Od 15 lat mieszka w bunkrze, bo obraził się na żonę
Po awanturze z żoną Wiesławą Ludwik Kosik
trzasnął drzwiami i więcej już się w domu nie pokazał. Zamieszkał
w betonowym bunkrze nieopodal ich wspólnego gospodarstwa w
Drwęcku (woj. warmińsko-mazurskie) - opisuje "Nowy Dzień".
17.01.2006 | aktual.: 17.01.2006 07:40
Postanowił, że nie wróci dopóty, dopóki małżonka nie przeprosi go za przykrości i zniewagi, jakich doznawał przez wszystkie lata ich wspólnego pożycia. Od tamtej pory minęło już 15 lat. A żona ani myśli przepraszać.
Bunkier pana Lutka tkwi wkopany głęboko w ziemię, na rozstaju polnych dróg prowadzących ze wsi do lasu. Z otworu strzelniczego zamiast lufy karabinu wystaje dymiąca rura kozy, która ogrzewa oryginalne domostwo. Na sznurach rozciągniętych między drzewami suszą się ubrania.
Wnętrze bunkra ma zaledwie kilka metrów kwadratowych, więc jego obecny właściciel zagospodarował niemal każdy centymetr. Starał się, żeby było tu prawie jak w domu.
Ludwik i jego betonowa pustelnia stanowią prawdziwą sensację dla przyjezdnych, ale oni rzadko zapuszczają się do Drwęcka. Za to miejscowi już dawno przywykli. - Pomaga mu się, jak tylko można, ale to trudna sprawa - drapie się w głowę sołtys Stanisław Silski.
Lutek nie chce zdradzić, o co pokłócił się z żoną. - U mnie to wystarczy, jak raz ktoś za skórę zalezie - mówi zagadkowo. Za to żona Wiesława chętnie opowiada, jak wyglądał ich ostatni wspólny dzień. - Wrócił napity późno w nocy i od razu ruszył do lodówki. Złapałam go za frak, rzuciłam na podłogę i zaczęłam okładać, czym popadnie. Sama nie wiem, skąd się we mnie wzięło tyle siły.
Wtedy duma wzięła górę i Ludwik przeprowadził się do bunkra. Jak twierdzi, może by i wrócił, gdyby usłyszał od małżonki to jedno magiczne słowo. Jednak pani Wiesława nie chce słyszeć o przeprosinach. (PAP)