PolskaOd fuchy do fuchy

Od fuchy do fuchy

Bezrobotni przed łódzkim urzędem
Na ulicy Wólczańskiej w Łodzi w okolicach Urzędu Pracy codziennie stoi kilkunastu bezrobotnych, oczekujących na tak zwaną fuchę. Dla nich to jedyna szansa zarobienia kilku groszy. Nasz reporter sprawdził, jak wygląda wyczekiwanie na dorywczą pracę.

Od fuchy do fuchy
Źródło zdjęć: © EI

Godzina 6

Schodzą się pod Urzędem Pracy na ulicy Wólczańskiej pierwsi stacze, przeważnie mężczyźni po czterdziestce. Są wśród nich przedstawiciele wielu zawodów, m.in. murarze, dekarze, elektrycy, stolarze, malarze, kierowcy, a nawet kolejarze. Każdy dochodzący wita się z pozostałymi. Zamawia sobie miejsce w kolejce. Wszyscy mają w torbach ubrania robocze i jakiś skromny posiłek. Zaczyna się kilkugodzinne oczekiwanie.

Godzina 7

Na ulicy Wólczańskiej jest już ponad 25 osób bezrobotnych. Nerwowo patrzą na zatrzymujące się w pobliżu samochody. W każdej chwili mogą wysiąść z nich potencjalni pracodawcy. Czytają gazety, rozmawiają, grają w karty. Starzy bywalcy mają swoje stałe miejsca do siedzenia. Nowi, czyli tacy, którzy nie należą do uprzywilejowanego grona staczy, siedzą w samotności obok. Palą nerwowo tanie papierosy. Kilku jest nietrzeźwych.

– Pijacy psują nam reputację – mówi zdenerwowany Waldek, stojący pod pośredniakiem od trzech lat. – Ostatnio kobieta wzięła takich trzech do ogrodu. Zapłaciła im z góry za trzy dni, a oni po pierwszym dniu wzięli pieniądze i zniknęli.

Godzina 8

Zatrzymuje się biały polonez. Kierowca proponuje 50 złotych dniówki przy przeprowadzce. Wszyscy się pchają. Każdy chce dostać taką robotę.

– To lekka praca za dobre pieniądze. Nowi nie mają na nią szans. No, chyba że wybierze ich sam pracodawca. Takie są tu zasady – informuje Witek.

Zatrudniający sam wybiera "ochotników". Podchodzi do każdego, przygląda się, ocenia wygląd i mięśnie. W końcu decyduje się na dwóch mężczyzn.

Godzina 9

Reszta staczy wraca do rozmów. Mężczyzna o imieniu Andrzej opowiada o swoim życiu.

– Mam dwójkę dzieci. Żona pracuje po nocach na czarno jako szwaczka. Jej wzrok jest w coraz gorszym stanie. Nie mamy z czego opłacić komornego, szkoły, nie wspominając o ubraniach dla dzieci – opowiada 52-letni bezrobotny. – Byłem kolejarzem, pewnego dnia po prostu zostałem zwolniony. Co ja mam zrobić? Dla tych kilku marnych groszy, muszę tu codziennie warować.

Godzina 10

Co bardziej niecierpliwi stacze wracają do domów. Niektórzy udają się na pobliską melinę, gdzie za 2 zł można kupić ćwiartkę wódki. Do tego słoik przegotowanej wody do przepicia.

– Pracowałem bez umowy na dużej budowie w Łodzi. Myślałem, że tylko ja jestem nielegalny. Jak wpadła inspekcja na kontrolę, to wszyscy zaczęli uciekać z dachu bocznymi wejściami, po rusztowaniach i rynnach – opowiada Zbyszek, murarz. – Kilka dni później ochroniarz przy bramie wejściowej powiedział, że nie wejdę, bo na kogoś zawaliła się ściana. Poinformowano mnie, że mam się nie pokazywać na budowie przynajmniej przez trzy miesiące.

Godzina 11

Podjeżdża niebieski samochód dostawczy. Po robotników na działkę pod Konstantynowem Łódzkim.

- No wreszcie przyjechał, mówił wczoraj, że będzie miał tygodniową pracę dla dwóch przy wywózce gruzu. To harówka, ale obiecał po 6 złotych za godzinę – mówi z radością Staszek, "odpuszczający" specjalnie inne samochody.

W jego oczach pojawiają się łzy, gdy dowiaduje się, że pracodawca zmienił zdanie. Teraz oferuje tylko 20 złotych za dziesięciogodzinne tyranie. W ramach solidarnego protestu nikt ze staczy nie przyjmuje jego propozycji.

Godzina 12

Pojawiają się jeszcze dwa samochody. Robotę dostają trzy osoby. Roman pojechał do pracy przy elektryce – 4 zł za godzinę. Dwóch innych bezrobotnych będzie pakować węgiel do worków. Dostaną 80 zł za dzień.

Po południu czekających jest już niewielu, sami starzy wyjadacze. Ale i oni wracają powoli do domów.

Z nowych nie ma już nikogo. Jutro na ulicy Wólczańskiej znów się pojawią.

(kd)

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)