Obrażanie już nie działa
Senatorowie Platformy Obywatelskiej nie poparli zgłoszonego przez Prawo i Sprawiedliwość kandydata na wicemarszałka Senatu – Zbigniewa Romaszewskiego. W prezydium Senatu zasiadają więc jedynie senatorowie PO. Tym samym złamana została dobra tradycja – chciałoby się powiedzieć. W istocie jednak Prawo i Sprawiedliwość - wcześniej niż mogło sie spodziewać – dostaje to, na co przez dwa lata zapracowało. I na co – jak się okazuje – chce pracować nadal.
06.11.2007 | aktual.: 06.11.2007 07:16
Tradycja złamana została już dwa lata temu, gdy senatorowie PiS nie poparli kandydata Platformy – Stefana Niesiołowskiego. Mieli przy tym swoje racje (Niesiołowski nie jest – delikatnie mówiąc – politykiem nadmiernie koncyliacyjnym), jednak tamta decyzja skutkuje dzisiaj porażką Romaszewskiego. Zresztą – jak zauważył jeszcze w poniedziałek rano Ludwik Dorn – tradycję kształtują dziesięciolecia, a nie te kilkanaście lat III RP. Tym samym były marszałek wytrącił polemiczne rapiery z rąk swoich partyjnych kolegów. Nie mogą oni już z czystym sumieniem powoływać się na dobrą praktykę, by bronić w Sejmie swoich opozycyjnych interesów. Wy działaliście po swojemu, to my też możemy – odpowie im rządząca koalicja i spokojnie przegłosuje PiS, mimo krzyków, że czarne jest czarne (czy też jak kto woli – białe).
Na pierwszym posiedzeniu Sejmu VI kadencji niektórzy politycy PiS zachowywali się tak, jakby nie dotarło jeszcze do nich, że ich maszynka do wygrywania głosowań już nie działa, i żeby coś w parlamencie osiągnąć należy raczej szukać porozumienia niż zaostrzać konflikt. Pewne światło na przyczyny tego stanu umysłu rzuca przemówienie posła Kuchcińskiego, w którym radośnie obrażał on posłów, słownik języka polskiego i zdrowy rozsądek. Otóż Kuchciński stworzył fenomenalną konstrukcję "ogólnonarodowej większości", która (tylko przypadkowo, jak rozumiem) w Sejmie jest opozycją. Skoro wierzy się w to, że stoi za nami "ogólnonarodowa większość", to na większość parlamentarną oglądać się nie ma powodu.
Nie ma powodu również oglądać się na ogólnonarodową mniejszość, która tę parlamentarną większość wbrew narodowi wybrała. Dlatego to prezydent obecny przez moment na uroczystym posiedzeniu Sejmu nie dołączył się do braw dla Donalda Tuska (swojemu bratu – przepraszam: byłemu premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu – klaskał), a wypowiedzianą przez lidera PO formułę "Tak mi dopomóż Bóg" skomentował czymś, co w telewizji ewidentnie wyglądało na sarkastyczny uśmiech. Prawdziwy Bóg z pewnością nie słucha wezwań przedstawicieli ogólnonarodowej mniejszości nawet jeśli są przywódcami najsilniejszej partii w dziejach III RP.
Prezydent oczywiście nie miał żadnego obowiązku dopieszczania Donalda Tuska. Nie ma takiej tradycji, a nawet jeśliby była, to zgodnie z wykładnią Ludwika Dorna nie byłaby tradycją. Nie trzeba też liderowi zwycięskiej partii niczego gratulować, ani zbytnio przyspieszać desygnowania go na premiera (skoro i tak już się dogadał z koalicjantem). Nie ma również żadnego obowiązku, by pokonany w wyborach były premier wstawał i jakoś nadmiernie oklaskiwał byłego prezydenta i historycznego przywódcę Solidarności obecnego na sali sejmowej. Wprawdzie wszyscy inni posłowie uhonorowali Lecha Wałęsę odpowiednio do jego zasług, ale sam prezes PiS tego nie uczynił. I miał do tego prawo. Tylko niech potem nie dziwi się, że z brakiem szacunku spotyka się jego brat (przepraszam: prezydent Lech Kaczyński). Kto sieje wiatry, ten zbiera w buzię.
Jarosław Kaczyński chciał rządzić jak CSU w Bawarii – na zawsze. I prawie mu się to udało (popiera go w końcu ogólnonarodowa większość). Niestety "prawie na zawsze" skończyło się po dwóch latach. Między innymi dlatego, że ogólnonarodowa mniejszość stwierdziła że ma dość ciągłej kłótni, kryzysów, obraźliwych wtrętów, obsesji i mowy nienawiści. Jarosław Kaczyński i jego współpracownicy jeszcze chyba tego nie zrozumieli. Jeszcze wierzą w swoją misję. Jeszcze nie zbudzili się ze snu władzy. Jeszcze obrażają i sugerują spisek układu. Ale – tak jak poseł Kuchciński w swoim przemówieniem – niczego w ten sposób nie osiągną, poza brnięciem w przygotowane przez siebie błoto.
Krzysztof Cibor. Wirtualna Polska