O jego matce mówili "kusicielka". Jacek opowiada, jak to jest być dzieckiem księdza w Polsce
O matce ludzie mówili: "Jak suka nie da, to pies nie weźmie". Starsze kobiety wygadywały, że kusicielka, że przez nią "nasz ksiądz" zszedł na złą drogę, ale na szczęście się nawrócił. W książce Marty Abramowicz "Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica" Jacek opowiada o tym, jak to jest być dzieckiem księdza w Polsce.
Publikujemy fragment książki Marty Abramowicz. To opowieść Jacka, który jest synem księdza:
Mój ojciec jest księdzem. Nie pisz, z jakiej parafii, bo mu to zaszkodzi. I nie pisz, jak mam na imię. Wstydzę się? Nie. Gdy mnie ktoś zapyta, mówię wprost. Ale uważam, że to niekorzystne dla wizerunku.
Dlaczego? Śmiali się w szkole ze mnie, że jestem dzieckiem księdza. Gdy zapaliliśmy pierwszego papierosa, gadali: leć zgłoś to ojcu, niech odkupi nasze dusze modlitwą. Nic wielkiego. Drobiazg wręcz. Ale z takich drobiazgów składało się moje życie. O matce ludzie mówili: „Jak suka nie da, to pies nie weźmie”. Starsze kobiety wygadywały, że kusicielka, że przez nią „nasz ksiądz” zszedł na złą drogę, ale na szczęście się nawrócił.
Znasz już tę historię. Ojciec pojawiał się w pewexie, bo miał dużo kasy. Jeździł do Niemiec i sprowadzał samochody. Na randki zawsze podjeżdżał innym wozem. Mocno podrywał mamę, zabrał ją nad morze. Gardził zabezpieczeniami, bo uważał, że są dla mężczyzn niewygodne. No i z tego pierwszego razu ja się urodziłem.
Nie traktuję ojca jako osoby spokrewnionej. Jest moim kolegą. Często się widujemy. Przenieśli go na inną parafię, bo się przyznał. Wiedział, że jeśli wystąpi, będzie nikim. Moje pierwsze wspomnienie – przyjechał na drogim motorze, przedstawił się jako ksiądz Łukasz, przyjaciel rodziny. Nie pamiętam momentu, żebym usłyszał: to twój ojciec. Domyśliłem się. Był jedynym mężczyzną w życiu mamy. Kupował mi Lego i zapraszał do siebie na wakacje.
Najważniejszy moment: trzecia klasa gimnazjum. Trenowałem triathlon, miałem sukcesy i dostałem stypendium od burmistrza. Odbierali je ze mną mama i tata. Był taki dumny. Chciał, żeby wszyscy wiedzieli, że jest moim ojcem. To był chyba jedyny raz, bo zawsze miał do mnie jakieś uwagi. Nigdy mi nie pogratulował, tylko „a mogło być jeszcze lepiej”, „ a mógłbyś jeszcze to i to poprawić”.
Liceum wybrałem najlepsze, kilkadziesiąt kilometrów od domu, w Poznaniu. Nauczycielki nie mogły uwierzyć: – Po co tam jedziesz? Nie masz szans. Albo: – Wywalą cię po pierwszej klasie. Nie zwracałem na to uwagi, bo miałem większe zmartwienia na głowie. Mama bankrutowała. Miała sklep z sukienkami. Zaczęła się epoka galerii handlowych i obroty spadły. A ona w bocznej uliczce, z sercem do klienta, ale bez głowy do rachunków.
Byłem zbyt młody, żeby ją uratować z tonącego statku. Mama nie chciała się pogodzić z porażką, brała pożyczki, prosiła ojca o pieniądze. On nigdy nie odmawiał. A potem wyrzucał mi, że sto tysięcy wyłożył przez pięć lat. Machał teczką podpisaną „Wika”, wyjmował rachunki, umowy pożyczki. – Żebyś miał świadomość, ile ja wam daję pieniędzy – powtarzał. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Uśmiechałem się tylko: – Taka jest, nie ma głowy do pieniędzy, trzeba jej pomóc.
Mamie mówiłem, że mi przykro. A ona się złościła, że ojciec nie ma pojęcia, ile musiała włożyć w moje wychowanie. Serca i pieniędzy. I że on tego nigdy nie spłaci.
Wyprowadziłem się do Poznania, myślałem, że mamie będzie trochę lżej. Starałem się na siebie zarobić. Oszczędnie gospodarować, samemu gotować, nie wychodzić za dużo. W wakacje zarabiałem tyle, że mogłem kupić ciuchy na cały rok. Byłem kelnerem w letnich ogródkach, potem baserem w pubach – tym, co zmywa szklanki, sprząta stoły i po lód skacze, jak zabraknie. Dawałem też korki z matmy. Nie było szans tego pogodzić z chodzeniem na lekcje. Miałem ponad połowę nieobecności.
Mama nie rozumiała, dlaczego opuszczam szkołę, a ja za dużo nie mówiłem. Sklep szedł na dno, ona nie miała na rachunki, nie chciałem jej obciążać. Wymogła na mnie, żebym zadzwonił do taty po kolejną pożyczkę na dwadzieścia tysięcy. Ojciec się wściekł:
– Ile jeszcze będziesz mnie kosztował?! – krzyczał.
– Ja? Przecież to wszystko na mamę idzie!
– Przez to, że jesteś, czuję się w obowiązku pomagać!
Poczułem się jak błąd moich rodziców. Że to koniec i że nie mam już siły. Wziąłem psa i wybiegłem z domu. Poszliśmy na most. Ja i Tula, moja labradorka. Pamiętam to spojrzenie, kiedy przywiązywałem ją do barierki: „Nie możesz tego zrobić. Nie możesz mnie tak zostawić. Co ze mną będzie?”. Sprowadziła mnie na ziemię. To była po prostu kłótnia. Kłótnie się zdarzają. Ze wszystkim sobie poradzę.
Mama już nie wyszła z długów, zaczęła łatać chwilówkami, potem komornik zajął mieszkanie. Wyjechała do Anglii, do naszej rodziny. Na początku tęskniła, teraz już nie chce wracać. Sprząta, ale marzy, żeby otworzyć sklep. Odetchnęła. Na początku nie miała nic, a po dwóch latach wyjechała z salonu nowym samochodem. Jak mnie odwiedza, to mówi, że u nas smutno, wszyscy narzekają, a w Anglii ludzie uśmiechnięci, radośni.
Mama nikogo nie kochała tak jak ojca. Miała mu za złe, że go nie ma przy mnie. Ale w pewnym momencie zachciał być. Nalegał na spotkania, dzwonił, zaczepiał na Facebooku. Stawiałem go na niskim priorytecie. Jeśli akurat nie pracowałem i miałem ochotę, to się z nim umawiałem.
Wcześniej bardzo mocno brakowało mi taty. Trenowałem, byłem dobry, doszedłem daleko. Inni ojcowie jeździli z dziećmi na zawody, kłócili się z trenerem, kupowali sprzęt, odbierali z treningów. To oni byli na trybunach, bo lepiej niż matki czuli rywalizację. Mojego nigdy nie było.
W pewnym momencie uznałem, że nie mam ojca. Wychowała mnie mama i dziadkowie. Mama pracowała po dwanaście godzin, żeby utrzymać dom. Babcia przestała pić, gdy się urodziłem. „Uleczyło to jej duszę i serce”, mówiło się w mojej rodzinie, ale pewnie nie było to takie wzniosłe. Dziadek został poproszony o wyprowadzkę, żeby w domu było więcej miejsca. Kiedy byłem mały, znalazłem w krzakach niedopitą butelkę po jabolu, schowałem do spacerówki i z wielką radością mu zaniosłem. Od tego momentu przy mnie zawsze był trzeźwy.
Dziadek zastąpił mi ojca. Nauczył jeździć na rowerze, rąbać drewno, rozpalać ognisko, zabijać pająki. Chodziliśmy razem nad smródkę, w każdym mieście jest rzeczka, którą się tak nazywa. Łowiliśmy okonie, potem sprzedawaliśmy je pod kościołem. Dziadek miał na piwo, ja na lody.
Babcia przez całe dzieciństwo była przy mnie. Trzymała dom w ryzach. Zmarła, gdy miałem dziesięć lat, dziadek tydzień przed nią. Oba pogrzeby odprawił mój ojciec. Babcia mówiła do niego: synku. A on uważał ją za bardzo mądrą kobietę, której tylko mąż się nie udał. Nad trumną dziadka tylko ja płakałem, na pogrzebie babci – całe miasto.
Ojciec jest księdzem z powołania. Wyciąga ludzi z alkoholu, przygarnia bezdomnych. Scala małżeństwa w kryzysie, robi obozy żeglarskie dla dzieci. Jest dobrym człowiekiem, nikomu nie odmawia pomocy. Wierzy w Boga. Widziałem to na jego kazaniach. „Bóg jest twoim ojcem, Bóg cię pilnuje, zaufaj Bogu”.
Ja nie wierzę. Nie trzeba być księdzem, żeby być dobrym człowiekiem. Wiele widziałem u ojca w ośrodku. Jak ksiądz małolatom z chórku stawiał piwo, a potem z dziewczynami zamykał się w pokoju. Najlepszy przyjaciel ojca, zakonnik, gej, poszedł z młodymi chłopakami, zrobili mu zdjęcie, szantażowali i płacił. Do mnie też startował jeden seminarzysta. Rękę na kolanku kładł, mówił „potrzebuję cię” i był tak napalony, że musiałem przed nim uciekać.
Jak normalni faceci mają wytrzymać bez seksu całe życie? Nic dziwnego, że potem im odbija. Idą do seminarium i myślą, że ich fantazje znikną przy Bogu, że ich to uleczy. A wystarczą podstawy genetyki, żeby wiedzieć, że to niemożliwe. Nie wierzę w żadne natchnienia od Ducha Świętego.
Boli mnie, że ojciec wybrał Kościół. Może gdyby nie celibat, bylibyśmy razem? Nigdy nie powiedziałem do niego: tato. Jest dla mnie kolegą, partnerem biznesowym, doradcą. Nie rozmawiamy na tematy osobiste. Z mamą to co innego, cały czas gadamy na Skypie. Jakby coś się działo, to murem za mną stanie. Jest moją przyjaciółką.
Od gimnazjum pracowałem w ośrodku u ojca. Na początku ludzie nie wiedzieli, że jestem jego synem i opowiadali mi w sekrecie: – A ty wiesz, że nasz proboszcz nie taki święty? Ma dziecko.
To była sensacja. Rysa na szkle. Ujma. Potem jakoś się rozniosło i zaczęli na mnie dziwnie patrzeć w pracy. Wchodzisz, grupa milknie, więc wiesz, że o tobie rozmawiali. Myśleli, że mogę donieść na nich księdzu dyrektorowi. Ale potem spodobało im się, że byłem fair, bo wstawiałem się za nimi u taty. I zaczęli patrzeć jak na człowieka.
Wrogo nastawiona była tylko jedna osoba. Matka ojca, moja babcia. Oschła i zimna, zabijała mnie wzrokiem. Nienawidziła. Byłem plamą na honorze jej idealnego syna.
Każda moja dziewczyna była w szoku, kiedy dowiadywała się, że mam ojca księdza. Mówiłem o tym szybko, na początku znajomości, żeby mogła się w porę wycofać. Gdyby okazało się, że ona albo jej rodzice mają z tym problem. Ale raczej uważały, że jestem dobrą partią. Kończę matematykę i inżynierię na politechnice. Mam już trzy propozycje doktoratu. Sam się utrzymuję, potrafię gotować i sukienkę kupić w prezencie – taką, która się spodoba. Nigdy nie zostawiłbym dziewczyny samej z dzieckiem. Ojcostwo jest dla mnie na wysokim priorytecie.
Kiedy zamieszkałem z Dorotą, z którą byłem już dwa lata, mój ojciec się oburzył. Że to niezgodne z nauką Kościoła. Facet, nawet teraz masz babkę, cała wioska huczy, a mnie będziesz pouczał?
Nie rozmawiam z ojcem o moich partnerkach, bo on mi tylko radzi, żebym je sobie ustawił po swojemu. Kobieta równa się dla niego seks. Przesyła mi na przykład taki mem – na czerwonym łożu leży tyłem kobieta w bieliźnie. Leży na brzuchu i wypina nagą pupę. Na pupie narysowano kredką serce.
I podpis: „Najważniejsze, żeby kobieta miała dobre serce”. Albo wysyła taki dowcip:
Kumpel do kumpla: – Co jest 14 lutego?
– A masz żonę czy dziewczynę?
– Żonę.
– To środa popielcowa.
Zdarzyło mu się kilka razy powiedzieć, że jak się popełni błędy w życiu, to trzeba za nie płacić.
– To przyznaj się, ile masz tych błędów – chciałem spytać.
Kiedyś ojciec dał mi swojego starego laptopa. Nie wyczyścił do końca danych i w środku znalazłem zdjęcia kobiety z dzieckiem. Podpisane tylko „Serdecznie pozdrawiam” albo „Krystian, roczek, całusy”. I teraz cały czas się zastanawiam, czy to jest mój przyrodni brat? Czy tata uczestniczy w ich życiu? Do mnie odezwał się, kiedy byłem już prawie dorosły. Samodzielny, ogarnięty, z sukcesami. Nie zapytałem go jeszcze, brak mi odwagi. Ale wciąż mnie nurtuje: Czy traktuje nas na równi? Czy jesteśmy dla niego tak samo ważni? Byłoby niesprawiedliwe, gdyby wybrał mnie, bo jestem wygodniejszy.
Premiera książki Marty Abramowicz "Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica" odbędzie się 27 października w Krakowie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl