Nowy wicemarszałek Senatu Marek Pęk dla WP: Pracuję na swoją markę. Nie jestem wyłącznie "synem swojego ojca"
– Szczerze? Był lekki niepokój w kuluarach, co do wyniku jesiennych wyborów do Senatu. Że opozycja może wygrać. Ale po wyborach europejskich to się zmieniło. Choć prezes Kaczyński nie pozwala nam popadać w samozachwyt – mówi Wirtualnej Polsce w pierwszym wywiadzie po wyborze na wicemarszałka Senatu Marek Pęk z PiS.
– Muszę powiesić sobie tutaj na ścianie panoramę z Krakowa, Wawel. No, i koniecznie jakiś plakat z Michaelem Jordanem! – śmieje się Marek Pęk. Polityk został właśnie wicemarszałkiem Senatu. Przejął gabinet poprzednika, Adama Bielana.
Najwyższy senator. Najwyższy polityk w ponad dwustuosobowym klubie parlamentarnym PiS. Były koszykarz. Wielki fan NBA.
Michał Wróblewski, WP: Rozmawiamy tuż po poprowadzeniu przez pana pierwszych obrad jako wicemarszałka Senatu. Wrażenia?
Wicemarszałek Senatu Marek Pęk: Całą kadencję byłem sekretarzem Senatu. Pomagałem marszałkowi i wicemarszałkom w prowadzeniu obrad. Ale zawsze jest trema w nowej roli. Dla mnie to wielkie wyróżnienie. Jestem senatorem pierwszej kadencji. Nie wiem, czy historia zna taki przypadek, że senator-sekretarz po trzech latach w izbie wyższej zostaje wicemarszałkiem.
Z senatorami opozycji dobrze się współpracuje?
Raczej tak. Choć oczywiście wiele razy emocje i gorące spory polityczne brały górę. Jak choćby podczas procedowania ustaw reformujących sądy. Czasem na komisjach dochodziło do scen, do których dochodzić nie powinno. Ale jednak w porównaniu z Sejmem, jesteśmy izbą zdecydowanie spokojniejszą.
Pamiętam posiedzenia Senatu, które relacjonowałem – choćby w grudniu 2015 r., gdy ważyły się losy sędziów Trybunału Konstytucyjnego – trwające do 4-5 nad ranem. To było tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Wcześniej nie było takich posiedzeń. Zaskoczyło to pana?
Oczywiście pewne rzeczy były dla mnie nowe, ale chciałbym odkłamać mit Senatu przyjmującego "pod osłoną nocy" ustawy. To było takie sformułowanie używane przez opozycję. Ale taka nierzadko jest formuła pracy Senatu. Mamy tak skonstruowany regulamin, że marszałek czy wicemarszałkowie nie mają za bardzo możliwości skrócenia fazy pytań, dyskusji. Opozycja często, na zasadzie obstrukcji, przeciągała obrady do późnej nocy. Oni mieli swoje "dyżury", zadawali te same pytania, wygłaszali te same "formułki"...
Ale gdyby nie błyskawicznie nieraz "przepychanie" nowego prawa przez większość sejmową, tak szybkich i ciągnących się do późna prac Senatu by nie było.
W naszym systemie Senat jest mocno uzależniony od tego, co robi Sejm. Jesteśmy "skazani" niejako na tryb pracy Sejmu i nie mamy wpływu na ten tryb. Faktycznie czasem jest tak, że decyzja polityczna wymaga przyjęcia ustaw szybko. Czasem te szybkie procedowanie bierze się stąd, że nie ma takiej prawdziwej debaty merytorycznej nad projektami ustaw i nowym prawem. I jest takie poczucie, że czasem dzielimy włos na czworo, ale nie posuwamy się do przodu i stoimy w miejscu. Chciałbym, by debata w parlamencie była bardziej spokojna, merytoryczna. Ale we wszystko wkrada się polityka, rozumiana jako ostry spór, emocjonalny konflikt.
Senat można jeszcze nazwać "izbą refleksji"?
Myślę, że można. Gdyby udało nam się wygrać drugą kadencję, to myślę, że i tempo prac izby wyższej byłoby na pewno inne. A napięcie – mniejsze. Mamy taką, a nie inną atmosferę w parlamencie, w dużej mierze dlatego, że opozycja – jak sama o sobie mówi – jest "totalna". I tak też działa. Może w przyszłej kadencji przyjdzie czas na większą rozwagę.
A na nową siedzibę Senatu w Pałacu Saskim?
Miałoby to wymiar symboliczny. Jesteśmy odrębną izbą polskiego parlamentu, korzystamy z gościnności Kancelarii Sejmu. Jest tu nam czasem najzwyczajniej w świecie ciasno. Myślę, że nowa siedziba jest dobrym pomysłem. I udałoby się odbudować w dodatku coś trwałego, prestiżowego dla państwa polskiego. Nie chcemy bynajmniej budować pałacu, który miałby zrujnować budżet państwa.
Opozycja chce mocno powalczyć o Senat. Szykuje się wspólny "szturm" zjednoczonych sił partii opozycyjnych z samorządowcami. W PiS jest strach, jakieś obawy w związku z tym? Czujecie zagrożenie?
Mam coraz większe wątpliwości co do tego projektu. Przed wyborami europejskimi – mogę powiedzieć szczerze – w kuluarach senackich był taki niepokój, że zjednoczona opozycja, ten cały "obóz anty-PiS", mogłaby sprawić, że niektóre mandaty senatorskie sprawowane dziś przez nas mogłyby być zagrożone. Ale po wyborach do Parlamentu Europejskiego sytuacja się zmieniła.
Zaskoczyło pana zwycięstwo?
Na pewno nikt nie spodziewał się takiej przewagi Zjednoczonej Prawicy nad opozycją. Oni sobie nie zdawali sprawy, że tak wysoko przegrają.
Ale wy też sobie nie zdawaliście sprawy. Wiem o tym od czołowych polityków PiS.
Oczywiście, byliśmy miło zaskoczeni. A opozycja nie za bardzo może się pozbierać. Koalicja Europejska okazała się nieudanym projektem. Sama opozycja to przyznaje.
Dlatego Platforma Obywatelska chce startować teraz z samorządowcami. A wielu z nich jest bardzo popularnych. Senat to jednomandatowe okręgi wyborcze. Zjednoczona opozycja z najbardziej znanymi twarzami to może być dla was poważne zagrożenie.
Ale moim zdaniem to jest mit, że najbardziej znani samorządowcy – a właściwie prezydenci miast – zdecydują się masowo kandydować do Senatu. Prezydenci dużych miast mają taką władzę, takie możliwości, że dla nich bycie w Senacie może nie być w ogóle atrakcyjne. W przeszłości już bywało tak, że popularni samorządowcy w Senacie politycznie "znikali". Albo przegrywali. Bo wyborcy głosowali na zasadzie: "ok, my wybierzemy cię na włodarza miasta, ale w parlamencie to my cię nie chcemy".
Senat nie rozleniwia? Gdy Donald Tusk został wicemarszałkiem Senatu w latach 90-tych, uchodził za najbardziej leniwego polityka w parlamencie, który ponoć uwielbiał ucinać sobie drzemki w gabinecie...
Jeśli ktoś jest zdeterminowany, może sporo pracować i osiągnąć w Senacie wiele. Senat jest o tyle specyficzny, że tu nie ma jakichś wielkich rywalizacji czy sporów personalnych. W Senacie się po prostu ciężko pracuje. To kwestia indywidualnego podejścia.
Panu pomogło nazwisko ojca? [Bogdan Pęk to były poseł, senator oraz eurodeputowany, dziś radny sejmiku małopolskiego - przyp. red.]
Na pewno tak, wielu patrzyło na mnie jako na "syna swojego ojca”, ale to nic dziwnego – ojciec jest znanym politykiem, zwłaszcza w swoim małopolskim okręgu.
I kiedy Bogdan Pęk zakończył kadencję w Senacie, pan zdecydował się wystartować z tego samego okręgu.
Nie zaznałem nigdy z tego powodu niechęci ze strony kolegów z Senatu. Mój ojciec był politykiem bardzo wyrazistym, napsuł sporo krwi w Platformie w poprzedniej kadencji, ale tak prywatnie był zawsze lubiany i szanowany.
Czyli nie obraża się pan, gdyby ktoś z PiS był zazdrosny o pana pozycję i powiedziałby: "no, tak, kariera ze względu na ojca".
Robię wszystko od wielu lat, żeby wykreować swoją markę. Wicemarszałkiem Senatu zostałem nie dlatego, że jestem synem Bogdana Pęka, tylko dlatego, że kierownictwo PiS najwyraźniej uznało, że jestem dość sprawnym senatorem i dobrze wykonuję swoje zadania.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
W latach 2004-2009 pracował pan ze swoim ojcem w Parlamencie Europejskim.
Ale nigdy nie byłem pracownikiem swojego ojca.
Pracował pan w grupie, do której należał europoseł Bogdan Pęk.
Pracowałem dla kilku europosłów należących do tamtej grupy. Ale nie pracowałem dla swojego ojca, byłem bardziej "obok" niego.
Dzisiaj raczej by to nie przeszło. Media by pana zakrzyczały.
Wykonywałem swoją pracę jako prawnik bardzo konkretnie, realizowałem przydzielone mi zadania jak najbardziej rzetelnie. Poza tym epizodem w Parlamencie Europejskim pracowałem jako prawnik, niezwiązany ze światem politycznym. Kilka razy startowałem w wyborach lokalnych.
Jesienią znów wystartuje pan do Senatu.
Jeśli wolą kierownictwa PiS będzie wskazanie mnie jako kandydata, to oczywiście tak.
Nie czujecie się rozleniwieni po wyborach europejskich? Albo jak patrzycie na dzisiejsze sondaże?
Daleko nam do popadnięcia w samozachwyt i do osiągnięcia nastroju triumfalizmu. Nic w polityce nie jest dane raz na zawsze. W ogromnym stopniu rządzą polityką emocje. Dlatego nic nie jest pewne. Ale na szczęście mamy lidera, który nie pozwala nam popaść w samozachwyt.
Prezes Kaczyński jest ostry na wewnętrznych spotkaniach, np. z klubem parlamentarnym czy lokalnymi strukturami?
Jest bardzo racjonalny, on bardzo pragmatycznie patrzy na rzeczywistość. I zawsze powtarza, od lat, że najważniejsze to są te jesienne wybory. Cała machina partyjna jest tak "ustawiana", żeby tę maksymalną mobilizację osiągnąć jesienią. Jesteśmy blisko ludzi, pracujemy nad programem, jeździmy po całej Polsce. Nie odgradzamy się od wyborców. I chcemy to kontynuować.
Będziecie się bić o większość konstytucyjną? Niektórzy w PiS mówią o tym po cichu.
To myślenie życzeniowe. Realnym celem do osiągnięcia przez nas to samodzielna większość w Sejmie i Senacie.
A jeśli nie?
Z koalicjantami bywa różnie. W polityce każdy gra na siebie. Nic nie jest wykluczone.
Rozmawiał Michał Wróblewski