Od polecenia do etatu krótka droga
(fot. thinkstock)
01.07.2011 | aktual.: 01.07.2011 17:06
Od polecenia do etatu krótka droga
Zjawisko „polecania” znajomych dotyczy niemal wszystkich branż. Jedynie duże firmy, mające wydzielone działy personalne czy działy zasobów ludzkich, zdają się na swoich profesjonalnych rekruterów. W wielu zawodach specjalistycznych, np. w biurach architektonicznych, polecanie sprawdzonych znajomych to stała praktyka. – Chciałam na dłużej wyjechać za granicę, więc o dokończenie swojego projektu poprosiłam bezrobotną koleżankę – mówi Beata, 35-letnia architekt. – Szefowie zgodzili się, żeby ktoś inny zastąpił mnie podczas mojej nieobecności. Zależało im, żeby nie było przestojów w pracy. Po podróży Beata wróciła na swoje stanowisko, ale zastępująca ją koleżanka okazała się na tyle dobra, że wkrótce jej też zaproponowano pracę. Z kolei Beatę do jej obecnej firmy poleciła inna koleżanka, więc rekomendowanie znajomych było dla niej zupełnie naturalnym odruchem.
Takie zachowania sprawdzają się zwłaszcza w branżach, w których trzeba znaleźć szybko kogoś z doświadczeniem, z pominięciem fazy kilkudniowego szukania, a potem równie długiego wdrażania. Dodatkowo wygodniej i praktyczniej jest mieć w zespole sprawdzonego znajomego niż nowego współpracownika, którego poznamy bliżej dopiero po kilku tygodniach.
Nie masz pracy? Nie wstydź się tego!
Bycie bezrobotnym to nie powód do dumy, więc nie zawsze chętnie obwieszczamy o tym światu. Tomek dopiero po kilku miesiącach przeglądania ogłoszeń zamieścił na komunikatorach GG i Skype informację: „Szukam pracy”. - Długo nie mogłem się przełamać. Dopiero narastające długi oraz frustracja wymusiły na mnie ten krok. Następnie, ośmielony, wysłałem maile do znajomych z zaprzyjaźnionej grupy dyskusyjnej oraz do tych wszystkich, którzy jeszcze nie wiedzieli, że szukam nowej pracy. W odpowiedzi ktoś podesłał linka do ciekawego ogłoszenia, ktoś inny zaproponował pracę na zlecenie, a ostatecznie polecił mnie dawny kolega z pracy, którego znalazłem wśród kontaktów na GG. Czasami jednak „polecanie” osób wiąże się z dużym ryzykiem dla polecającego. Dzieje się tak w przypadku kandydatur na wyższe stanowiska. W tej sytuacji osoba rekomendowana jest odbierana poniekąd jako wizytówka osoby polecającej i tym dokładniej przemyślana musi być taka decyzja.
Z drugiej strony, „polecanie” ułatwia życie. Rekomendujemy określone produkty w sklepach internetowych, wystawiamy komentarze „Polecam / Nie polecam” na Allegro, żeby w nawale produktów i usług znaleźć szybkie i sprawdzone rozwiązanie. Dlaczego więc nie polecić wypróbowanych osób na wolne stanowiska, jeśli mamy taką możliwość?
Ekonomiczny sens polecania
Na ogłoszenie o pracę na stanowisko sekretarki w trójmiejskim wydawnictwie odpowiedziało ok. 130 osób, z czego do pierwszego etapu rozmów wybrano kilka. Przyjęcie i przeanalizowanie 130 aplikacji wymaga czasu i co najmniej dwóch tur spotkań. Dla niedużych firm to spore obciążenie, zwłaszcza że w poszukiwanie nowych pracowników zaangażowane jest zwykle kierownictwo. W takim przypadku „polecanie” znajomych ma uzasadnienie, również ekonomiczne.
Ale praca „z polecenia” ma też aspekty negatywne. Czasem bowiem poleca się bezrobotnych krewnych czy znajomych, nie bacząc na ich przydatność na określone stanowisko. Często zdarza się nam słyszeć, że ktoś dostał pracę „po znajomości”. Sugeruje się wtedy, że niekoniecznie posiadał odpowiednie kwalifikacje i że prywatne kontakty zaważyły na decyzji. Dawniej zjawisko to nazywano niemodnym już i pejoratywnym terminem „kumoterstwo”. Polecać więc czy nie polecać? Chyba warto zastanowić się nad profesjonalizmem osób, które polecamy, bo sami sobie możemy zaszkodzić.
TK/JK