Trwa ładowanie...
05-02-2009 09:29

Numerek do specjalisty

Lekarzy specjalistów brakuje nie tylko z powodu braków budżetowych i nieudolności polityków. Narozrabiali lekarze, rozrabiamy także i my – pacjenci.

Numerek do specjalistyŹródło: Jupiterimages
d23v8v5
d23v8v5

W krakowskiej przychodni pediatra przyjmuje albo do południa, albo po południu, albo wcale. Powód? Jeden pediatra nie jest w stanie pracować codziennie od rana do wieczora. Pytanie pierwsze: dlaczego przychodnia nie przyjmie kolejnego specjalisty chorób wieku dziecięcego? Odpowiedź: bo w Krakowie czynnych pediatrów w służbie publicznej jest zaledwie kilkunastu. Z tego większość w podeszłym wieku. Podobnie jest w całej Polsce: średnia wieku wśród zaledwie sześciu tysięcy polskich pediatrów to 58 lat. Pytanie drugie: dlaczego nikt w przychodni nie proponuje rodzicom wizyty u lekarza rodzinnego, czyli tego, który może, a nawet powinien leczyć całą rodzinę, zatem również jej najmłodszych członków (pediatrzy są przygotowani do leczenia poważniejszych chorób dziecięcych)?

– Bo rodzice odmówią – zapewnia profesor Jacek Ruszkowski, dyrektor Centrum Zdrowia Publicznego Akademii imienia Leona Koźmińskiego w Warszawie. – Polacy mają głębokie przeświadczenie, że u dziecka nawet katar, a u dorosłego nawet lekkie podwyższenie ciśnienia trzeba leczyć u specjalisty.

Właśnie dlatego w Polsce lekarze rodzinni rzadziej niż w innych krajach leczą dzieci, ale też na przykład nie prowadzą normalnie przebiegającej ciąży. W rezultacie nadal w cenie – w sensie dosłownym i przenośnym – są ich koledzy ginekolodzy.

– I ja kiedyś myślałem, żeby zostać pediatrą – wspomina Grzegorz Napiórkowski, ginekolog ze Szpitala Klinicznego imienia Księżnej Anny Mazowieckiej w Warszawie i prezes Stowarzyszenia „Młody Lekarz”. – Zmieniłem zdanie, gdy usłyszałem od starszych kolegów, żebym się nie wygłupiał, bo przecież pediatrów mamy w Polsce zatrzęsienie.

d23v8v5

Brakuje nie tylko pediatrów

Brakuje nam anestezjologów, ortopedów, naczyniowców, neonatologów, dermatologów oraz neurochirurgów. Co więcej, nie ma też większych nadziei na to, że w najbliższych latach pojawią się zastępy młodych lekarzy, którzy wypełnią luki kadrowe w przychodniach specjalistycznych. Dlaczego?

– Załóżmy, że w mieście jest jeden dermatolog z prywatną praktyką – wyjaśnia mi pewien młody specjalista chorób skórnych z Warszawy proszący o zachowanie anonimowości. – Załóżmy też, że jest jednocześnie konsultantem wojewódzkim w swojej dziedzinie i to on przekazuje ministerstwu informację o tym, czy na jego terenie należy przyjąć młodych lekarzy na specjalizację. Doprawdy, ostatnia rzecz, na której mu zależy, to wyhodowanie sobie konkurencji.

Blokowanie specjalizacji przez konsultantów, o czym lekarze mówią chętnie, choć nieoficjalnie, to problem, który dotyczy całej Polski. Jednak nie tylko to jest przyczyną kłopotów związanych z dostępem do lekarzy specjalistów.

Wiele zależy od tego, czy Polacy w końcu zrozumieją, że ilość i jakość specjalistycznych usług medycznych zależy w dużym stopniu od zmiany ich nawyków. – Polacy mają niedobry zwyczaj rezerwowania sobie kolejki u kilku specjalistów jednocześnie – wyjaśnia Tomasz Filarski, rzecznik praw pacjentów w Małopolsce.

d23v8v5

Trudno więc się dziwić, że listy oczekujących do specjalistów puchną, jeśli Kowalskiemu udaje się zdobyć od pięciu różnych lekarzy pięć skierowań do poradni kardiologicznej, a potem zapisać się do pięciu różnych kardiologów w mieście. Ponadto pacjenci niejednokrotnie nie informują o rezygnacji z ustalonej wcześniej konsultacji w poradni specjalistycznej.

W niektórych placówkach, żeby dostać się do lekarza, trzeba stać w gigantycznych kolejkach po wiele godzin. Na przykład w Radomiu, w poradni przy ulicy Tochtermana pacjenci na poranną wizytę u kardiologa zjawiają się przed północą dnia poprzedniego. To jedyny sposób, by zapewnić sobie numerek. Efekt nadmuchanych list? Załamana kobieta, która w sierpniu ubiegłego roku straciła dziecko w wypadku, została zapisana przez małopolską przychodnię do psychiatry na... grudzień. Z kolei warszawiance, u której pod koniec ubiegłego roku wykryto raka piersi, polecono, by zjawiła się u onkologa na wiosnę.

– Zdarza się, że w rzeczywistości kolejki oczekujących są o połowę krótsze, niż informują o tym placówki medyczne, bo pacjenci są zapisani na kilku listach lub dawno przeszli zabieg w innym ośrodku – potwierdza Edyta Grabowska-Woźniak, rzeczniczka NFZ.

d23v8v5

Podczas ubiegłorocznej kontroli NFZ w oddziałach okulistycznych wyszło na jaw, że aż 880 Polaków, u których operacyjnie usuwano zaćmę, nigdy nie czekało na zabieg w żadnej kolejce. Jak to możliwe, skoro na usunięcie zaćmy oczekuje się zwykle kilka miesięcy? Proszeni o wyjaśnienia lekarze przyznawali, że zoperowany pacjent pochodził z ich dalekiej rodziny lub że po prostu „nie pamiętają okoliczności przyjęcia pacjenta”. Wniosek jest więc oczywisty: ogromna część pacjentów jest w Polsce przyjmowana „na boku”, poza kolejnością, co faktycznie wydłuża oczekiwanie na wizytę.

– Wyjście jest proste, pacjenci mogliby być rozpoznawani w kolejkach na podstawie numeru PESEL – uważa profesor Ruszkowski. Taką zasadę wprowadzono już na listach oczekujących na wysoko specjalistyczne zabiegi. Dlaczego nie można w ten sposób skrócić innych kolejek? NFZ twierdzi, że byłoby to zbyt kosztowne, bo wymagałoby uruchomienia drogich programów komputerowych bezwzględnie chroniących dane osobowe pacjentów. Wbrew pozorom nie chodzi jednak wyłącznie o pieniądze (choć 54 miliardy złotych, które NFZ zamierza wydać w tym roku na finansowanie służby zdrowia, to wciąż mało). Fundusz chętnie podpisałby jeszcze wiele kontraktów ze specjalistami, gdyby tylko byli chętni.

– To prawda, że w Europie jedynie w Albanii jest więcej lekarzy przypadających na jednego mieszkańca. Ale w ciągu ostatnich kilku lat wyemigrowało z Polski osiem tysięcy fachowców, w większości specjalistów z najbardziej chodliwych medycznych dziedzin – przypomina doktor Maciej Niwiński, ortopeda ze szpitala w Tychach i wiceprzewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Jego zdaniem winne temu jest przede wszystkim państwo: – Generalnie nie chce wydawać pieniędzy na szkolenie młodych specjalistów, bo i tak wie, że wyjadą.

d23v8v5

Jednak to nie do końca prawda. – Minister Ewa Kopacz jest pierwszym szefem resortu, który poważnie potraktował nasze postulaty – przyznaje doktor Napiórkowski.

Długa droga kariery

W ubiegłym roku dzięki ministerialnym rozporządzeniom zarobki lekarzy na stażach wzrosły z 1747 złotych do 2473 złotych brutto, a zgodnie z zapowiedziami lekarze na rezydenturze (czyli finansowanym z budżetu stażu specjalizacyjnym w placówce medycznej) jeszcze w tym roku, w zależności od specjalizacji, będą zarabiać od 3170 do 3602 złotych. Po dwóch latach rezydentury ich zarobki wzrosną.

Zwiększono też znacznie liczbę miejsc rezydenckich (w 2008 roku przyznano 4702 rezydentur, podczas gdy w 2007 roku jedynie 1529). Wreszcie zlikwidowano wiele absurdalnych przepisów utrudniających życie młodym medykom, jak choćby ten, który sprawiał, że po zakończeniu stażu większość z nich nie miała za co żyć, bo dopiero po pięciu miesiącach mogła rozpocząć specjalizację.

d23v8v5

W planach ministerstwa jest również skrócenie staży lekarskich i czasu trwania specjalizacji. Zdarza się bowiem, że polski lekarz, by stać się fachowcem pełną gębą, musi się uczyć nawet kilkanaście lat (sześć lat studiów, prawie dwa lata stażu lekarskiego i sześć lat specjalistycznego). Po czym nieoczekiwanie okazuje się, że i tak nie może leczyć jako specjalista, bo nie zdał Państwowego Egzaminu- Specjalizacyjnego organizowanego przez resort zdrowia. Tak jak nie zdała go w listopadzie połowa tych, którzy przystąpili do testów- kończących specjalizację z chorób wewnętrznych, co wywołało głośne protesty Naczelnej Izby Lekarskiej. Jej prezes Konstanty Radziwiłł uznał nawet, że fatalnie przygotowane testy PES to kolejna przyczyna tego, że w Polsce może zabraknąć specjalistów.

Inną sprawą jest sama postawa młodych lekarzy, którzy nie chcą kształcić się w wąskich- specjalizacjach, być może nie wierząc, że w przyszłości znajdą w nich pracę. Ministerstwo Zdrowia zapewnia jednak, że w przyszłości za rezydentury będzie płacić więcej tym, którzy zdecydują się na mniej popularne, ale wciąż potrzebne pacjentom specjalizacje. Może się więc okazać, że za parę lat działalność lekarza o wąskiej specjalizacji (na przykład patomorfologa, lekarza zajmującego się dokładną diagnozą osoby z podejrzeniem nowotworu) będzie przynosiła dużo wyższe profity niż lekarza o specjalizacji ogólnej.

Postawieni pod ścianą

Czy rzeczywiście lekarzy specjalistów za chwilę zabraknie? Ze statystyk Centralnego Rejestru Lekarzy wynika, że uczelnie medyczne musiałyby w ciągu najbliższych pięciu lat wykształcić nawet o 40% więcej lekarzy, niż robią to teraz, by zastąpić tych specjalistów, którzy odejdą na emeryturę. Tymczasem choć większość wyższych szkół medycznych myśli o zwiększeniu liczby miejsc na wydziałach lekarskich, aż takiej rewolucji w rekrutacji nie przewiduje*.

d23v8v5

- Zanim doczekamy się nowych pokoleń fachowców, może minąć nawet kilkanaście lat - uważa profesor Ruszkowski. – To wystarczająco dużo czasu, by udało się nam, pacjentom, zmienić podejście do korzystania z systemu opieki zdrowotnej. Może to najlepszy moment, by nabrać większego zaufania do lekarzy rodzinnych?

Obecnie wszystko wskazuje na to, że przez specjalistów, a właściwie ich brak, zostaliśmy postawieni pod ścianą. Więc albo uwierzymy w lekarzy pierwszego kontaktu, albo będziemy musieli leczyć się sami.

Anna Szulc

d23v8v5
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d23v8v5
Więcej tematów