Od wyrazistości do nijakości
Biedny PiS musi się wysilać, prężyć muskuły i przekonywać na partyjnych spędach, że rządzenie mu wychodzi. A i tak za bardzo mu nie wierzą. Z drugiej strony Platforma Obywatelska jest jakby żywcem wyjęta z reklamówek funduszy inwestycyjnych – nic nie robi, a słupki jej rosną. Donald Tusk może wyjeżdżać sobie do Egiptu i kibicować córce w „Tańcu z gwiazdami”, jego koledzy mogą się byczyć na Seszelach, a i tak PO obrasta tłuszczykiem.
Oczywiście, może gdyby Platforma zaczęła coś robić, to by jej te notowania spadły. Ale to tylko taki żarcik. Poważnie natomiast – partia Donalda Tuska marnuje czas, jaki spędza w opozycji. Owszem, bardzo możliwe, że wygra następne wybory. Dotychczas zawsze największa partia opozycyjna przejmowała władzę (z wyjątkiem samej Platformy w ostatnich wyborach). Tyle tylko, że PO zupełnie nie przygotowuje się do rządzenia. Wręcz przeciwnie – widać coś w rodzaju regresu. Zamiast formułować własne diagnozy i promować własne pomysły, PO – trudno orzec, czy z lenistwa, czy z intelektualnej impotencji – ogranicza się do glanowania PiS-u. Potrafi wskazywać, jaki to straszna jest partia Kaczyńskiego, ale nie może się pochwalić, jak to świetna jest ona sama. Bo nie jest. Nie kojarzy się absolutnie z niczym.
Porównajmy to działaniami PO sprzed lat dwóch, trzech – gdy rządzili postkomuniści. Owszem, co oczywiste i wtedy politycy Platformy miażdżyli Millera, wdeptywali w trawę Janika, wyśmiewali Oleksego i rwali sobie włosy z głowy z powodu Belki. Ale poza tym standardowym opozycyjnym rytuałem było coś jeszcze. PO odrzucała politykę lewicy, ale wyraźnie mówiła, co sama chce zrobić. Jakie ma pomysły na naprawę Polski.
Wtedy PO miała oblicze. Z czymś się kojarzyła. Nie tylko z Janem Rokitą gromiącym komuchów w komisji rywinowskiej. Także z programem 3 x 15, czyli koncepcją radykalnego obniżenia podatków i wprowadzenia podatku liniowego. Z ideą – kontrowersyjną, ale wyrazistą – wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych. Z postulatem zniesienia instytucji immunitetu poselskiego. Z okrzykiem „Nicea albo śmierć!”. A nawet – co dzisiaj może się wydawać śmieszne – z budową IV Rzeczpospolitej, bo termin ten ukuł nie Roman Giertych czy Jarosław Kaczyński, lecz Paweł Śpiewak. Dzisiaj o PO z absolutną pewnością można powiedzieć jedno – ona nienawidzi PiS-u. Ale co chce zrobić, kiedy już go zastąpi – nie wiadomo. Partia Tuska jest bezbarwna, bezwonna i bezpłciowa. Nijakość – to słowo opisuje ją najlepiej. Jej ustawodawcze inicjatywy zmieściłyby się pewnie w tornistrze pierwszoklasisty.
Pytanie, dlaczego tak się dzieje. Nie bez znaczenia są kadrowe przesunięcia, w których ludzi bardzo „jakichś” (jak Rokita), wypierają bardzo nijacy – jak większość dworaków Tuska. Ale jest pewnie i przyczyna głębsza. Otóż Donald Tusk za wszelką cenę chce przejąć władzę i jest to pragnienie absolutnie słuszne, zrozumiałe i naturalne. Intuicyjnie, a może i całkowicie racjonalnie kalkuluje, że wyrazista partia sprzed półtora roku wybory przegrała. Może zatem wygra partia bez właściwości i nijaka, a przez to mniej kontrowersyjna. To założenie jest zapewne tyleż słuszne, co smutne.
Igor Zalewski dla Wirtualnej Polski