Obrona twierdzy Toruń
Ani ptasia grypa, ani ojciec Rydzyk nie mają z prawdziwym Toruniem nic wspólnego. Życie jest gdzie indziej.
12.04.2006 | aktual.: 13.04.2006 09:36
W ubiegłym tygodniu w nocy z poniedziałku na wtorek odeszły do lepszego świata 32 toruńskie łabędzie zainfekowane wirusem H5N1. Nie ptasia grypa, na którą cierpiały, ale domózgowe zastrzyki ze środkiem usypiającym zakończyły ich ziemski żywot. Ponieważ w części przypadków rokowania były dobre, istniała duża szansa, że łabędzie przeżyją. Ale tym razem sprzysięgła się przeciw nim nie decyzja ministra środowiska ani nawet nie toruński sztab kryzysowy, lecz największa od 20 lat fala powodziowa, która wielkimi krokami szła w kierunku miasta. Gdy na toruńskim odcinku Wisły woda osiągnęła poziom 700 centymetrów, zamknięto część dróg, by nie powtórzyła się sytuacja z zeszłego roku, kiedy to woda wdarła się na nabrzeże wiślane przy Starym Mieście, do Muzeum Etnograficznego i na teren dwóch nadwiślańskich dzielnic. Dlatego główny lekarz weterynarii podjął decyzję o eutanazji łabędzi.
Czy łabędzie to część fatum ciążącego nad Toruniem? W Internecie furorę robi obrazek, na którym obok martwego łabędzia stoi ojciec Tadeusz Rydzyk, a z nieba Bóg grozi mu palcem i mówi: "Pierwsze ostrzeżenie". Niektórzy torunianie boskiego znaku upatrują jednak w tym, że kilka miesięcy wcześniej z niezbadanych dotąd przyczyn największą popularnością na toruńskich straganach z pamiątkami cieszyły się łuki strzelnicze (z kompletem strzał w cenie 15, 23 i 30 złotych).
Wejście grypy
Gdy się już pojawiła, sparaliżowała miasto. Średniowieczne bramy staromiejskie zatrzaśnięto, zamknięto też nadwiślański Bulwar Filadelfijski. Cała Polska z zapartym tchem śledziła poczynania mężczyzn ubranych w kombinezony rodem z NASA, niczym Neil Armstrong stawiających wśród stadka toruńskich łabędzi małe kroki dla człowieka, ale wielkie dla ludzkości. Wiedzieliśmy, że po tym dniu nic nie będzie już takie jak kiedyś i drób zacznie smakować jakby trochę inaczej.
Ale torunianie nie wystraszyli się ptasiej grypy. - Gusta naszych klientów się nie zmieniły, zejście kurczaków mamy podobne - mówi kelnerka w staromiejskiej restauracji Gęsia Szyja. Maty dezynfekcyjne rozstawione na dworcach i wszystkich rogatkach nie tylko nie budzą paniki, lecz coraz częściej są obiektami pożądania - w ciągu ostatnich trzech tygodni zginęło ich kilkanaście (po 45 złotych każda).
Z grypą zatem Toruń się rozprawił, ale i tak mieszkańcom nie jest łatwo. Statystycznemu Polakowi miasto kojarzy się z tym, co pokazują w telewizji - a więc z martwymi łabędziami, żywym ojcem Rydzykiem, nauczycielem, któremu uczniowie wsadzili na głowę kosz na śmieci i to sfilmowali, sędzią Wielkanowskim bratającym się z mafią czy pielgrzymkami członków rządu, którzy to miasto obrali na duchową stolicę IV RP.
Wystarczy jednak przyjechać do Torunia, by zupełnie zmienić punkt widzenia. Z badań przeprowadzonych na zlecenie lokalnego ośrodka informacji turystycznej wynika, że dwie trzecie osób, które odwiedziły to miasto, kojarzy je przede wszystkim z Mikołajem Kopernikiem, połowa z piernikami. Na zakonnika posiadającego rząd moherowych dusz wskazał tylko jeden procent ankietowanych.
Miasto Kopernika, a nie Rydzyka
Dlaczego tak niewielu osobom Toruń kojarzy się z Radiem Maryja czy Telewizją Trwam? - W rzeczywistości instytucje związane z tym zakonnikiem nijak się mają do Torunia, są do niego przyklejone - mówi doktor Tomasz Szlendak, socjolog z toruńskiego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Ojciec Rydzyk nie bywa na lokalnych uroczystościach (ale prezydent miasta, były radny SLD, zainaugurował ostatni rok akademicki w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej związanej z redemptorystami), studenci jego uczelni nie angażują się w życie studenckie Torunia (może dlatego, że Samorząd Studentów UMK nie zaprasza ich do organizowania juwenaliów, choć zaproszenie wysyła do innej prywatnej uczelni w Toruniu), a dziennikarze Radia Maryja i Telewizji Trwam z przedstawicielami innych mediów, jak twierdzą toruńscy dziennikarze, "po prostu nie gadają".
- Na co dzień obecności Radia praktycznie się nie czuje. Moherowych beretów jest tyle, ile wszędzie, a średnią przekraczają tylko przy ulicy Świętego Józefa - mówi Jarek, student administracji UMK. Na Józefa mieści się kościół Redemptorystów, tam też w okolicach nabożeństw sympatycy Radia przyjeżdżają komunikacją miejską z całego Torunia. "18" jest wtedy wypełniona do ostatniego miejsca, gdy pustoszeje, pasażerowie wyglądają jak zorganizowana wycieczka idąca w równym dwuszeregu.
Duchowe spa
Prawdziwe wycieczki też się zdarzają. - Nasi kuracjusze czasem proszą, aby w programie wycieczki do Torunia uwzględnić sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy ojców redemptorystów, a najlepiej także wizytę w Radiu - mówi pani Krysia z sanatorium Chemik w oddalonym o 25 kilometrów Ciechocinku.
Dla okolicznych mieszkańców Rodzina Radia Maryja nie jest uciążliwa, choć zdarzają się wyjątki. - Ponieważ mieszkam 500 metrów od rozgłośni, czasem w sobotę trudno mi przejechać przez Żwirki i Wigury. Pełno tam sympatyków ojca dyrektora tłoczących się na chodnikach i idących ulicą - mówi doktor Szlendak. Prywatny horror z ojcem Rydzykiem w tle zaczął się dla niego, gdy Telekomunikacja Polska przydzieliła mu numer, który wcześniej należał do rozgłośni. Co wieczór odbierał kilka lub kilkanaście telefonów - najpierw z prośbą o włączenie się do modlitwy (przed 20 dzwoniły dzieci, pół godziny później dorośli), a w czasie sztandarowej audycji "Rozmowy niedokończone" telefon potrafił dzwonić bez przerwy. - Na początku nas to bawiło. Z żoną nauczyliśmy się formuł powitalno-pożegnalnych, po czym prowadziliśmy z dzwoniącymi dyskusje o życiu politycznym, wyprzedawaniu polskiego majątku, Żydach, masonach i innych nieszczęściach dotykających naszą ojczyznę. Gdy urodziło nam się dziecko, zamiast "szczęść Boże" coraz
częściej mówiliśmy "pomyłka", a jeśli dyskusja w studiu Radia Maryja stawała się szczególnie gorąca, po prostu wyłączaliśmy telefon. Teraz na szczęście takie sytuacje zdarzają się coraz rzadziej - opowiada Szlendak.
Tyfusy i Krzyżacy
Nieporównanie większe emocje niż Radio Maryja budzi sąsiedztwo oddalonej o 35 kilometrów Bydgoszczy. Jedna z krążących wśród torunian hipotez dotyczących martwego łabędzia głosi, że tak naprawdę rozchorował się w Bydgoszczy, ale ostatkiem sił przywędrował tutaj, bo wolał umrzeć w Toruniu.
Konflikt pomiędzy miastami rozwinął się w okresie zaborów, gdy po kilkuset latach dominacji gospodarczej i politycznej Torunia (w średniowieczu należał do niemieckiej Hanzy) zaczęła się rozwijać Bydgoszcz. Gdy to przez nią najpierw poprowadzono kolej przedłużoną do Torunia dopiero 20 lat później, zaczęto żartować, że cywilizacja do Torunia przyszła z Bydgoszczy. Z tej samej strony przyszła w XVII wieku do miasta epidemia tyfusu, dlatego bydgoszczan sąsiedzi nazywają "tyfusami" (torunianie to "krzyżacy"). Jeszcze niedawno Bydgoszcz nazywana była również Bydłoszczą - z powodu braku uniwersytetu - ale we wrześniu 2005 roku Akademię Bydgoską przekształcono w Uniwersytet Kazimierza Wielkiego. Poziom wykształcenia w sąsiednim Toruniu jest bardzo wysoki - co piąty mieszkaniec miasta jest studentem UMK, drugie tyle to absolwenci.
Obecnie przedmiotem konfliktu między oboma miastami jest położenie autostrady A1. Wiadomo, że raczej będzie biegła przez Toruń. Nie jest to jednak takie pewne, bo w ubiegłym miesiącu wybuchł konflikt, czy odcinek Grudziądz-Toruń ma budować prywatna spółka GTC, czy Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (na razie stanęło, że GDDKiA). To zresztą niejedyna trasa do Torunia, którą ma się zająć państwo. Gdy w styczniowej audycji w Radiu Maryja gościł minister transportu i budownictwa Jerzy Polaczek, ze studiem połączył się telefonicznie ojciec Rydzyk. Skarżył się, że droga łącząca miasto ze stolicą jest w bardzo złym stanie i ministerstwo powinno się tym zająć. Polaczek obiecał pomoc.
Torunianom władza i drogi nie kojarzyły się dotąd zbyt dobrze. Z efektem wizyty gospodarskiej Edwarda Gierka na początku lat 70. muszą zmagać się do dzisiaj. Budowa osiedla Rubinkowo - dziś zamieszkanego przez sto tysięcy osób - była wtedy jeszcze w powijakach. By wypaść przed pierwszym sekretarzem jak najlepiej, wytyczono ulicę, która biegła przez najbardziej zaawansowane miejsca na placu budowy. - To dlatego kształt głównej arterii Rubinkowa przypomina pijanego węża - uśmiecha się Szlendak.
Miasto osobliwości
Do innych osobliwości Torunia należy położony w sercu Starego Miasta tak zwany trójkąt edukacyjny. Tworzą go: główny budynek uniwersytetu, kościół Najświętszej Maryi Panny i areszt śledczy. Ta ostatnia budowla zdobi okładkę głośnej książki socjologa Michela Foucaulta "Nadzorować i karać. Narodziny więzienia", bo jest jedynym w Polsce panoptikum, w którym każdy więzień jest widoczny dla strażnika. Stoi on bowiem w środku, a cele zbudowane są na planie koła. Niestety, kształt budynku ma również złe strony - okna cel wychodzą na ulicę. Obecnie przykryte są półprzezroczystymi płytami z pleksi, ale jeszcze do niedawna na ich miejscu była blacha. Tam, gdzie jej brakowało, pojawiały się twarze aresztantów, którzy - zwłaszcza na widok kobiet - wykrzykiwali treści powszechnie uznawane za nieprzyzwoite.
Toruń jest też jedynym polskim miastem, gdzie dosłownie w samym centrum można znaleźć chaty kryte strzechą - mieści się tutaj Muzeum Etnograficzne Wsi Kujawsko-Pomorskiej. Kilkaset metrów dalej stoi inna duma miasta - planetarium, które przypomina, że Toruń to przede wszystkim miasto słynnych astronomów: Mikołaja Kopernika (że był Niemcem, nie należy tu mówić nawet szeptem), Aleksandra Wolszczana (odkrywcy pierwszych planet spoza Układu Słonecznego) i Janiny Ochojskiej (teraz szefowej Polskiej Akcji Humanitarnej).
Pomniki stojące w mieście upamiętniają także inne znane postaci. Obok jednej z latarni czeka na swego pana "przekrojowy" pies Filuś (Profesor Filutek w charakterystycznym meloniku pojawił się obok swego pupila w ostatni prima aprilis). Autor komiksu Zbigniew Lengren pochodził z Torunia. Koło kina - Kargul i Pawlak, bohaterowie "Samych swoich". Ci ostatni co prawda nie mają z miastem wiele wspólnego, są jednak wynikiem kompromisu pomiędzy właścicielami kina, władzami miasta i Komitetem Rejs - społeczną inicjatywą budowy pomnika Jana Himilsbacha i Zdzisława Maklakiewicza, aktorów "Rejsu", którego akcja zaczyna się właśnie w Toruniu. Ich pomnik jeszcze nie powstał, ponieważ Komitet nie zgodził się, aby monument stał w innym miejscu niż Bulwar Filadelfijski, na co z kolei nie zgodził się fundator, czyli właściciel kina.
Zanim nad toruńskim brzegiem Wisły zobaczymy inżyniera Mamonia i Sidorowskiego, możemy poczytać wymalowane wzdłuż rzeki najsłynniejsze cytaty z filmu. Kilkadziesiąt metrów od Bulwaru leży Piernikowa Aleja Gwiazd, gdzie swoje pierniki (na wzór gwiazd z odbitymi dłońmi najważniejszych postaci w Hollywood) mają między innymi: Małgorzata Kożuchowska, Bogusław Linda, Leszek Balcerowicz, Janusz Leon Wiśniewski i zespół Republika. Wśród odlanych w brązowych piernikach autografów nie ma podpisu ojca Rydzyka. Bo w mieście większą popularnością niż kontrowersyjny zakonnik cieszą się koszulki "Moherowy berecik jest na mnie za ciasny" i "Toruń przeprasza za Radio Maryja". Dla mieszkańców to najlepszy dowód ich normalności i tego, że atmosfera wokół miasta diametralnie różni się od tego, co jest w jego środku.
Milena Rachid Chehab współpraca Paweł Czartoryski