. Chodzi o gaz musztardowy, czyli inny gaz bojowy stosowany w czasie I wojny światowej, a nie w obozach koncentracyjnych. Profesor Barbara Radecka z Opolskiego Centrum Onkologii wytłumaczyła mi, na czym polega wyrwane z szerszego naukowego kontekstu porównanie gazu musztardowego z chemioterapią.

- Nitrogranulogen, pierwszy lek, jaki powstał, był na bazie iperytu azotowego, który był bronią chemiczną użytą podczas I wojny światowej. Zaobserwowano, że ludzie, którzy zostali poddani działaniu tej broni chemicznej, mieli aplazję szpiku. Czyli intensywnie dzielące się komórki krwiotwórcze w organizmie, zostały zniszczone tą trucizną chemiczną. To były początki badań, które doprowadziły nas do tego, że nitrogranulogen był jednym z pierwszych cytostatyków, stosowanych między innymi w rozrostach z komórek krwiotwórczych, czyli na przykład w białaczkach. Jeśli wyrwiemy z kontekstu fragment, że chemia się wywodzi z gazu musztardowego, to tak, jest to prawda - mówi profesor Radecka.

Gliwice, październik 2024 r. Jerzy Zięba (pierwszy z prawej) opowiada, jak w jeden dzień zwalczyć COVID-19
Gliwice, październik 2024 r. Jerzy Zięba (pierwszy z prawej) opowiada, jak w jeden dzień zwalczyć COVID-19© WP | Michał Janczura

Prawda o chemioterapii

Ponieważ Jerzy Zięba stwierdził, że chemioterapia nie jest terapią, postanowiliśmy pociągnąć ten wątek. Podtrzymał swoje stanowisko w rozmowie z WP i poszedł jeszcze dalej, twierdząc, że chemioterapia nie jest w onkologii niezbędna. Jego zdaniem mamy nowocześniejsze metody leczenia, tylko onkolodzy nie chcą ich stosować.

Spytaliśmy więc: - Co ma zrobić człowiek, któremu w szpitalu chcą podać chemioterapię, żeby się uratować? Tylko w taki sposób niech pan to powie, żeby pan też wziął odpowiedzialność za to, co się dalej dzieje.

Na hasło "odpowiedzialność" Jerzy Zięba staje się mniej radykalny. Mówi, że jest jeden moment, kiedy chemię należy stosować i daje do zrozumienia, że decyzja należy do lekarzy.

- Na pewno nigdy nikt ode mnie nie usłyszał, nigdy, bo ja tego nigdy nie powiedziałem, jakkolwiek media mi przypisują takie rzeczy. Na pewno nie jest moją rolą mówienie komuś: weź chemię albo tej chemii nie bierz – odpowiada i wyjaśnia, że jego rolą jest tłumaczenie i on się do tego ogranicza.

Zaraz potem inżynier dodaje: - Jest cała grupa lekarzy, którzy otwarcie mówią (ja znowu korzystam z tych słów lekarskich). Oni otwarcie mówią, że chemioterapia nie jest terapią. Onkoimmunoterapia jest terapią.

Jacy to lekarze? Tego Zięba nie podaje. Twierdzi, że jest jakiś konflikt między tymi, którzy stosują chemioterapię i tymi, którzy uważają, że powinno się od tego odchodzić na rzecz onkoimmunoterapii. Więc pytamy:

- Czyli chce powiedzieć pan, że są dzisiaj onkolodzy, którzy mówią, że chemioterapia nie jest terapią? Że to jest zabijanie pacjentów de facto?

- Tak – opowiada. Nazwisk znów nie przytacza.

O ocenę tych rewelacji poprosiliśmy grupę onkologów klinicznych. Zorganizowałem telekonferencję wybitnych fachowców z całej Polski, w której uczestniczyli: profesor Jacek Jasem i doktor Joanna Kufel-Grabowska (oboje z Gdańska), wspomniana już profesor Barbara Radecka z Opola, profesor Michał Jarząb z Gliwic i doktor Katarzyna Pogoda z Warszawy.

Przesłaliśmy im cały fragment rozmowy z Jerzym Ziębą, który dotyczył onkologii. Odsłuchali rewelacji inżyniera i mówią wprost: - To jest kompletny pseudonaukowy bełkot. Człowiek gdzieś coś usłyszał i próbuje to chaotycznie wmontować do swoich teorii - stwierdził profesor Jassem.

Wszyscy uczestnicy telekonferencji uznali, że słowa Zięby trzeba wyjaśnić, bo mogą być niebezpieczne dla pacjentów. Twierdzą, że nie ma żadnego "konfliktu" między stosującymi chemioterapię, a immunoterapię - w polskich szpitalach stosuje się i jedno, i drugie w zależności od tego, co jest lepsze dla pacjenta.

Profesor Radecka: - Jest tak duże zróżnicowanie w grupie nowotworów, że są pewne obszary, gdzie immunoterapia na dziś jest metodą absolutnie nieskuteczną.

Profesor Jassem: - Chemioterapia jest nadal podstawową metodą systemowego leczenia nowotworów. W wielu nowotworach jest niezastąpiona.

Profesor Radecka: - On [Jerzy Zięba - red.] się powołuje, że jak będziemy szukać w Internecie pod hasłem onkoimmunoterapia, to znajdziemy dużo wypowiedzi ekspertów, czyli onkologów, którzy traktują onkoimmunoterapię jako absolutny wykładnik, objawienie. To jest kolejny element manipulacji.

Profesor Jarząb: - Uświadomiłem sobie, że on działa przez próbę pokazania polaryzacji. Że w środowisku jest jakiś rozdźwięk, którego jako żywo nie ma.

Prawda o "lekarzu" z Cypru

W naszym poszukiwaniu prawdy o działaniach Jerzego Zięby poszliśmy dalej śladem onkologii. Jego zdaniem podstawą walki z chorobami, w tym nowotworowymi, jest oczyszczanie z metali ciężkich. Inżynier opowiadał o tym w radiu Kicks FM, polskojęzycznej stacja internetowej nadającej z Wielkiej Brytanii:

"Jeśli nie oczyścimy organizmu z metali ciężkich, to w zasadzie wielokrotnie nie da się niczego wyleczyć. I w związku z tym to usuwanie metali ciężkich jest bardzo, bardzo ważne, a w przypadku choroby nowotworowej, to jest numer jeden. Więc pytanie zaraz będzie, jak to usuwać. (...) ja znalazłem tylko jeden produkt na świecie, który usuwa metale ciężkie w sposób bezpieczny i to się nazywa Heavy Metal Detox HMD".

Zaglądamy więc na stronę "Ukryte Terapie", gdzie Jerzy Zięba odsyła w poszukiwaniu suplementów. Znajdujemy preparat o nazwie HMD Heavy Metal Detox. Producent to Visanto, czyli marka, którą promuje Zięba. Cena 600 zł za trzy buteleczki, które koniecznie trzeba stosować łącznie, bo inaczej nie zadziałają. Tak twierdzi Jerzy Zięba. Poniżej znajdujemy filmik promocyjny z inżynierem w roli głównej. Z zacięciem opowiada o tym preparacie:

- Jest to produkt, którego formułę opracował jeden z lekarzy, lekarzy fenomenalnych, fantastycznych doktor George Georgiou, który jest lekarzem cypryjskim. Najważniejsza rzecz to jest taka, że ten produkt jest jedynym produktem, który ja znalazłem na rynku, który przeszedł przez prawidłowe badania kliniczne z podwójnie ślepą próbą i prawdziwym placebo – Zięba twierdzi, że dzięki tym badaniom cypryjskiego naukowca wiemy, że suplement jest skuteczny i bezpieczny.

W poszukiwaniu lekarskiego geniusza piszemy do cypryjskiego Ministerstwa Zdrowia. Stamtąd odsyłają nas do rejestru medyków w tym kraju. Okazuje się, że ktoś taki jak lekarz George Georgiou nie istnieje. Pytamy więc o sprawę Jerzego Ziębę.

- On nie jest lekarzem. Gdzieś być może błędnie to określiłem - odpowiada inżynier, stwierdzając, że to w zasadzie bez znaczenia.

Kim jest więc George Georgiou? To założyciel kliniki medycyny holistycznej na Cyprze. Jej siedziba znajduje się w wielkiej willi w Larnace. Chwali się, że kończył wiele kursów i uczelni. Psychologię, seksuologię, irydologię, homeopatię. Dziś szkoli naturopatów.

Zięba przyznaje, że Georgiou długo szukał rozwiązania problemu usuwania metali ciężkich. W końcu rozwiązanie mu się przyśniło. I to nie jest żart. Podobno przyznał się do tego Jerzemu Ziębie w bezpośredniej rozmowie, a ten znowu opowiedział to w audycji radia Kicks FM.

Po znalezieniu rozwiązań, objawionych podczas snu, Georgiou pojechał do odlewni metali, w głąb Rosji, zrobić badania. Na szczęście spisał je i opublikował.

Dzięki temu możemy wszystko zweryfikować. Poprosiliśmy o pomoc profesor Natalię Pawlas. To toksykolog i farmakolog kliniczny z Katedry Farmakologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego. Przejrzała "badania" Cypryjczyka i stwierdziła, że już samo czytanie takich publikacji należy zaliczyć do pracy w ciężkich warunkach.

- Trudno powiedzieć, żeby ta praca miała jakiekolwiek znamiona pracy naukowej. Nie byłam w stanie znaleźć tego czasopisma w żadnej z dostępnych baz. Zresztą wydawnictwo, które to wydaje, owszem, oprócz tego czasopisma wydaje różne inne, natomiast też nigdzie nie znalazłam, żeby było indeksowane w bazach medycznych - mówi Natalia Pawlas.

Profesor zauważyła, że badania są niewiarygodne na wielu poziomach. Okazuje się, że w trakcie eksperymentów w rosyjskiej odlewni, zniknęły wyniki prawie 150 osób.

- Autor wybrał do badania 374 mężczyzn. W streszczeniu jest napisane 347 - więc już tu mamy pewną nieścisłość. Natomiast później w tabeli pokazuje nam wyniki 220 mężczyzn. No to czy te pozostałe osoby zmarły, czy w jakikolwiek inny sposób się zanihilowały? - zastanawia się profesor i zaznacza, że w pracy Georgiou nie znajdujemy na to odpowiedzi.

Cypryjczyk stwierdza, że wyniki badań włosów, dowodzące obecności metali ciężkich, wysyłał do laboratorium w Stanach. Natomiast nie wskazuje, jakie to laboratorium. Profesor Pawlas zauważa mnóstwo podobnych wątpliwości i stwierdza, że z naukowego punktu widzenia takie badanie nie ma żadnej wartości.

Jeśli dodamy do tego, że Georgiou zarabia na sprzedaży własnego HMD, a badanie ma dowodzić jego fantastycznej skuteczności, to rodzi to kolejne pytania o rzetelność.

Co na to Jerzy Zięba? Czyżby oparł część biznesu pod marką Visanto na badaniach, które są totalnie niewiarygodne? Najpierw stwierdza, że zaufał badaniom. Potem przyznaje, że w zasadzie, to obejrzał film, na którym Georgiou opowiada o właściwościach HMD i temu zaufał. Dopytywany, twierdzi, że skuteczności HMD dowodzi praktyka lekarska. Jaka praktyka?

- No, ja sobie badałem na przykład - stwierdza Jerzy Zięba i dodaje, że wyniki były niesamowite. Preparat usuwał metale ciężkie.

Załóżmy, że nie istnieją podstawy do kwestionowania badań Georgiou. Załóżmy, że wierzymy w każde słowo jego i Jerzego Zięby na temat HMD. Nawet w takich warunkach pojawia się pytanie, po co stosować preparat na usuwanie metali ciężkich. Pytamy więc Zięby.

- Pan mówi, że myśmy się powinni przynajmniej raz w roku zdetoksynować.

- Tak.

- Brać te trzy preparaty od pana za prawie 600 zł. Po co?

- Ja je biorę. Po to, żeby usunąć metale ciężkie.

- Ale po co? Skąd pan wie, że ja mam te metale ciężkie? Może najpierw trzeba ludziom powiedzieć: "Słuchajcie, sprawdźcie, czy macie metale ciężkie".

Jerzy Zięba najpierw stwierdził, że to łatwo ustalić, by zaraz stwierdzić, że to nie jest takie proste.

- Ja nikogo nie zmuszam do tego. Ja nikogo nie przekonuję - mówi, ucinając nieco wątek.

To również postanowiliśmy zbadać. Profesor Natalia Pawlas 10 lat temu prowadziła badania dotyczące występowania metali ciężkich w naszej populacji - w Polsce, nie gdzieś daleko w Rosji. Okazało się, że jako społeczeństwo nie mamy zwiększonych poziomów metali ciężkich i "odtruwanie" profilaktyczne nie ma sensu. Po raz kolejny załóżmy hipotetycznie, że badania cypryjskiego naturopaty George’a Georgiou są prawdziwe i rzeczywiście jego preparat usuwa metale ciężkie z organizmu. W takim wypadku stosowanie HMD profilaktycznie może mieć fatalne skutki, bo jak każdy środek ma jakieś swoje działania niepożądane, np. może usuwać te metale, które są nam potrzebne.

Postanowiliśmy dowiedzieć się więcej o preparacie HMD. Chcieliśmy sprawdzić, gdzie powstaje? Na opakowaniu znajdujemy jedynie taką wzmiankę: "Wyprodukowano w USA". Czyli preparat może być produkowany na pustyni w Nevadzie albo na Alasce. Piszemy więc do Głównego Inspektoratu Sanitarnego z pytaniem, co wiedzą na temat HMD. Badali to? Wiedzą co jest w środku? Czy formalnie wszystko jest w porządku?

Okazuje się, że preparaty były zgłoszone już w 2019 roku, ale do tej pory, czyli przez blisko 6 lat, nie sprawdzono nawet dokumentacji.

Prawda o witaminie C w "leczeniu" raka

- Jeśli witamina C dojdzie do komórki zdrowej, nic nie zrobi. Nic. Ale kiedy wtargnie do komórki chorej, do komórki nowotworowej, ona ją zniszczy - mówi Jerzy Zięba podczas spotkania ze swoimi fanami na Facebooku.

O ocenę znowu poprosiliśmy grupę ekspertów.

Profesor Jarząb załamuje ręce: - Trudno nam się odnieść do tej witaminy C, dlatego, że to jest tak absurdalne. Po pierwsze to jest szukanie panaceum. To znaczy, to jest próba pokazania, że jest jedna substancja, która będzie świetna wszędzie. To jest totalnie przeciwne temu, czego w medycynie nauczyliśmy się od setek lat. Niestety, każda choroba wymaga innego traktowania, każdy nowotwór nawet nowotwór wywodzący się z jednego narządu, potrafi być w setkach i tysiącach odsłon. Mnie się wydaje, że równie dobrze można by raka leczyć rosołem. Nie ma żadnych powodów, żeby rosół nie leczył raka w tej samej logice.

Profesor Jassem: O witaminie C mówi się od dekad jako potencjalnym leku przeciwnowotworowym. To znaczy, co? Cały świat lekarski jest zły i nie chce zastosować prostego, taniego, bezpiecznego - choć dożylne duże dawki wcale nie są bezpieczne – leku? Myśmy się zawzięli na witaminę C? Przecież to jest absurd zupełny.

Podczas jednej z konferencji inżynier Zięba wyliczył 16 elementów walki z nowotworami – to jego założenia. Dziewięć z nich to przyjmowanie różnych preparatów marki Visanto, których promocją zajmuje się on, i na których zarabiają powiązane z nim spółki

Ważne zastrzeżenie: Jerzy Zięba powie, że on ich nie produkuje. To prawda, robią to spółki zarejestrowane w Czechach powiązane z innymi spółkami w innych krajach. Powiązania prowadzą między innymi do Lichtensteinu. Sprawę dokładnie opisało kilka lat temu Frontstory.

Postanowiliśmy się skupić na jednym z produktów Visanto, ascorbinianie sodu – w uproszczeniu, to forma, w jakiej podawana jest witamina C.

W sklepie "Ukryte Terapie" ascorbinian kosztuje 138 zł za buteleczkę. Problem polega na tym, że nie wiadomo, czym de facto ten preparat jest. Nie ma na nim informacji, by był to lek, nie ma też informacji, że jest suplementem.

Inżynier Zięba wzbrania się przed klasyfikowaniem tego. Mówi, że to "związek chemiczny", który ma ciekawe własności. Waży każde słowo, wzbrania się, by nie powiedzieć, że produkt jest przeznaczony do podawania dożylnego, ale zapytany, czy ascorbinian powoduje określone reakcje po podaniu dożylnym, potwierdza.

- Ja nie kwalifikuję tego w ogóle, że to jest produkt do podawania do żylnego - mówi jednak, jakby zdając sobie sprawę z tego, jakie to powoduje konsekwencje.

Postanowiliśmy zapytać o ten produkt Głównego Inspektora Farmaceutycznego Łukasza Pietrzaka. Wspólnie obejrzeliśmy informacje na stronie promowanej przez Ziębę. Ascorbinian sprzedawany jest w ciemnej buteleczce zabezpieczonej wieczkiem, które można bezpośrednio przekuć igłą.

- Korek, który jest wielodawkowy, raczej wskazuje, że to preparat służący do podawania parenteralnego, czyli dożylnie, domięśniowo, podskórnie. Musimy ten korek nakłuć - mówi Pietrzak i dodaje, że ten produkt był zgłaszany do GIF od dawna.

Główny Inspektor podkreśla, że wszystkie preparaty parenteralne, które są w Polsce dostępne na rynku, są lekami na receptę. Opakowanie ewidentnie sugeruje, że to jest raczej produkt do takiego właśnie podania. Co za tym idzie, musi spełniać odpowiednie normy, co do czystości mikrobiologicznej, wielkości cząstek.

Zdaniem Pietrzaka to, co się dzieje z ascorbinianem Visanto i to, co robi Jerzy Zięba, powinny zbadać organy ścigania.

- To jest jednak cyniczne działanie tych podmiotów. Informacja o ewentualnym zastosowaniu medycznym nie idzie razem z produktem, tylko jest dystrybuowana zewnętrznie przez fora internetowe, filmy na YouTube czy jakiekolwiek inne, niedopowiedziane do końca instrukcje. To powoduje, że my musimy najpierw udowodnić i zidentyfikować, że ten produkt de facto jest lekiem - mówi Pietrzak.

Inżynier Zięba zapewnia, że wszystko w ascorbinianie jest czyste, ale ponieważ to nie lek, to nikt za to nie odpowiada, nikt tego nie kontroluje. Co, jeśli ktoś po podaniu umrze? Przecież producent nie napisał na opakowaniu, że produkt można sobie wstrzykiwać w żyły, więc za nic nie odpowiada. Przecież to, że inżynier opowiada na swoim kanale, jak ascorbinian rozrabiać i podawać dożylnie, to już zupełnie inna sprawa.

Prawda o leczeniu sepsy

Ascorbinian sodu zdaniem Jerzego Zięby można stosować w chorobach nowotworowych, przy COVID-19, ale podobno sprawia też, że ludzie z sepsą wstają z łóżek. Czasami jest to kwestia kilku godzin, czasami kilku dni. Tylko z jakiegoś powodu w Polsce się tej metody nie stosuje.

- Gdzie się to robi za pomocą ascorbinianu?

- W Polsce?

- Nie, ja się pytam, gdzie się to robi w ogóle?

- W podziemiu medycznym.

- Jaki kraj oficjalnie zaakceptował leczenie sepsy za pomocą ascorbinianu sodu?

- Zrobił to pan profesor Paul Marik.

- Jaki kraj, panie Jerzy?

- Stany Zjednoczone.

- I to jest oficjalnie przyjęta metoda leczenia? Jak w Stanach Zjednoczonych pacjent trafia z sepsą do szpitala, to leczą go ascorbinianem?

- Proszę nie manipulować tym.

- Ja tylko pana pytam.

Tak wygląda rozmowa z Jerzym Ziębą na temat konkretów i detali przedstawianych przez niego teorii. Oczywiście żaden kraj nie zaakceptował leczenia sepsy ascorbinianem (witaminą C), ale skoro inżynier powołuje się na profesora Paula Marika, sprawdzamy.

Paul Marik rzeczywiście istnieje, ale jest już byłym profesorem medycyny. W 2024 roku Amerykańska Rada Medycyny Wewnętrznej cofnęła mu licencję za sianie dezinformacji medycznej, w sprawie leczenia Covid-19. Wcześniej upominano, go za inne rzeczy.

Pomijając nawet ten etap jego życiorysu, rzeczywiście profesor Marik opracował tak zwany "protokół Marika", ale to, co mówi Jerzy Zięba, znowu dalekie jest od prawdy.

Po pierwsze Marik twierdził, że terapia witaminą C wspomaga terapię wobec pacjentów z sepsą, ale nie jest zamiast klasycznej terapii. Po drugie, jego protokół składał się z trzech elementów, a nie samej witaminy C. Oprócz niej podawał jeszcze hydrokortyzon i tiaminę. Po trzecie, stosowano go na oddziale pod okiem specjalistów i stosowano preparaty przeznaczone do podawania dożylnego. A nie ascorbinian zamawiany w internecie i dostarczany np. przez kuriera.

Mimo to terapia Marika jest dziś w nauce uznawana za zdyskredytowaną. Opublikowane przez niego w 2017 roku wyniki, były tak obiecujące, że świat nauki zaczął je momentalnie weryfikować. Opisał to anestezjolog, profesor Wojciech Szczeklik w podcaście intensywna.pl. Szybko okazało się, że badania Amerykanina były niewiarygodne.

- Tam były błędy metodologiczne. Przede wszystkim badanie jest na bardzo małej grupie pacjentów, jest to badanie retrospektywne i badanie, w którym wykazano olbrzymie, zupełnie niespotykane zmniejszenie śmiertelności. W zasadzie nie mamy takich badań w intensywnej terapii. Od początku było dużo wątpliwości - mówi profesor Szczeklik.

Po rewelacjach Marika przeprowadzono kilkadziesiąt badań na ten temat na całym świecie. Największe z nich, o nazwie Lovit, opublikowano dwa lata temu podczas konferencji w Belfaście. I co się okazało?

- Korzystając z tych wszystkich badań włącznie z tym Lovit, widać, że po 90 dniach, czyli powiedzmy sobie nieco dłuższej obserwacji trzymiesięcznej, śmiertelność jest większa, jeżeli tę witaminę C podajemy. I tutaj te dowody już są mocniejsze niż właśnie na tą krótkoterminową śmiertelność. To jest taki dla mnie trochę gwóźdź do trumny dla witaminy C - mówi profesor.

Inżynier Jerzy Zięba z profesorem Szczeklikiem się nie zgadza. Co ma jako przeciwwagę? Historię wziętą z życia.

- Zadzwoniła pani i mówi, że u jej mamy rozwijała się już sepsa. Nie chcieli nic zrobić. Stan się stawał coraz bardziej poważny. Mamę wzięli do toalety, podali jej ascorbinian sodu. Mama w ciągu jednego dnia pozbyła się sepsy. Czy to jest normalne? Nie. Czy tym się pan zainteresuje? - pyta w trakcie rozmowy z Wirtualną Polską.

Nawet jakbyśmy chcieli sie tym zainteresować, to nie mamy, jak tego zrobić, bo choć Jerzy Zięba ma dziesiątki takich historii, to już nazwisk, dokumentów i dowodów nie pokazuje. Twierdzi, że są lekarze - oczywiście anonimowi - którzy ten ascorbinian podają. Musimy mu uwierzyć na słowo.

Prawda o "aniołkach"

Skoro Jerzy Zięba promuje ascorbinian i twierdzi, że preparat jest podawany w całej Polsce, to pojawia się pytanie, kto to pacjentom wstrzykuje? Na forach internetowych od miesięcy śledziliśmy działalność "aniołków". Pytamy go, kim one są.

- Aniołki to są osoby, które tutaj w Warszawie zostały przeszkolone do zakładania wenflonu w sposób bezpieczny, zachowując wszystkie zasady, żeby założyć wenflon, żeby przy pomocy tego wenflonu wprowadzić jakąś tam substancję. Ascorbinian sodu podają właśnie te anioły - mówi Zięba.

Aniołki to ludzie bez wykształcenia medycznego. Przeszli szkolenie z zakładania wenflonu i teraz sami podają innym dożylnie różne substancje. Jerzy Zięba mówi, że w skali kraju może to być już nawet kilkaset osób. Wśród nich są fryzjerki, strażacy, kierowcy autobusów. Podają też rozcieńczalnik DMSO, ale z relacji Zięby wynika, że głównie ascorbinian. Gdzie to się odbywa? W zakładach fryzjerskich, w domach pacjentów, ale jedna z pacjentek opisywała nam też, że wlew przyjmowała w piwnicy domu jednorodzinnego.

Podszywaliśmy się pod pacjentów. Dzwoniliśmy, pisaliśmy na komunikatorach. Umawialiśmy się na aplikację wlewów. Dziś możemy potwierdzić tylko jedno, Jerzy Zięba akurat tu się nie myli - to zjawisko istnieje. Najczęściej "aniołek" za podanie wlewu życzy sobie kilkaset złotych, w zależności od tego, jaką dawkę chcemy. W sieci odnaleźliśmy filmik, na który inżynier dziękuje fryzjerce-anielicy za uratowanie życia wielu ludziom: "Ola, jesteś wielka".

Główny Inspektor Farmaceutyczny przekonuje, że takie działanie może być skrajnie niebezpieczne dla czyjegoś zdrowia, a nawet życia. Jego zdaniem, to działanie daleko wykraczające poza granice prawa.

- To już jest świadczenie medyczne, a świadczenia medyczne mogą u nas wykonywać tylko osoby uprawnione. Nawet farmaceuci, mimo że stanowią zawód medyczny, nie mają uprawnień do tego, aby komukolwiek założyć wenflon i podawać coś w formie wlewu dożylnego - mówi Pietrzak i zaznacza, że takie uprawnienia w Polsce mają tylko lekarze pielęgniarki i w ograniczonym zakresie ratownicy medyczni.

O sprawie wiedzą już organy ścigania.

***

W poszukiwaniu prawdy - do czego namawiał nas Jerzy Zięba - Wirtualna Polska stworzyła serial "Szarlatan. Dziś kończymy nasz reporterski cykl. Już teraz możesz wrócić do poprzednich odcinków dostępnych w WP oraz Audiotece: Szarlatan z internetu robi, co chce. Zaczynają umierać ludzie; Złośliwy nowotwór nazwał grzybem, "leczył" płynem Lugola. Odkrywamy kolejne tajemnice internetowych uzdrawiaczy; Jak zostać szarlatanem, czyli kto wypromował Oskara D.

Pierwszy odcinek ukazał się 20 stycznia. W ciągu tych pięciu tygodni wiele się wydarzyło:

- Oskar D., którego działanie opisaliśmy w pierwszych trzech odcinkach, został tymczasowo aresztowany na trzy miesiące. Usłyszał zarzuty narażenia pacjentki na niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia, oszustwa podatkowe oraz prania brudnych pieniędzy. Jego dotychczasowi kompani odcinają się od niego - jedni usuwają filmiki, inni zastrzegają, że nie mieli z nim nic do czynienia. Śledztwo - jak mówi prokuratura - jest rozwojowe i wielowątkowe.

- Z sieci zniknęły reklamy wielu suplementów - także tych, o których mówiliśmy w serialu.

- Główny Inspektor Farmaceutyczny zapowiada skierowanie sprawy ascorbinianu sodu do prokuratury.

- Minister Zdrowia w rozmowie z Wirtualną Polską zapowiedziała przyjęcie "Lex szarlatan", czyli ustawy, która ma zwalczyć problem pseudomedycyny, naciągania chorych, odciągania ich od konwencjonalnej medycyny opartej na dowodach. Izabela Leszczyna w wywiadzie udzielonym WP stwierdza, że Rzecznik Praw Pacjenta otrzyma dodatkowe kompetencje, będzie mógł nakładać kary. Te mają sięgać nawet miliona złotych.

- Po publikacji poprzednich części cyklu "Szarlatan" do Wirtualnej Polski zgłosiły się setki pokrzywdzonych osób. Dzięki nim odkrywamy kolejne zakamarki świata "uzdrawiaczy" i mechanizmy działania osób żerujących na chorych.

Michał Janczura, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: michal.janczura@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (966)