Od lat pukają do bram Unii - Polska im pomoże?
Od lat, a nawet i dziesięcioleci pukają do unijnych bram. Bruksela jednak niezmiennie kiwa palcem: a rozliczenia z wojenną przeszłością, napięcia na granicach, prawa kobiet, mniejszości etnicznych, korupcja w waszych urzędach? Droga "krajów po przejściach" - Turcji, Serbii i Chorwacji - do Unii Europejskiej nie jest prosta, ale co najmniej jedno z tych państw widzi już jej koniec. Ostatecznie i obecni członkowie Unii mają swoją "przeszłość".
01.07.2011 | aktual.: 04.07.2011 18:23
Dzisiejsza Unia Europejska nie jest taka sama jak wtedy, gdy wstępowała do niej Polska. Obecna "27" nie otwiera się tak chętnie na nowych kandydatów. Jej członkowie walczą z własnymi demonami, z których najgroźniejszy ma na imię kryzys gospodarczy. Już wcześniej UE miała swoich entuzjastów i sceptyków. Jednak wraz z pierwszymi koktajlami Mołotowa rzucanymi przez młodych, sfrustrowanych Greków, na Unię spadła fala krytyki – za brak przejrzystości przy podejmowaniu decyzji w tak licznym gronie i impotencję przerośniętych instytucji, gdy trzeba szybko reagować. Unijne kraje muszą się teraz zastanowić co dalej. Czy nadal działać "wszerz" i przyjmować nowych kandydatów, czy może "wgłąb", wzmacniając współpracę wewnątrz Unii lub odwrotnie - postawić na większą niezależność jej członków? Mimo tych problemów, w kolejce do UE nadal ustawiają się kraje Bałkanów Zachodnich i Turcja. One mają nadzieję, że Bruksela opowie się za pierwszą opcją.
W Zagrzebiu przeszłość leżała pod stopami: nasiąknięty deszczem, gruby, miękki dywan liści, które rozganiałem, mieszające z teraźniejszością. R.D. Kaplan, "Bałkańskie upiory"
Chorwacja jest na ostatniej prostej do UE. Podczas polskiej prezydencji, która rozpoczęła się 1 lipca, ma zostać podpisany traktat akcesyjny - prestiż dla Warszawy, "zwycięstwo" dla polityków z Zagrzebia. A potem ostatni krok - wejście jako 28. kraj do Unii w 2013 roku. Ale to może się nie wydarzyć, jeśli mieszkańcy Chorwacji powiedzą w referendum akcesyjnym "nie". Jeszcze w ubiegłym roku - według Gallup Bakan Monitor - prawie 43% badanych deklarowało, że właśnie tak zrobi. Za przyjęciem do Unii było 38% Chorwatów.
Teraz liczby zmieniły się na korzyść unijnych zwolenników, ale nastroje są dalekie od entuzjazmu. Dlaczego poparcie dla UE jest w Chorwacji tak niskie? Adam Balcer, dyrektor programu "Polityka rozszerzenia i sąsiedztwa UE" w Demos Europa, podaje cały szereg powodów: "wyczulenie" Chorwacji, dawnego członka Federacji Jugosłowiańskiej na punkcie suwerenności; rozliczenia z przeszłością i zbrodniami popełnionymi przez Chorwatów, którzy są uważani w kraju za bohaterów wojny z "odwiecznym wrogiem", Serbią; blokowanie przez Słowenię negocjacji z powodu sporu o granicę morską (w oczach Chorwatów UE nie była obiektywnym mediatorem); głos środowisk eurosceptyków: rolników i episkopatu chorwackiego, który patrzy na Unię przez pryzmat aborcji, eutanazji i małżeństw homoseksualnych. Dr Marko Babić z Katedry Europeistyki Uniwersytetu Warszawskiego dodaje do tej listy kryzys polityczny w Chorwacji. - Unia Europejska jest utożsamiana z elitą polityczną, do której społeczeństwo chorwackie odnosi się z pogardą – ocenia. I
rzeczywiście, Chorwaci pytani o własny rząd, nie szczędzą ostrych słów.
Jak echo na całych Bałkanach odbija się również problem korupcji. Czy stanie się on powodem wielkiego rozczarowania Chorwacją, tak jak było to po wejściu do UE Bułgarii i Rumunii? Balcer podkreśla, że Bruksela odrobiła lekcję i przedstawiła Zagrzebiowi jasne warunki walki z tym zjawiskiem. Widać efekty unijnego nacisku - wyroki w sprawach o korupcję usłyszało dwóch byłych chorwackich ministrów, trwa też proces o ekstradycję premiera Ivo Sanadera, zatrzymanego w Austrii.
- Postępowania przeciwko politykom najwyższych szczebli władzy mogą polepszyć tę sytuację za jakiś czas. Jednak największe szkody są prawie niemożliwe do naprawienia. (…) Polityczne elity sprzedały państwowe przedsiębiorstwa za grosze i często usprawiedliwiały swoje działania tym, że taki warunek postawiła UE. Ale nie zawsze tak było (…) Postępowania sądowe przeciwko odpowiedzialnym osobom nie przywrócą utraconych strategicznych majątków - ocenia 26-letni Chorwat, Igor Celikovic, absolwent stosunków międzynarodowych ze specjalnością europejską.
Mimo że kryzys gospodarczy, który mocno odczuła Chorwacja, i machlojki przy prywatyzacji to główne tematy w tym kraju, na bałkańskie "teraz" zawsze mocno wpływało to co "kiedyś". Bolesna przeszłość zaważyła na nastrojach po wydaniu w kwietniu wyroku na chorwackiego generała Ante Gotovinę. Skazano go na 24 lata więzienia za zbrodnie przeciwko Serbom w 1995 roku. "To nasz bohater, bronił kraju" - krzyczeli jego zwolennicy po decyzji Hagi (miesiąc później podobnie Serbowie będą bronić Mladicia), a weterani wojny rozpoczęli głodówkę. Równocześnie słupki poparcia dla UE w sondażach malały.
Z drugiej strony raport Amnesty International wskazywał, że jeden osądzony generał wiosny nie czyni i Chorwacja nie radzi sobie z rozliczeniami wojennymi, a jeśli ktoś trafia pod sąd to są to częściej etniczni Serbowie. - Zakończenie negocjacji z Chorwacją to kwestia polityczna. Chodziło o przekazanie pewnego sygnału innym państwom postjugosławiańskim: popatrzcie, warto - wyjaśnia dr Babić i dodaje, że status mniejszości czy powrót uchodźców to do tej pory nierozwiązane kwestie. Bruksela najwyraźniej zdecydowała, że jej związek z Chorwacją będzie miał jeszcze czas na dotarcie się.
Jednak także mieszkańcy Chorwacji mają swoje nadzieje i obawy przed wejściem do UE. - Przez 30 lat żyłam pod trzema różnymi reżimami: socjalistycznym, który oznaczał też federalizm i ponadnarodową tożsamość (co ważne także w kontekście UE), nacjonalistycznym, gdy suwerenność i niepodległość były kluczowymi wartościami, a w ostatnich latach w państwie-kandydacie do UE. Wydarzyło się to w krótkim czasie przy niewielkich próbach analiz i rozwiązania palących problemów. Ten proces jest więc bardzo obciążony - mówi Tamara Puhovski, która pracuje dla chorwackiego Forum for Freedom in Education. Dodaje, że widzi też zmiany w swojej ojczyźnie. - W Chorwacji powiązania między tożsamością lokalną, narodową, bałkańską, europejską, kosmopolityczną są bardzo złożone. Ważne jest, żebyśmy przeszli z ekskluzywnej politycznej tożsamości "bycia Chorwatem lub" do inkluzyjnej tożsamości "bycia Chorwatem i". Inaczej niebezpieczeństwo konfliktów i antagonizmów nigdy nie zostanie zażegnane - ocenia Tamara.
Co więc wybiorą chorwaccy obywatele? Igor i Tamara chcą wejść do UE i oceniają, że ta opcja wygra. - Chorwaci są w większości za przystąpieniem do UE, chociaż odsetek osób, które są przeciwko, jest niepokojąco wysoki. Sądzę jednak, że wielu przeciwników akcesji to tzw. "pasywni pesymiści" i mogą nawet nie pójść zagłosować. Dlatego opcja "tak" wygra w tym przypadku - mówi Igor.
Także Polska miała przed wejściem do UE swoich "pesymistów" - wówczas bali się, że nasza ziemia zostanie wykupiona. A z kolei "starą" UE straszono… polskim hydraulikiem.
Kobiety pytają: po co była nam wojna? po co ginęli nasi synowie? I odpowiadają: po nic, po strach, tułaczkę i krew, po życie w barakach. W. Tochman, "Jakbyś kamień jadła"
W ciągu tych kilku majowych dni prezydent Serbii Boris Tadić dostawał gratulacje niemal z całej Unii Europejskiej, ale za oknem mógł zobaczyć jak setki niezadowolonych rodaków niosą flagi i zdjęcia swojego idola. "Mladić, nasz serbski bohater!" - skandował tłum. Nie było spokojnie. W stronę policji, która pilnowała wiecu, poleciały kamienie i butelki - ta odpowiedziała siłą. Do szpitali trafili ranni i z jednej, i z drugiej strony. Protestowano także w Republice Serbskiej, części Bośni i Hercegowiny. Wszystko dlatego, że 26 maja tego roku zatrzymano gen. Ratko Mladicia, oskarżanego o masakrę w Srebrnicy i ostrzał Sarajewa podczas wojny z lat 1991-95, która przypieczętowała rozpad Jugosławii.
Generał szybko stanął przed trybunałem w Hadze. Współpraca z MTK była jednym z warunków postawionych Belgradowi, jeśli marzy o przyszłości w UE. Ujęcie byłego dowódcy Serbów bośniackich może się wkrótce opłacić. - Kwestia współpracy z Hagą, nie licząc Gorana Hadzicia, który jest płotką w porównaniu z Mladiciem, jest niemal zakończona. Z tego powodu Serbia prawdopodobnie otrzyma w grudniu tego roku status kandydata - ocenia Adam Balcer z Demos Europa. Jednak dr Marko Babić zauważa, że nie oznacza to wcale rozpoczęcia negocjacji. Status kandydata będzie tylko kolejną marchewką dla Belgradu?
Co więcej, dla części Serbów Mladić nie jest ani zbrodniarzem, ani kartą przetargową - dla nich to bohater wojny, w której ginęli ich bliscy i która podzieliła kraj. Wydanie, poszukiwanego od 16 lat, generała - a wcześniej w 2008 Radovana Karadzicia, dawnego politycznego lidera bośniackich Serbów, i w 2001 roku byłego prezydenta Slobodana Miloszevicia - jest jak powolne zrywanie plastra z wojennej rany.
Dla świata Serbia stała się oprawcą w potwornej wojnie, jednak sami Serbowie uważają się za ofiary. A ich poczucie krzywdy zwiększyło ogłoszenie niepodległości przez Kosowo.
- UE postawiła tyle warunków przed serbskim rządem, że już ich nie liczę. Mladić, Hadzić… wszyscy serbscy generałowie do Hagi, ale zdaje się tylko jeden chorwacki generał - Gotovina. Co ze Słoweńcami, Albańczykami? Serbia była sama na wojnie? (…) Jak to możliwe, że tylko jeden kraj jest winny wszystkiemu i czy wiesz, kto zaczął wojnę? - pyta 32-letni Ivica, dziennikarz z Belgradu. Jest przeciwnikiem wejścia Serbii do UE, tak jak jego rodzina i znajomi. Podkreśla, że nie jest nacjonalistą, ale kocha swój kraj, interesuje się historią. - Jeśli zapomnimy o własnej historii, będziemy skazani na jej powtórzenie - wyjaśnia. Uważa, że Bruksela nie postępuje uczciwie wobec Belgradu. Martwią go podwyżki cen jedzenia i energii, otwarcie serbskiego rynku na unijne produkty, ale bez wzajemności. - Wierzę, że Unia nie przyniesie nic dobrego Serbii - mówi. Zdania w Serbii na ten temat są podzielone niemal po równo.
- Boję się, że będą nalegać, by Serbia uznała niepodległość Kosowa. Czego, jak sądzę, Serbowie nigdy nie będą w stanie uczynić - wyjaśnia serbski dziennikarz. Podobnie myśli większość jego rodaków. Według Gallup Balkan Monitor, 70% Serbów jest przeciwko rezygnacji z Kosowa w zamian za członkostwo w UE. Tylko 15% ankietowanych byłoby gotowych uznać ten kraj.
Jednak w ocenie eksperta Demos Europa, Serbia nie będzie musiał wybierać: Unia lub Kosowo. Istotna dla Brukseli jest normalizacja stosunków między Belgradem i Prisztiną, bez uznania niepodległości Kosowa (czego nie uczyniło także pięciu obecnych członków UE). - Myślę, że Serbia wejdzie około 2020 roku do UE. (…) Przed akcesją kilka państw postawi warunek, by w traktacie Belgrad zobowiązał się, że nie będzie blokować unijnej polityki wobec Kosowa. Prawdopodobnie tak to zostanie rozwiązanie - uważa Adam Balcer.
Jest jeszcze jeden problem, który podnosi Bruksela - korupcja. To pięta achillesowa Bałkanów. - Powinno się jej przeciwdziałać, ale jak, gdy łapówkarstwo zaczyna się i kończy na szczytach władzy? Wielu polityków jest skorumpowanych, więc nie zależy im na rozwiązaniu tego problemu - mówi Ivica.
Serbia ma co najmniej 10 lat, by skutecznie z nią walczyć. Ale czy za dekadę zwolenników UE będzie w Serbii więcej niż przeciwników?
Z daleka patrzymy na dwa mosty, które spinają brzegi Bosforu. Poeta Tayfun patrzy to na europejski, to na azjatycki brzeg. Wreszcie wzdycha: - Każdy Turek jest takim mostem. W. Szabłowski, "Zabójca z miasta moreli"
- Popieram wejście Turcji do Unii Europejskiej (…), bo to oznacza większą demokratyzację. (…) Ale z drugiej strony nie chcę członkostwa, bo unijne zarządzanie (komisje, niektóre kraje) jest pełne hipokryzji – mówi Harun Ozer, 29-letni tłumacz z Ankary. - Dużo podróżowałem po Europie i powodem, przez który nie jesteśmy członkami UE, jest to, że Turcja to kraj muzułmański a Unia to chrześcijański klub - dodaje i zaraz wylicza, że w Unii mówi się o wolności, ale tureccy obywatele nie mogą się po niej swobodnie poruszać, krytykuje się Ankarę za spór z Cyprem, choć ten przyjęto w unijny poczet, naciska na uregulowanie kwestii kurdyjskiej i wspiera PKK (Partię Pracujących Kurdystanu) - uznawaną w Turcji za organizację terrorystyczną.
- Może Turcja powinna zawiesić procesy członkowskie dopóki UE nie rozwiąże problemu Cypru, nie zacznie zwalniać z obowiązku wizowego i nie przestanie popierać PKK - zastanawia się mieszkaniec Ankary. Po chwili wymienia oczekiwania jego rodaków po przyjęciu do UE: liczą na podwyższenie poziomu życia, ulepszenie systemu sprawiedliwości, wolności ekonomiczne.
Harun Ozer nie jest jedynym Turkiem, który w sprawie przystąpienia do Unii Europejskiej jest trochę na tak, a trochę na nie. Turcja to rekordzistka w pukaniu do unijnych bram. Już w latach 60. ubiegłego wieku była członkiem stowarzyszonym z ówczesną EWG. Jednak wniosek o członkostwo złożyła w 1987 roku, a dopiero 12 lat później otrzymała status kandydata. Negocjacje rozpoczęto w 2005 roku. Przy tak wolnym marszu raczej nie można dostać zadyszki, ale na pewno zwątpić w cel drogi.
Dlaczego negocjacje trwają tak długo? Ankara ma anielską cierpliwość, czy może status kandydata jej odpowiada? Turcja może uczestniczyć w niektórych unijnych projektach, być ich beneficjentem, będąc jednocześnie bardziej niezależną od Brukseli. Z tą tezą nie zgadza się Adam Balcer, który uważa, że wejście do Unii leży w tureckim interesie. - Turcja byłaby w UE jednym z najważniejszych państw ze względu na potencjał ekonomiczny, w ciągu kilkunastu lat będzie też najliczniejszym krajem w Europie, poza Rosją - wyjaśnia ekspert. - Oczywiście stoją przed nią różne wyzwania, ale za kilka dekad będzie jedną z najważniejszych gospodarek unijnych obok Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii. Ma też jedną z najlepszych armii na świecie - wylicza.
Mimo dobrych wskaźników ekonomicznych (Turcja jest 17. gospodarką świata, a jej PKB per capita jest wyższe niż w Bułgarii i Rumunii - członkach UE) oraz potencjału bycia regionalnym mocarstwem (któremu dorównuje tylko Iran), wiele państw członkowskich Unii nie jest przekonanych do tego kraju. Najgłośniejsze "nie" dla Turcji słychać z Berlina i Paryża. Czy do Unii Europejskiej można przyjąć kraj, którego zaledwie kilka procent terytoriów leży w Europie? Czy Turcja będzie potrafiła uszczelnić granice z Syrią, Iranem i Irakiem? Czy członek UE może być skonfliktowany z sąsiadami, jak w przypadku Cypru i Armenii? Walczyć z wewnętrzną partyzantką? Czy chcemy mieć w swoim gronie państwo, gdzie kobiety są wyraźnie dyskryminowane, narażone na przemoc domową, dochodzi do honorowych zabójstw? - pytają sceptycy. Ale Turcy nie udają, że tych problemów nie ma.
- Każdego dnia widzę, jak łamane są prawa człowieka. (…) Ale co najgorsze, 70% ludzi w Turcji jest naprawdę niemądrych. Mentalne opóźnienie - nie znają swoich praw, nie wybierają własnego rządu racjonalne, nie czytają książek, nie interesują się światem. (…) Wielu ludzi nie zna Dostojewskiego, światowych klasyków, Beethovena, Einsteina - skarży się 25-letni Turek, który nie chce podawać nazwiska; nazywa siebie humanistą. - Przykład? Rodzina: mąż biję kobietę. Ona idzie na policję, by ratować życie, ale może być odesłana do domu. Policja mówi: nie możemy się mieszać w rodzinne problemy - opowiada. Czy przybliżenie z Unią może poprawić tę sytuację? - Być może. Ale najpierw musimy zmienić naszą mentalność - mówi. Sam chętniej wyjechałby z Turcji i zamieszkał na południu Europy, niż "sprowadził" Unię nad Bosfor. Tyle że to nie jest rozwiązanie dla całego 70-milionowego narodu.
- Bruksela ma rację w niektórych kwestiach, ale nie we wszystkich - uważa z kolei Zeynep Tugba Akbulut, która pracuje jak inspektor żywieniowy. 32-letnia Turczynka przekonuje, że kobiety i mężczyźni mają te same prawa w jej ojczyźnie, a jej praca zależała od wyniku egzaminu - płeć nie miała znaczenia. - Co do przemocy domowej i honorowych zabójstw - uznaję je za fakty, zwłaszcza we wschodniej części Turcji, gdzie żyją głównie Kurdowie. Jest ministerstwo ds. kobiet i rodziny, które zajmuje się tymi problemami. Oczywiście, nie zostaną rozwiązane w krótkim czasie. Według mnie, bardzo trudno zmienić ludzkie opinie i zwyczaje. Może kobiety z wiejskich terenów powinny być uczone o swoich prawach, a mężczyźni, którzy dokonują honorowych zabójstw, ciężej karani - dodaje Zeynep. Sama popiera wejście do Unii, choć jej znajomi są podzieleni w tym temacie.
Adam Balcer zwraca uwagę na problem z Kurdami. - To jeden z najważniejszych źródeł uzasadnionej krytyki łamania praw człowieka w tym kraju - ocenia ekspert. Ale już na pytanie o nieszczelne granice odpowiada, że Turcja radykalnie lepiej walczy z przemytem narkotyków niż kraje bałkańskie.
- Myślę, że Turcja może stać się liberalną demokracją opartą na rządach prawa, ale bardzo wiele zależy do UE. To jest problem i paradoks Turcji, że znacznie bardziej potrzebuje pomocy w procesie demokratyzacji niż inni kandydaci, natomiast nigdy nie będzie ona taka sama jak w przypadku Polski - wyjaśnia i zaznacza, że przyjęcie Turcji do UE oznaczałoby prawdziwe trzęsienie ziemi dla jej najmocniejszych graczy.
Pozostaje tylko jedno pytanie: jak długo można odwlekać trzęsienie ziemi?
Małgorzata Pantke, Wirtualna Polska