Oddalona kasacja ws. śmiertelnego zranienia włamywacza
Sąd Najwyższy podtrzymał wyrok
sądu apelacyjnego w sprawie Józefa Banasiaka, który w 1997 r.
śmiertelnie ranił włamywacza. Oddalił tym samym kasację jego
obrony domagającej się uniewinnienia.
W czerwcu ub. łódzki sąd apelacyjny uznał, że Banasiak w wyniku strachu i wzburzania przekroczył granicę obrony koniecznej i odstąpił od wymierzenia mu kary. Wcześniej sąd okręgowy skazał go na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata.
Sąd Najwyższy uznał we wtorek, że kasacja obrony w tej sprawie jest bezpodstawna właśnie dlatego, że sąd apelacyjny nie wymierzył kary.
Sędzia Elżbieta Sadzik podkreśliła też, że w takiej sytuacji kasacja mogłaby zostać rozpatrzona, gdyby obrona zwróciła w niej uwagę na inne kwestie takie jak np. ewentualne błędy czy niedopatrzenia w procesie.
Sądy orzekły, że zostałem napadnięty zgodnie z prawem. W tym kraju każdy ma prawo do napadu, nikt nie ma prawa do obrony - mówił po ogłoszeniu wyroku rozżalony Banasiak. Zapowiedział też, że będzie walczył dalej, odwołując się do Trybunału w Strasburgu i że będzie ubiegał się o odszkodowanie.
Cała moja wina polega na tym, że wybrali właśnie mój dom, a ja się broniłem - dodał. Podkreślił, że gdyby teraz ktoś na niego napadł, zachowałby się tak samo - "broniłby siebie i rodziny".
Prokuratura oskarżyła Banasiaka o to, że w grudniu 1997 roku, "działając z zamiarem umyślnym popełnienia zabójstwa", obezwładnił włamywacza, który wtargnął na teren jego posesji - prawdopodobnie w celu wycięcia choinki. Według ustaleń śledztwa, odebrał złodziejowi nóż i gdy napastnik już się oddalał, kilka razy go ranił. Jeden z ciosów - w pośladek - okazał się śmiertelny; mężczyzna wykrwawił się.
Sam Banasiak od samego początku nie przyznawał się do winy. Twierdził, że bronił się przed napastnikami, którzy próbowali włamać się do jego domu. W areszcie spędził 9 miesięcy.
To negatywnie wpłynęło na moje życie, zdrowie, rodzinę - powiedział. Sprawa Banasiaka toczyła się przed sądami ponad 8 lat. Zapadały różne orzeczenia. Podczas pierwszego procesu sąd uznał, że przekroczył on granicę obrony koniecznej, ale odstąpił od wymierzenia mu kary, uznając, iż działał pod wpływem emocji, silnego wzburzenia i strachu. Sąd apelacyjny uchylił ten wyrok.
Po ponownym procesie w marcu 2000 roku sąd okręgowy orzekł, że Banasiak nie działał w obronie koniecznej. Ze względu m.in. na to, że sytuacja była sprowokowana przez napastnika, zastosował jednak nadzwyczajne złagodzenie kary i skazał go na karę roku i 4 miesięcy więzienia.
Po apelacji sprawa oparła się o Sąd Najwyższy, gdzie kasację wniósł obrońca. SN, wskazując liczne błędy, m.in. wybiórcze potraktowanie materiału dowodowego przez sąd pierwszej instancji oraz niedostrzeżenie okoliczności przemawiających na korzyść oskarżonego, uwzględnił kasację i skierował sprawę do ponownego rozpoznania przez Sąd Apelacyjny w Łodzi. SA w maju 2003 r. uchylił wyrok skazujący Banasiaka na karę roku i czterech miesięcy więzienia. Sprawa znów trafiła do sądu pierwszej instancji.