O katastrofie smoleńskiej - bez konfrontacji z ekspertami Jerzego Millera
Eksperci związani z parlamentarnym zespołem ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej przekonywali w czasie debaty, że przyczyną katastrofy Tu-154M były dwa wybuchy w powietrzu; nie spowodowało jej uderzenie samolotu w brzozę. Ekspertów komisji Jerzego Millera nie było, odczytano fragmenty jej raportu.
05.02.2013 | aktual.: 05.02.2013 19:33
Ponieważ na spotkaniu - zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami - nie pojawili się eksperci z komisji Jerzego Millera, naukowcy współpracujący z zespołem parlamentarnym odnosili się do odczytanych fragmentów raportu komisji Millera. Obecni byli liczni przedstawiciele rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, w tym prezes PiS Jarosław Kaczyński.
Debacie przysłuchiwało się też wielu polityków PiS, wśród nich szef zespołu Antoni Macierewicz. Naukowcy związani z zespołem powtórzyli dotychczas prezentowane przez siebie tezy.
"Przeszkodą terenową mogłaby być betonowa ściana, a nie drzewo"
Dr inż. Grzegorz Szuladziński dowodził, że przyczyną katastrofy były dwa wybuchy w ostatnich sekundach lotu - na skrzydle samolotu i w kadłubie. Zaznaczył, że wskazuje na to m.in. liczba i rozmieszczenie na bardzo dużej przestrzeni drobnych szczątków samolotu i ofiar i wyraźne ślady wybuchu na konstrukcji.
- Kadłub samolotu został rozpruty wzdłuż i wywinięty. Główne części kadłuba są wewnątrz puste - zwrócił uwagę Szuladziński. Jego zdaniem ani wybuch, ani stopniowe zniszczenie kadłuba samolotu w wyniku kontaktu z ziemią nie było możliwe - nie było odpowiedniego odcisku na podłożu.
- Co dla takiej wielkiej konstrukcji (jak Tu-154M) może być przeszkodą terenową? Betonowa ściana, nie drzewo. Drzewo może być przeszkodą blisko gruntu, przy uderzeniu na wysokości pięciu metrów nie można mówić o przeszkodzie terenowej, przy tej prędkości - ocenił Szuladziński.
Prof. Wiesław Binienda zaznaczył, że posiada ekspertyzy, z których wynika, że brzoza, z którą miał zderzyć się samolot, była chora i osłabiona, co tym bardziej wyklucza, że Tu-154M mógł stracić na niej część skrzydła. Binienda dodał, że tezę o złamaniu skrzydła przez drzewo podważają też zdjęcia skrzydła zrobione po katastrofie - specjalista zwrócił uwagę na nieuszkodzone elementy mechaniczne wzdłuż jego krawędzi i zniszczone wnętrze.
Dr inż. Wacław Berczyński zanalizował zdjęcie części wraku. Wskazał na zerwane nity. Jego zdaniem musiało istnieć ogromne ciśnienie wewnątrz samolotu, aby spowodować takie uszkodzenie. Binienda dodał, że nity zostały znalezione w ciałach ofiar katastrofy, co oznacza, że musiały "latać we wnętrzu (samolotu) jak pociski".
Prof. Kazimierz Nowaczyk na początku wystąpienia powiedział, że katastrofa "zachwiała podstawami państwa polskiego i stała się egzaminem dla niego". Dodał, że państwo nie zdało egzaminu, o czym świadczy raport komisji Millera.
Zaznaczył, że kluczowe awarie nastąpiły w miejscu odnotowania ostatniego, 38. sygnału systemu TAWS (dane systemu ostrzegania przed przeszkodami), gdy samolot znajdował się ponad 30 m nad ziemią. Jak podkreślił, w raporcie Millera i MAK zapisy TAWS 38 zostały ukryte. - TAWS 38 nie mógł się znaleźć w raporcie, dlatego że samolot, według trajektorii Millera, po uderzeniu w brzozę skręcił i nie mógł być przy TAWS 38 - podkreślił ekspert.
Nowaczyk dodał, że samolot leciał wzdłuż linii prostej za brzozą, z którą miał, według raportu Millera, się zderzyć. - Nie mógł wykonać słynnej półbeczki, bo musiałby zmienić kierunek lotu - oszacował.
Podkreślił, że ze zdjęć satelitarnych miejsca katastrofy z 11 i 12 kwietnia 2010 r. wynika, że statecznik znajduje się każdego z tych dni w innej pozycji. Naukowiec zasugerował, że został on przeniesiony, podobnie jak inne drobniejsze części samolotu, bliżej pozostałych szczątków Tu-154M, a dalej od miejsca TAWS 38.
Kto jest odpowiedzialny?
Część debaty dotyczyła przygotowań do wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu.
Głos zabrali szef Biura Ochrony Rządu w latach 2006-2007 płk Andrzej Pawlikowski i b. wiceszef BOR płk. Tomasz Grudziński. Nie byli obecni, zaproszeni przez organizatorów, szef BOR gen. Marian Janicki i b. wiceszef BOR gen. Paweł Bielawny.
Pawlikowski i Grudziński stwierdzili, że BOR nie spełniło swojej roli w związku z katastrofą: nie potrafiło zidentyfikować zagrożeń, nie przeciwdziałało im mimo niepokojących sygnałów, nie rozpoznało zagrożenia na lotnisku w Smoleńsku, nie zabezpieczyło tego terenu, również pod względem pirotechnicznym. Za niedopuszczalne uznali, że na płycie lotniska nie było funkcjonariuszy BOR.
Ich zdaniem głównym odpowiedzialnym za to, co się stało, jest szef BOR Marian Janicki.
Organizatorem debaty, która odbyła się na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, było stowarzyszenie Doktoranci dla Rzeczypospolitej. Zaprezentowane we wtorek przez naukowców współpracujących z zespołem parlamentarnym tezy są sprzeczne z opublikowanym 29 lipca 2011 r. raportem Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, której pracami kierował ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller.
Raport polskiej komisji wskazywał m.in. na zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg. Doprowadziło to - według komisji - do zderzenia z brzozą na wysokości 5 metrów, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, a w konsekwencji do utraty sterowności samolotu i zderzenia z ziemią.
Przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek zapowiadał w mediach wielokrotnie, że 5 lutego nie pojawi się na debacie o przyczynach katastrofy.
Tłumaczył, że nie spotka się z zespołem Macierewicza, bo badanie wypadków lotniczych musi być odseparowane od polityki. - Niestety, zespół parlamentarny jest złożony z samych polityków - podkreślał na spotkaniu w redakcji "Gazety Wyborczej". Również specjalistom zespołu Macierewicza - Biniendzie i Nowaczykowi - Lasek zarzucał, że ich wypowiedzi "bardziej przypominają manifest polityczny niż wypowiedzi ekspertów".