Obama zachęca Liberyjczyków, by szli do wyborów
Prezydent USA Barack Obama wezwał Liberyjczyków do uczestnictwa w drugiej turze wyborów prezydenckich. Przestrzegł przed próbami zakłócenia głosowania po tym, jak w stolicy Liberii, Monrowii, doszło do zamieszek.
08.11.2011 | aktual.: 08.11.2011 04:14
Obama podkreślił w oświadczeniu, że "każdy wyborca ma prawo oddać głos w sposób nieskrępowany i bez strachu".
- To historyczne głosowanie daje Liberyjczykom szansę wzmocnienia demokracji, pokoju, dobrobytu i jedności narodowej w ich kraju - dodał amerykański prezydent.
Obama wezwał również liberyjskie siły bezpieczeństwa do powściągliwości oraz, by zezwoliły na pokojowe manifestacje.
Co najmniej dwie osoby zginęły w poniedziałek w Monrowii podczas rozpędzania demonstracji przeciwników prezydent Ellen Johnson-Sirleaf, a zwolenników jej rywala w wyborach na szefa państwa Winstona Tubmana.
W centrum liberyjskiej stolicy protestowały tysiące przeciwników urzędującej pani prezydent; obrzucili oni kamieniami policję oraz zaatakowali pojazd żołnierzy Misji ONZ w Liberii (UNMIL). Do rozpędzenia tłumu policja użyła gazu łzawiącego; słychać było również sporadyczne strzały.
Zwolennicy Tubmana oskarżają Sirleaf o współpracę z dygnitarzami wojskowymi podczas wojny.
Tubman postanowił, że nie weźmie udziału w drugiej turze wyborów i zaapelował do zwolenników, by zbojkotowali głosowanie. Ten były dyplomata ONZ twierdzi, że podczas pierwszej tury dopuszczono się nadużyć i fałszerstw wyborczych. Obawia się, że sytuacja powtórzy się podczas drugiej tury.
11 października Sirleaf otrzymała 43,9 % głosów, a Tubman - 32,7 % Frekwencja podczas głosowania wyniosła 71 proc. Przed miesiącem Liberyjczycy wybrali też członków Senatu i Izby Reprezentantów. Wybory do parlamentu wygrało ugrupowanie Sirleaf, czyli Partia Jedności.
Międzynarodowi obserwatorzy uznali wybory za wolne i przejrzyste.
W latach 1983 i 2003 w Liberii doszło do dwóch wojen domowych, które pochłonęły ok. 250 tys. ofiar śmiertelnych i doprowadziły do ruiny gospodarkę kraju.