Nowe rozdanie polityczne w Polsce. Czy i jak rozmawiać z Rosją?
Niemal o wszystkich wspólnych osiągnięciach Polski i Rosji można dziś pisać w czasie przeszłym - ocenia Robert Cheda w artykule dla Wirtualnej Polski. Były analityk Agencji Wywiadu przeprowadził bilans naszej dotychczasowej polityki zagranicznej i zaproponował ścieżki, którymi powinien podążać nowy rząd w stosunkach z potężnym sąsiadem. Jak zaznacza, zadanie będzie wyjątkowo trudne, ponieważ pole manewru jest w tej chwili naprawdę niewielkie.
28.10.2015 | aktual.: 28.10.2015 11:30
Zmiana władzy jest dobrym momentem dla dokonania bilansu polityki zagranicznej w celu jej nowego otwarcia. Jeśli chodzi o stosunki z Rosją, to mimo zdolności Prawa i Sprawiedliwości do samodzielnego kreowania takich relacji, niesłychanie ciężko będzie je odtworzyć. A zatem, czy i jak rozmawiać z Moskwą?
Wzajemne postrzeganie
25 lat temu niepodległa Polska wypracowała konsensus polityki zagranicznej, który prowadząc do NATO i UE wyzwolił nas spod imperialnej kurateli wschodniego sąsiada. Od chwili akcesu mierzonego sukcesem transformacji i skokowym wzrostem siły gospodarczej, Polska aktywnie współtworzy wschodni wymiar obu wspólnot, odgrywając przy tym coraz większą rolę. W ostatnich latach można mówić wręcz o uprzywilejowanej pozycji Warszawy, zapraszanej przez "starą" UE do grona najważniejszych współdecydentów Europy.
Podstawą międzynarodowego sukcesu jest polityczna przewidywalność, stanowcza obrona wspólnotowych wartości, w tym polityki otwartych drzwi NATO i UE dla partnerów z obszaru posowieckiego.
Niestety, polskie zaangażowanie we wsparcie prozachodniej transformacji takich państw, jak Gruzja i Ukraina odbywało się zawsze przy czynnym sprzeciwie Rosji, uznającej Wspólnotę Niepodległych Państw za własną strefę wpływów. Moskwa została tym samym najmniej pożądaną częścią aksjomatu naszej polityki wschodniej, bo to, co według Polski jest dobre dla WNP, Moskwa przyjmuje automatycznie za sprzeczne ze swoimi interesami.
Taka strategia Warszawy zmusiła jednak Rosję do uznania Polski za część Zachodniej Europy, co wcale nie znaczy, że pogodziła się z naszą rolą na kontynencie, a tym bardziej wschodnią aktywnością. Moskwa nadal nie uznaje Warszawy za równoprawnego partnera, uważając ją za amerykańskiego "wasala". Odpowiednia ranga przysługuje tylko tzw. Mocarstwom. Rosja mierzy zaś mocarstwowość różnymi skalami, od posiadania arsenału jądrowego, po historyczne zaszłości Kongresu Wiedeńskiego i Jałty oraz co najważniejsze finansowymi interesami kremlowskich elit władzy i biznesu.
Mimo takich perturbacji, Polska i Rosja uznawały dwustronny dialog za warty podtrzymania. Obie strony wychodziły bowiem z założenia, że wzajemne kontakty nie są wcale oznaką słabości. Wręcz przeciwnie, to najlepsza okazja do poznania sposobu myślenia partnera. Dialog pomaga w sprecyzowaniu priorytetów, ale także słabości i obszarów możliwego kompromisu. Może to truizmy, ale warte przypomnienia, aby uświadomić sobie, na jakich zasadach jest prowadzony dialog dwustronny, a zatem jak ocenić dotychczasowy bilans?
Bilans otwarcia
Od początku XXI w. w relacjach dwustronnych dokonało się naprawdę wiele, szczególnie w latach 2009-2012. Eksperci rosyjscy wiążą takie ocieplenie z pieriezagruzką, czyli nowym otwarciem na linii Moskwa-Waszyngton.
Trzeba jednak przyznać, że Władimir Putin przeprosił za mord katyński, zdejmując z agendy najmroczniejsze widmo przeszłości. Dokonano wzajemnych wizyt prezydenckich, co przełożyło się na relacje obywatelskie, m.in. umową o małym ruchu przygranicznym z obwodem kaliningradzkim. Aktywnie pracowało forum współpracy samorządowej oraz komisje parlamentarne. Pracę podjęła wspólna Komisja ds. trudnych, której zadaniem jest wyjaśnienie historycznych zaszłości. W górę poszły wskaźniki obrotów gospodarczych, szczególnie polskiego eksportu żywności, choć nie tylko, na co wskazuje ekspansja polskich firm na rynku rosyjskim.
Nie było idealnie, bo niezgoda na naszą politykę wschodnią obowiązywała cały czas, a to przekładało się na torpedowanie naszych inicjatyw w ramach unijnego programu Partnerstwa Wschodniego. Moskwa nakładała także swoje jednostronne weto na zagadnienia natowskiej obecności wojskowej w Polsce oraz amerykańskiej bazy obrony antyrakietowej.
Można jednak powiedzieć, że ze zgrzytami, ale dialog trwał. Do czasu ukraińskiej rewolucji, a szczególnie rosyjskiej aneksji Krymu, która wywróciła nie tylko relacje polsko-rosyjskie, ale relacje Europy, a szerzej Zachodu z Rosją.
Obecnie o dwustronnych osiągnięciach (za wyjątkiem ruchu przygranicznego i tranzytu gazu) można mówić w czasie przeszłym, tak jak o dialogu dyplomatycznym. Trudno bowiem uznać za taki wzajemne wezwania ambasadorów w sprawach niefortunnych wypowiedzi oraz z powodu wojny pomnikowej.
Problem leży więc jednoznacznie po stronie rosyjskiej, bo to Moskwa uznała ukraińskie wydarzenia za inspirowany przez Zachód zamach stanu. Ze względu na ówczesną rolę polskiej dyplomacji, Warszawa zyskała wrogi status, stając się "dyżurnym chłopcem do bicia" rosyjskiej propagandy. Całość stawia pod znakiem zapytania osiągnięcia z okresu ocieplenia, a właściwie jego cel ze strony Moskwy, najwyraźniej czysto koniunkturalny i doraźny. Idąc takim tokiem rozumowania, poprawa relacji z Warszawą była dedykowana tylko i wyłącznie zrobieniu dobrego wrażenia na Brukseli, Waszyngtonie i stolicach europejskich. Z pewnością nie była celem samym w sobie, rosyjska dyplomacja słynie przecież z pakietowości - umiejętności osiągania celów strategicznych poprzez taktyczne ustępstwa w obszarach pozornie niezwiązanych z przedmiotem zabiegów.
Czy możemy się więc czuć wymanewrowani? Tym bardziej, że w miarę postępów wzajemnego lodowacenia Rosja kilkukrotnie próbowała wywołać podziały polskiej sceny politycznej. O odmowie zwrotu polskiej własności, czyli szczątków samolotu Tu-154, nie wspominając.
Z pewnością nie, ponieważ dzięki naszej aktywności oraz postawie Berlina i Waszyngtonu, Rosja nie osiągnęła żadnego zakładanych celów geostrategicznych. Moskwa nie zmieniła architektury europejskiego bezpieczeństwa opartego na NATO. Co więcej, hybrydowa agresja na Ukrainę odegrała w Sojuszu rolę zimnego prysznica, aktywizując ograniczoną na razie, ale już wywołującą w Rosji histerię, obecność wojskową w państwach bałtyckich i Polsce.
Unijna solidarność wyraziła się z kolei antyrosyjskimi sankcjami ekonomicznymi. UE i NATO wspierają Ukrainę w prozachodniej transformacji, podtrzymując zasadę "otwartych drzwi" w miarę faktycznej gotowości Kijowa do podjęcia oferty. Można więc uznać, że stan relacji polsko-rosyjskich nie odbiega od średniego poziomu europejskiego, który trzeba określić jako bardzo zły. Niestety, ta jedność światopoglądu i czynu jest wystawiona na ciężką próbę, a z niekorzystnymi prognozami dalszego rozwoju sytuacji będzie musiał zmierzyć się nowy polski rząd.
Zagrożenia i rekomendacje
Nie od dziś wiadomo, że Rosji zależy na rozbiciu wewnętrznej jedności NATO i UE, a prowadzona umiejętnie polityka dywersyfikacji obu wspólnot jest najpoważniejszym zagrożeniem dla bezpieczeństwa Polski. Poczynając od roli państwa frontowego, a na wyzwaniach energetycznych kończąc.
Celem Rosji pozostaje więc nieuprawnione współdecydowanie o wewnętrznej polityce obszaru euroatlantyckiego, w tym zatrzaśnięcie "otwartych drzwi" dla Ukrainy i innych chętnych z WNP. Trzeba przy tym brać pod uwagę, że choć cała Europa potępia rosyjską agresję, to jednocześnie ta sama Europa liczy straty ekonomiczne poniesione w wyniku antyrosyjskich sankcji, a nacisk ponadnarodowych i krajowych biznesów na władze państwowe nie słabnie.
Wystarczy pobieżny przegląd rosyjskiej prasy, aby ujrzeć żenujący spektakl odgrywany przez europejskich biznesmenów, deklarujących na wyścigi lojalność wobec Kremla oraz kontynuowanie wysiłków w celu "przywrócenia stanu normalności". W lizusostwie przodują biznes włoski, austriacki i francuski. Może to tylko "pożyteczni idioci" bez szczególnych wpływów, ale można wyobrazić sobie taką sekwencję wydarzeń, w której o obronie europejskich wartości krzyczą wszyscy, zaś gdy sankcje wobec Rosji zostaną odwołane, tylko Polska okaże się "obrońcą demokracji z pustymi kieszeniami". Wówczas do Rosji powróci cały europejski biznes, z wyjątkiem polskiego.
Problem również w tym, że tak naprawdę państwa starej Unii nie zerwały dialogu z Moskwą. Kontakty na szczeblu premierów i prezydentów, pod różnymi zresztą pretekstami, utrzymują wszystkie państwa europejskie oprócz Polski i Wielkiej Brytanii. Wzajemne spotkania parlamentarzystów, ministerialne i biznesowe są codziennością.
Drugim zagrożeniem jest generalny skręt Europy na prawo. Pod wpływem ukraińskiej wojny i fali migracyjnej ujawnił się kryzys wartości europejskich. Do głosu dochodzą nacjonaliści i populiści, którzy wyciągają z politycznych szaf upiory przeszłości - nacjonalizm, szowinizm i izolacjonizm, zgodny z zasadą "ratuj się kto i jak może". Europa podziałów, to koniec UE, a zatem gwarantowany patronat Rosji, bo geopolityka nie znosi próżni.
Trzecim obszarem kryzysowym jest bezalternatywne zaangażowanie Polski po stronie obecnych władz na Ukrainie. Zamyka się "okno możliwości" w Europie, bo z powodu korupcji i braku reform Ukraina przestaje być postrzegana jako ofiara rosyjskiej agresji, staje się natomiast źródłem unijnych problemów.
Tymczasem realistyczna polityka zagraniczna powinna posiadać swoją alternatywę bez względu na siłę rządzącą danym krajem. A to zakłada rolę inną niż obecnie, nieograniczoną przy tym do Ukrainy, ale także rozszerzającą się na Gruzję, Mołdowę, Białoruś, Armenię czy Kazachstan. Nowy rząd powinien wypracować nową strategię relacji z wszystkimi poradzieckimi państwami, biorącą pod uwagę ich zależności od Moskwy oraz widocznie zmniejszony entuzjazm dla eurointegracji po ukraińskiej lekcji. Jest to więc pytanie o nową jakość polityki wschodniej UE, czyli program Partnerstwa Wschodniego, którego jesteśmy promotorem.
Jeśli chodzi o samą Rosję, to wiele zrobić się nie da bez chęci drugiej strony, a tej wyraźnie brakuje. Nowy rząd oprócz zwyczajowej kurtuazji "wyrażającej nadzieję" jest przyjmowany nijako, a w relacjach prasowych wyniki wyborów w Polsce ustępowały wyraźnie relacjom z ukraińskich wyborów lokalnych.
Rosja nie wiąże zbyt dużych oczekiwań z PiS, zwłaszcza że dobrze pamięta unijną wojnę o polskie mięso z lat 2005-2006 oraz postawę śp. Lecha Kaczyńskiego podczas wojny gruzińskiej.
Trzeba oczywiście próbować budowy dwustronnej agendy w oparciu obszary, na których nie występuje konflikt interesów. Problem w tym, że takich obecnie praktycznie nie ma. To kolejne wyzwanie dla nowego rządu. Pewną szansą jest aktywizacja Polski w zwalczaniu źródeł bliskowschodniej migracji wojennej. Chodzi o wzmocnienie sił Frontexu na Bałkanach i w basenie Morza Śródziemnego, co jest w Moskwie odczytywane, jako zbieżne z rosyjską wizją zapobiegania islamistycznemu radykalizmowi i terroryzmowi. Inaczej mówiąc, chodzi o oparcie agendy o zwalczanie wspólnych zagrożeń.
W takiej sytuacji trudno o realistyczne rekomendacje dla rządu PiS. Choć można pokusić się o tezę, że zła sytuacja ekonomiczna Rosji będzie skłaniała Kreml ku normalizacji relacji politycznych i gospodarczych z UE. Polski kapitał polityczny w UE jest obecnie na tyle duży, że Warszawę będzie trudno pominąć i wymanewrować. Dlatego najważniejszym frontem rosyjskim pozostaje Bruksela, a kluczem nasze relacje z Berlinem.
Jeśli Rosja planuje ponowne wykorzystanie Polski w celach koniunkturalnych, to może pokusić się o klasyczną prowokację, czyli takie działanie, które w zamierzeniu wymusi na Warszawie odwołanie do politycznej i decyzyjnej solidarności europejskiej przy wykorzystaniu mechanizmów unijnych. Uniknięcie prowokacji będzie możliwe tylko w przypadku kompromisowego działania w ramach UE, a więc zależeć będzie także od postawy naszych europejskich partnerów.
Z drugiej jednak strony warto unikać prób budowy antyrosyjskiej koalicji wewnątrz UE. Europa również pamięta okres poprzednich rządów PiS i podobne akcje nie wywołają żadnego entuzjazmu, szczególnie wśród Niemców i Francuzów. A skłócenie Polski i Niemiec to kolejne kremlowskie marzenie.
Nie znaczy to jednak, że nowy rząd PiS ma kompletnie związane ręce. Może na przykład wykorzystać rosyjską ideę rozszerzenia formatu rozmów syryjskich do forsowania identycznego rozwiązania w przypadku Ukrainy. O ile naprawdę jesteśmy tam potrzebni.
Nie ulega wątpliwości, że dialog z Rosją jest pożądany, bo Moskwa tak prowadzi politykę zagraniczną, że bez jej udziału - czy nam się to podoba czy nie - większości problemów europejskich i globalnych rozwiązać się nie uda. Jest to w równej mierze wynik agresywności Moskwy, jak i warunków, które na własne życzenie stworzyły dla niej UE, NATO i USA.
Trzeba było potraktować Rosję poważnie na początku XXI w. i w niewyobrażalnie lepszej sytuacji koncesjonować jej udział w obszarze euroatlantyckim. To oczywiste, że PO, PiS, ani w ogóle Polska, nie ponoszą za to odpowiedzialności, jesteśmy po prostu graczem międzynarodowym o zbyt ograniczonych możliwościach. Ale nowe otwarcie w relacjach polsko-rosyjskich byłoby jak najbardziej wskazane, i w interesie naszego bezpieczeństwa, i gospodarki. Jeśli Moskwa myśli w podobnych kategoriach, powinna zdecydować się na gest dobrej woli, na przykład zwrot wraku Tu-154.
Być może jednak potrzebna jest przerwa, choćby do wyborów prezydenckich w USA, które ukażą kierunek globalnej polityki. Choć bez względu na międzynarodowe prognozy, najrozsądniejszą rekomendacją dla nowego rządu winna być medyczna maksyma - nie szkodzić. Oczywiście, na ile partner, czyli Rosja, pozwoli.
Tytuł i lead pochodzą od redakcji.