Nowe państwa w puszce Pandory
Partia separatystów korsykańskich CNI pogratulowała „bratniemu narodowi Kosowa” uzyskania państwowego bytu. Autonomiczny rząd Kraju Basków określił uznanie niepodległości Kosowa jako „podręcznikowy sposób rozwiązania konfliktów”. Separatyści od północnego Cypru po Wyspy Owcze zgodnie twierdzą, że sprawa tej bałkańskiej krainy jest „ważnym precedensem”.
03.03.2008 | aktual.: 03.03.2008 14:46
Kosowo jest niewielkim, ubogim skrawkiem ziemi, który może funkcjonować tylko pod protektoratem Unii Europejskiej i sił zbrojnych NATO. Deklaracja niepodległości, którą uznały Stany Zjednoczone i wiele innych krajów, nic pod tym względem nie zmieni. A jednak ogłoszenie przez Prisztinę niepodległości wywołało gromkie echa w dalekich zakątkach świata. Sukces Albańczyków z Kosowa przyjęli z satysfakcją islamscy separatyści w Kaszmirze, walczący o wyrwanie się spod władzy Indii, jak również władze Tajwanu. Wywołało to gniewną reakcję Pekinu, uważającego odszczepieńczy Tajwan za integralną część Chin.
Protestował rząd Sri Lanki, aczkolwiek wśród mieszkańców stolicy tego kraju, Kolombo, mało kto potrafi wskazać Kosowo, byłą (?) serbską prowincję, na mapie. Na Sri Lance separatyści z ugrupowania Tamilskie Tygrysy walczą o utworzenie własnego państwa na północy wyspy. Tygrysy dysponują potężną machiną militarną, zgniecenie tego ruchu siłą nie jest możliwe. Od 1983 r. w konflikcie na Sri Lance zginęło co najmniej 70 tys. osób. Rząd w Kolombo obawia się: dziś Kosowo, jutro może Eelam – niezależne państwo Tamilów na północy. Niepodległego Kosowa z pewnością nie uzna rząd w Madrycie, lękający się separatyzmu katalońskiego i przede wszystkim baskijskiego, a także Azerbejdżan, obawiający się niepodległości zamieszkanej głównie przez Ormian samozwańczej Republiki Górnego Karabachu, która oderwała się od terytorium państwa azerskiego w wyniku wojny domowej na początku lat 90.
Minister spraw zagranicznych Rosji, Siergiej Ławrow, ostrzegł, że uznanie niepodległości Kosowa „otworzy puszkę Pandory pełną napięć separatystycznych w całej Europie”. Szef dyplomacji serbskiej, Vuk Jeremić, zwrócił uwagę, że uznanie statusu Kosowa jako niezależnego państwa „dostarczy narzędzi” ruchom secesjonistów w Europie i poza nią. Wielu dygnitarzy z państw Unii Europejskiej zapewnia, że przypadek Kosowa jest wyjątkowy i w żadnym wypadku nie stanowi precedensu. Sporo w tym racji. Kosowo zamieszkane jest przeważnie przez Albańczyków, odmiennych od słowiańskich Serbów religijnie, etnicznie i kulturowo – znakomita większość ludności Kosowa nie chce mieć z Belgradem nic wspólnego. Serbia utraciła Kosowo przede wszystkim na skutek własnych błędów. Prezydent Slobodan Miloszević odebrał Prisztinie autonomię, którą przyznał jej jugosłowiański przywódca Josip Broz Tito. Potem Miloszević został głównym animatorem wojen bałkańskich, które Serbia przegrała – a w historii zawsze było tak, że za wzniecone i
przegrane wojny trzeba drogo płacić. Wreszcie
serbski dyktator nie potrafił
ułożyć się ze Stanami Zjednoczonymi i NATO i wszczął brutalną kampanię przeciwko kosowskim partyzantom. Wywołało to zbrojną interwencję Sojuszu Północnoatlantyckiego w 1999 r. i falę bombardowań, która zakończyła się wycofaniem serbskich sił wojskowych i policyjnych z Kosowa. Żaden z ruchów separatystycznych nie może obecnie liczyć na takie wsparcie. Separatyści zazwyczaj nie są przez społeczność międzynarodową mile widziani. Nie należy się spodziewać, że na świecie wyrastać będą jak grzyby po deszczu nowe państwa. Pewne jest jednak, że po triumfie kosowskich nacjonalistów także inne ugrupowania, marzące o niezależności dla swych ludów i narodów, poczuły świeży wiatr w żaglach.
Na Bałkanach problemem pozostaje Bośnia, niepodległe państwo postjugosłowiańskie, podzielone na Federację Chorwacko-Muzułmańską oraz Republikę Serbską. Przywódcy tej ostatniej uprzednio zapowiadali, że jeśli niepodległość Kosowa zostanie uznana, także oni zastrzegają sobie prawo do secesji (co miałoby doprowadzić do zjednoczenia z Serbią). Ale z tych gróźb niewiele wynika. UE, USA i NATO nie zgodzą się na rozpad Bośni, Belgrad nie wejdzie w konflikt z tymi potęgami. Także bośniaccy Serbowie zdają sobie sprawę, że w Bośni żyją lepiej, niż mogliby w odizolowanej Serbii. Władze bośniackiej Republiki Serbskiej wykorzystają sprawę Kosowa tylko jako jeszcze jeden argument w swej długiej walce przeciwko planom centralizacji ustroju Bośni.
Rosja ma poważne kłopoty z separatystami czeczeńskimi. Nic dziwnego, że „minister spraw zagranicznych” czeczeńskich rebeliantów, Usman Ferzauli, przyjął deklarację niepodległości Kosowa z uśmiechem na twarzy. Moskwa faktycznie wspiera jednak separatystów z Abchazji, Południowej Osetii i Naddniestrza. Dwie pierwsze kaukaskie republiki w świetle prawa międzynarodowego są częścią Gruzji, po rozpadzie ZSRR w wyniku zwycięskiej wojny uzyskały jednak faktyczną niezależność i ogłosiły niepodległość, której nie uznaje nikt. Abchazowie i mieszkańcy Południowej Osetii kategorycznie odmawiają powrotu pod panowanie Tbilisi. Gruzja mogłaby obecnie poskromić zbuntowane regiony siłą, ale oznaczałoby to militarną konfrontację z Rosją, która zapewnia separatystom osłonę wojskową, a także pomoc ekonomiczną. Większość z 70 tys. mieszkańców Południowej Osetii ma już rosyjskie paszporty, co budzi gniew Tbilisi. Rzecznik rosyjskiej Rady Federacji, Siergiej Mironow, zapowiedział, że po ogłoszeniu niepodległości Kosowa Rosja ma
prawo do przemyślenia swej polityki wobec Abchazji, Południowej Osetii i Naddniestrza. Przywódcy Abchazji i Południowej Osetii podkreślają, że ich „kraje” mają sytuację odmienną od Kosowa, gdyż zdobyły niezależność własnymi siłami i utrzymują ją przez 17 lat. Niemniej jednak władze tych dwóch samozwańczych państewek zamierzają wykorzystać sprawę kosowską. „Jeśli ktokolwiek myśli, że Abchazja, Południowa Osetia i Naddniestrze będą obecnie postępować tak jak dotychczas, to się myli”, zapowiedział „prezydent” Abchazji, Siergiej Bagapsz. Abchazja i Południowa Osetia zamierzają poprosić Moskwę o uznanie swej niepodległości już wkrótce, prawdopodobnie po wyborach prezydenckich w Rosji, do których dojdzie 2 marca. Jaka będzie decyzja Kremla, nie wiadomo. Wydaje się jednak, że Rosja nie spełni życzeń „dobrych” (bo prorosyjskich) kaukaskich separatystów, oznaczałoby to bowiem zerwanie stosunków z Gruzją i sprzeciw większości państw świata. Naddniestrze to wąski pas
terytorium między Dniestrem a granicą ukraińską, formalnie należący do Mołdawii. W 1990 r. Naddniestrze, którego większość mieszkańców posługuje się językiem rosyjskim lub ukraińskim, ogłosiło niepodległość z zamiarem przyłączenia się do Rosji. Doszło do konfliktu zbrojnego, który pochłonął około 700 ofiar śmiertelnych. Rosyjska 14. Armia wymusiła rozejm. Naddniestrze utrzymuje faktyczną niezależność, aczkolwiek stało się symbolem korupcji i gospodarczej zapaści. Także przywódcy z Tyraspola, stolicy Naddniestrza, przyjęli niepodległość Kosowa z zadowoleniem. Czy Rosja zdecyduje się wkrótce na aneksję samozwańczej republiki? To raczej wątpliwe. Odpowiedzią Mołdawii na ten krok byłaby prawdopodobnie unia z Rumunią, czego Moskwa bardzo się obawia.
Ruchy separatystyczne występują także w Europie Zachodniej. Niektórzy ostrzegają nawet przed Unią Europejską złożoną z 61 państw, strukturą zbyt skomplikowaną, aby mogła dobrze funkcjonować. Po kosowskiej deklaracji niepodległości pomyślny klimat poczuły także polityczne siły na Wyspach Owczych i Grenlandii, pragnące oderwania się od Danii. Kopenhaga się temu nie sprzeciwia, ale jeśli społeczności obu państw zdecydują się na ogłoszenie niepodległości, utracą hojne duńskie subwencje. Mimo to Hogni Hoyal, przywódca Partii Republikańskiej Wysp Owczych, zapowiada rozpisanie w 2010 r. referendum, w którym mieszkańcy wypowiedzą swą opinię w sprawie pierwszej konstytucji, przewidującej, że cała władza, wraz z prawem do ogłoszenia niepodległości, przejdzie w ręce narodu farerskiego. Nawet jeśli oba terytoria rzeczywiście ogłoszą niepodległość, odbędzie się to w sposób cywilizowany. Znacznie poważniejszy jest problem północnego Cypru. W 1974 r. Turcja dokonała inwazji na zamieszkaną w większości przez Turków północną
część tej wyspy. Dziewięć lat później Turcy cypryjscy proklamowali Turecką Republikę Północnego Cypru, której społeczność międzynarodowa nie uznała. Zrozumiałe jest więc, że przywódca Turków cypryjskich, Mehmet Ali Talat, „pozdrowił” niepodległe Kosowo, jako że „żaden naród nie powinien być zmuszany do życia pod panowaniem innego”. Także premier Turcji Tayyip Erdogan z islamskiej partii AKP pogratulował szefowi rządu Kosowa przez telefon. A przecież Turcja ma poważne problemy z separatystami kurdyjskimi. Tak naprawdę w Europie najpotężniejsze są
trzy nacjonalizmy
– baskijski, flamandzki i szkocki. Organizacja terrorystów baskijskich ETA wciąż prowadzi wojnę przeciwko instytucjom rządowym. Polityczne skrzydło ETA odradza się pod różnymi postaciami. Kiedy Madryt zdelegalizował radykalną partię separatystów Batasuna, pojawiła się ona jako Komunistyczna Partia Terytoriów Baskijskich, która zapewne także zostanie wkrótce wyjęta spod prawa. Ale także rządząca w autonomicznym Kraju Basków Baskijska Partia Ludowa igra z ogniem. Jej przywódca Juan José Ibarretxe zapowiedział na październik przeprowadzenie referendum, w którym Baskowie zdecydują o swojej przyszłości. Rząd Hiszpanii nie wyraża zgody na ten projekt jako sprzeczny z konstytucją. Nie wiadomo, czy Ibarretxe zamierza osiągnąć niepodległość Kraju Basków, czy też raczej zdyskredytować ETA, gdyż, jak wynika z sondaży, większość uczestników referendum opowie się za pozostaniem w państwie hiszpańskim. W Szkocji sprawuje władzę otwarcie separatystyczna Szkocka Partia Narodowa, na której czele stoi charyzmatyczny polityk
Alex Salmond. Jeszcze przed następnymi wyborami w 2011 r. zamierza on przeprowadzić referendum w sprawie niepodległego bytu. Szkoci dumni są ze swej narodowej tożsamości, którą symbolizują kilt, romantyka gór i whisky. Separatyści obiecują, że niepodległa Szkocja stanie się bogatsza dzięki dochodom z ropy naftowej z Morza Północnego. Obywatele zbytnio nie wierzą jednak w obietnice złotych gór. Według ostatnich sondaży zaledwie 28% Szkotów jest za niepodległością.
Rozpad Belgii jest bardziej prawdopodobny. Separatystów flamandzkich kosowska niepodległość nie zmartwiła, wręcz przeciwnie. Wielu Flamandów ma dosyć łożenia na uboższe francuskojęzyczne południe 7 mld euro rocznie. O wzajemnych animozjach i pretensjach świadczy ubiegłoroczny długi kryzys rządowy w Belgii. Nie wiadomo jednak, jaki byłby status Brukseli, którą zamieszkują w większości Walonowie. Stolica znajduje się przecież na terytorium Flamandów i przedmieścia są flamandzkie. Separatyści i na to mają odpowiedź: należy utworzyć europejski Dystrykt Bruksela. Przyszłość pokaże, czy nacjonalistom flamandzkim uda się osiągnąć cel, do którego dotarli Albańczycy z Kosowa.
Krzysztof Kęciek