Obudził mnie dziecięcy płacz
Obudził mnie dziecięcy płacz. Dźwięk ten towarzyszyć mi będzie do około szesnastej. W Iraku w tym samym czasie rozszalała się krwawa jatka. Widok rozszarpanych ludzkich ciał w ti vi miesza się z informacjami z giełdy jakichś wartościowych papierów i informacją że trener karate zabił ucznia.
Dzieci podniosły kolejny lament połączony z odmową wszystkiego – dziewczynka leży na podłodze i krzyczy wniebogłosy. Powoli wszyscy zaczynamy wrzeszczeć lecz nie przynosi to oczekiwanych rezultatów. Zapada decyzja o gremialnej wyprawie do muzeum lotnictwa. Jedziemy tam krzyczącym samochodem. Zamiast Muddy Watersa, którym pragnąłem wszystkich uspokoić załącza mi się Coltrane i to ten najbardziej dziki. Na widok samolotów córeczki powskakiwały na ojca jak małpki na drzewko. Boją się. O podejściu bliżej do maszyny na razie nie ma mowy. Tylko najstarsza zachowuje spokój a znana jest z tego. Dwa dni wakacji, które przetrwała ze złamanymi rękami nic nikomu nie mówiąc dały mi do myślenia. Do licha twarda sztuka. Nie można tego powiedzieć o średniej, zwłaszcza jak złapie chimery. Dokładnie takie jak dziś. Leży na środku placu przygnieciona rowerkiem i krzyczy. Tato weź mnie wreszcie na barana obiecałeś - na drodze staje najstarsza. Odkładam najmniejszą, która upada. Biorę największą na barki. Z dołu słyszę ja też
ja też. Coś chwyta mnie za nogawkę. Tak objuczony docieram do przygniecionej rowerkiem. Tato nogi mnie już bolą od tych rolek, przynieś mi buty.
Jeszcze nie wiem, że wieczorem, chcąc poprawić sobie nastrój, pójdę na punkowy koncert. Nie wiem, że pragnąc punk rocka całym swym rozkołatanym sercem, stanę oko w oko z najmniej bezpiecznym gościem w czerwonych szelkach. Ma w obwodzie metr trzydzieści i rękę jak moja noga. Resztka świadomości, jaka została mi po tym wydarzeniu, podsuwa mi obraz jak zakłada ochraniacz na zęby a potem ja zbieram swoje w kurewskim zaułku. Chciałem punk rocka, mam punk rocka. Do nikogo nie mogę mieć pretensji. O co ci chodzi człowieku? Dobre pytanie – sam je sobie zadaję nie od dziś... może chcę, żeby ktoś mnie zabił. Po prostu zginąć w krwawej bitwie gdy wszystko zaczyna się kłębić. Nie jestem ci ja potomkiem zegarmistrza. Po jaką cholerę wdaję się w te wszystkie awantury? Z pewnością alkohol ma tu coś do rzeczy. To, że planeta Jowisz miała fatalny układ. Niedługo zacznę wyć do księżyca. Tak się płaci za wiersze. Oto skąd czerpię natchnienie. Po tygodniu prób Homo Twist – mam materiał w garści wszystko połamane, przekręcone,
wywrócone na lewą stronę – ot prosty czwórkowy rytm zagrany na odwrót (tam gdzie werbel stopa tam gdzie stopa werbel) przypomina 78/15-tych niech mnie drzwi ścisną jak mawiała babka moja Zofia. Jeszcze do niej wrócimy – miała ona swoje powiedzonka.
Cóż więc z tego, iż zbieram zęby po zaułkach. Lepsze to, niż wydarzenia w Iraku, koalicja populistów kompromitująca nasz kraj lepsze niż pierdolnięty trener wschodnich sztuk walki, lepsze niż piosenki z publishingu chętnie wezmę wszystko na siebie, ale nie to - o nie jeszcze się coś kołacze we mnie (to serce) pójdę już z tej imprezy, i tak już nie mam czym kąsać skończyłem się i dobrze, to lepiej niż przez całe życie dobrze się zapowiadać – pójdę tam gdzie już na mnie czekają, ale oni krzyczą do mnie wyciągając ręce: nie jeszcze nie, poczekaj, zatrzymaj się – jeszcze jeden wiersz!
Lema Pamięci Kosmiczny Pogrzeb
Czas umierać nastał – umieraj więc trwogo
Żadne cię mury zatrzymać nie mogą
Niczego Szpital w Tobie nie przemieni
Boś Planetą na niebie z Księżycami swemi
Tknięty na umyśle tkwisz w czasu maszynie
Niczym ludzka larwa zaklęta w bursztynie
Mózg razy nieskończoność do entej potęgi
Przeciążony trzeszczy niczym statku wręgi Zapętlone wstęgi miriady soczyste
Tyś w gnozie nie uwiądł miał myślenie czyste
Aby diament się wykluł eony mijają
Tyś codziennie znosił brylantowe jajo
Śpiewają plejady kipi mleczna droga
Tam na jej rozstaju pożegnalim Boga
Wczoraj z jutrem się miesza dziecinnieje starzec
Wiosna jesień zima luty styczeń marzec
O Władco Much! Głosie Mego Pana!
Summo Technologiae – tylko tobie znana
Ten rebus rozwiąże kto pod presją działa
Potęgą umysłu wesprze słabość ciała
Wszystko to woda gmaź trochę białka
Trze się to mnoży pożera i ciamka
Chłepce i chlipie wrzeszcząc w nieboskłony
Na pastwę na życie sam pozostawiony
Tyś mi opowiadał o nieludzkiej przyldze
Boś ty był człowiekiem gdzie mi szukać przyjdzie
Byłeś i po tobie kto mi bajkę powie
Choćbyś wszędzie umarł nigdy w mojej głowie
Takeś się rozmnożył wtedy w czasu pętli
Ile żeś natrudził by śrubę przykręcić
Bo choć tylu was było w tym kosmicznym domu
W sterach mutry przytrzymać wciąż nie było komu
Takeście się żarli popadali w swary
Tyś jak Gabryjela wytykał przywary
Kosmiczna dulszczyzna jądrowa głupota
Żadna przed tym wiatrem nie chroni kapota
Zabierz mnie ze sobą ostawim ten padół
Oddaj mnie czeluściom zaprzedaj miriadom
Może raz się obejrzę – jeśli tak się stanie
To tylko dlatego żeś tam miał mieszkanie
Stanisławie martwy kukło twego ciała
Cóżeś taki umysł przez życie chowała
Płoń teraz cierpliwie w ognistej kąpieli
Drugiego takiego już nie będziem mieli
Tyś pomysłów włóczniemi dościgać nie musiał
Starczy byś do stołu przy maszynie usiadł
Już w galaktykę pędzą strzały chyże
Z tytanowej stali bo na nic tam spiże
Leć pilocie Pirxie przywieź mi nadzieję
Dobry to skafander w niego się odzieję
Dzięki też losowi – życia twardej skale
Żem cię Stanisławie czytał w oryginale
Maciej Maleńczuk