Nowa stawka Pekinu. Jaką ścieżką podążą teraz Chiny?
• W Pekinie rozpoczęła się doroczna sesja chińskiego parlamentu
• Obrady toczą się w cieniu największych od lat kłopotów gospodarczych
• Z tego powodu w w Chinach aż wrze wśród polityków
• Prezydent Xi Jinping kumuluje w swoich rękach coraz większą władzę
• Według planów chińska gospodarka ma być bardziej rynkowa i konkurencyjna
• Za tym nie będzie jednak szło zwiększenie swobód obywatelskich, wręcz przeciwnie
Co roku w początkach marca do Pekinu zjeżdża blisko 3 tys. deputowanych z całego kraju. Rozpoczyna się ceremoniał, zwany doroczną sesją Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych - OZPL, czyli chińskiego parlamentu, poprzedzony jeszcze posiedzeniem gremium nieco mniej znaczącego, zwanego Konferencją Konsultatywną (z ośmioma partiami na papierze, rzekomo działającymi niezależnie od wszechwładnej Komunistycznej Partii Chin - KPCh).
Jest co oglądać, bo dostępne dane potwierdzają, że to gremium bogatsze od amerykańskiego Kongresu. W tym sensie, że w łonie OZPL można znaleźć więcej milionerów (w dolarach) niż na Kapitolu. Sprawa stała się głośna, a nawet bardzo głośna przed dwoma laty, gdy pokazano, jakie torebki noszą panie deputowane, a ile kosztują zegarki czy garnitury panów deputowanych. Po roku, w duchu aktualnie prowadzonej kampanii antykorupcyjnej, było już skromnie. Tak jest i teraz: delegatów dowozi się do potężnego gmachu po zachodniej stronie placu Tiananmen busami, byle tylko nie było limuzyn.
Sprawdzony rytuał
Przebieg jest z góry znany, choreografia też: rozpoczyna "Raport o pracy rządu" premiera, potem podobne sprawozdania składają inni ministrowie i szefowie urzędów centralnych. Trwa to tydzień, a kończy się konferencją prasową znowu premiera i paru wybrańców. Po czym - do zobaczenia za rok!
Przyczyny tkwią w kulturze, charakterze systemu politycznego oraz zwyczaju. Już Konfucjusz powiadał, że podstawą funkcjonowania państwa, w tym dobrej biurokracji, są obrzędy i rytuały. Bez nich nie ma cywilizacji chińskiej. KPCh, choć partia heretycka i z innego ideologicznego nadania, z tej mantry bynajmniej się nie wyzwoliła i nawet nie chciała. Chodzi przecież o paternalizm i odgórne sterowanie. Rządzi Partia, OZPL tylko decyzje firmuje i zatwierdza.
W sensie formalnym obecna sesja nie różni się od poprzednich. Zaakceptuje ustalenia, które zapadły na plenum KC KPCh już w początkach listopada ubiegłego roku. Zwraca jednak większą niż zazwyczaj uwagę z dwóch podstawowych powodów. Po pierwsze, już zatwierdziła plany 13. pięciolatki (2016-2020), a w nich nową koncepcję rozwoju państwa, zwaną "nową normalnością" (zamiast poprzedniego, dwucyfrowego wzrostu będzie, jak się zakłada, wzrost PKB rzędu 6,5 proc. rocznie).
Po drugie, odbywa się w niepewnych czasach, bo za Chinami istny roller coaster w postaci aż trzech kolejnych tąpnięć na giełdach, a w skali makro notuje się, co bezprecedensowe w okresie reform (zainicjowanych pod koniec 1978 r.), spadki, a nie wzrosty - produkcji przemysłowej, obrotów handlowych czy poziomu inwestycji.
Obserwatorzy i analitycy tym bardziej mają więc wiele okazji do krytyki, bowiem jest to rzadka okazja spojrzenia poza kurtynę nieprzejrzystego systemu politycznego, w którym teraz, jak wszystko na to wskazuje, aż wrze. Albowiem w dużej mierze nieprzejrzysta i nieprzewidywalna stała się też gospodarka.
Primus inter pares
Prezydent i szef Partii Xi Jinping nadal prowadzi bezkompromisową walkę z korupcją, uderzając i w "pchły", i "tygrysy". W tej drugiej kategorii znaleźli się i generałowie, i gubernatorzy prowincji, i merowie miast, a nawet politycy tak znani i wpływowi, jak Bo Xilai czy Zhou Yongkang - do czasu dojścia do władzy obecnej "piątej generacji przywódców" przed trzema laty szef wszelkich służb mundurowych i specjalnych. Stawia się więc, uzasadnione, pytanie: czy chodzi o zwalczanie korupcji czy może jednak przeciwników politycznych? Uzgodnionej opinii na ten temat nie ma.
Druga kwestia, która żyją teraz Chiny, a ich znawcy w ślad za nimi - Xi Jinping skoncentrował w swoich rękach już taką władzę, jak niegdyś Mao Zedong, odchodząc tym samym od zasad kolegialnego przywództwa, sformułowanych i forsowanych przez ojca i wizjonera obecnych reform Deng Xiaopinga.
Tym samym nie ma już tandemu czy duetu rządzącego Chinami, takiego jak za poprzednich generacji: Hu Jintao - Wen Jiabao, Jiang Zemin - Zhu Rongqi, czy też Zhao Ziyang - Hu Yaobang. Teraz jest Xi - i długo nic, a rola premiera Li Keqianga bezustannie spada.
Dotychczasowe obrady sesji już poniekąd to potwierdziły. Xi Jinping owszem, jak rytuał wymaga, pojawił się na trybunie i wysłuchał sprawozdania z prac rządu przeczytanego przez premiera. Ale zaraz potem udał się do odrębnej sali, gdzie spotkał się z deputowanymi z Szanghaju, a tam mocno pogroził Tajwanowi i jego przychodzącym w maju (po styczniowych wyborach) nowym władzom z Demokratycznej Partii Postępowej z panią prezydent in spe Tsai Ing-wen na czele: "Wszelkie próby separatyzmu są niedozwolone".
Tym samym ukradł premierowi show, bo zamiast o "Raporcie", więcej mówiono w świecie chińskim o tym twardym dictum skierowanym do przyszłych władz w Tajpej, nie tak chętnych do współpracy z Pekinem, jak te w poprzednich ośmiu latach z nadania Partii Narodowej - Kuomintangu.
Albowiem dla Xi najważniejsze są "dwa zadania na stulecie" (shuang yi bai), czyli - po pierwsze - zbudowanie do końca jego drugiej kadencji, do lipca 2021 r., "społeczeństwa umiarkowanego dobrobytu" (xiaokang shehui), czyli klasy średniej, a ponadto doprowadzenie do "wielkiego renesansu narodu chińskiego", gdzieś na stulecie ChRL, czyli do października 2049 roku. Nie ma celów bardziej uświęconych niż te. A przecież żadnego "renesansu" nie będzie, jeśli aktywnie nie włączą się do procesu Tajwańczycy. To ma być przecież renesans "narodu chińskiego", całego, a nie tylko KPCh, czyli chińskich komunistów (z nazwy, nie z kiesy) i ich akolitów.
Zamiana metek
Pragmatyczny, trzeźwy, świetnie wykształcony, doktor ekonomii, płynnie mówiący po angielsku (z jego tłumaczeń podręczników ekonomii do dziś uczą się na uczelniach gospodarczych chińscy studenci) premier Li Keqiang miął na początku inne priorytety. Chciał dalszego urynkowienia, wykluczył dalsze wielkie pakiety inwestycyjne, na wzór tego, jaki Chiny wprowadziły u siebie w odpowiedzi na krach na światowych rynkach w 2008 r. (na sumę aż 580 mld dolarów), marzył o zamykaniu wielkich, nierentownych kopalni czy stalowni - o czym się ciągle mówi, ale niewiele, jak dotąd, robi.
Premier Li, przez pewien czas mówiono nawet o "Likonomii", np. na wzór thatcheryzmu czy reaganomiki, chciałby szybkiego porządkowania gospodarki i państwa, podczas gdy prezydent Xi nadal tkwi w "chińskim marzeniu" (Chinese Dream), rozumianym - po pierwsze - jako wspomniany "wielki renesans", ale - po drugie i nie mniej ważne - asertywnym i aktywnym podejściu do spraw międzynarodowych, czego dowodem koncepcja dwóch nowych Jedwabnych Szlaków, lądowego i morskiego, oraz wspierającego je - azjatyckiego z nazwy, ale chińskiego z natury - Banku Inwestycji Infrastrukturalnych - AIIB. Co też zresztą jest sprzeczne z wcześniejszymi zaleceniami i przestrogami Deng Xiaopinga.
Krachy na giełdach, notowane spowolnienie tempa wzrostu i dane makroekonomiczne świadczą, że rzeczywiście mamy do czynienia z nowym etapem w chińskiej historii. Czy to jest zabieg kontrolowany, związany z wprowadzeniem nowego modelu rozwojowego i opartego nie na ekspansji i eksporcie, jak było dotąd, lecz na konsumpcji i wielkim rynku wewnętrznym? Tak twierdzą mandaryni w Pekinie, ale obserwatorzy z zewnątrz mocno w to powątpiewają i otwarcie pytają: czy Chinom nie grozi "pułapka klasy średniej", a nawet "twarde lądowanie"?
Już sam fakt stawiania tego typu pytań jest znaczący, a nawet znamienny: Chiny nie niosą już ze sobą jednoznacznie optymistycznego - dla samych siebie, jak też światowych rynków - przesłania, jak to było przez minione ponad trzy dekady. Teraz każą nam stawiać wokół nich trudne i twarde pytania, na które odpowiedzi przyniesie tylko czas.
Na dziś, po rozpoczęciu obrad sesji OZPL możemy powiedzieć tylko tyle. Wydaje się, że pomiędzy wielkomocarstwowymi marzeniami prezydenta Xi a prorynkowymi inklinacjami premiera Li doszło do pewnego kompromisu. Czego dowodem dwa podstawowe założenie nowej pięciolatki: w okresie 2010-2020 PKB Chin ma wzrosnąć dwukrotnie (ku zadowoleniu Xi), ale równocześnie dwukrotnie mają wzrosnąć dochody i siła nabywcza każdego indywidualnego obywatela ChRL (ku uciesze obu).
Ten kompromis, nie wiadomo jak trwały, dowodzi jednego: rzeczywiście w Chinach dokonuje się na naszych czach przewrót iście kopernikański - w centrum uwagi władz jest już nie tylko państwo i wzrost jego mocy oraz znaczenia, co dotychczas pompowano, ale także obywatel, co jest zupełnie nowe.
Być może jednak właśnie dlatego prezydent i szef partii Xi Jinping kumuluje w swoich rękach coraz większą władzę. Przewidując wzrost znaczenia obywateli, odpowiada centralizacją i wzmocnieniem siły Centrum (czytaj: jego samego). Co oznacza ni mniej, ni więcej tyle, że owszem, rynku i gospodarczych wolności w Chinach 13. pięciolatki będzie więcej, ale to wcale nie świadczy, że równocześnie będzie więcej praw obywatelskich. Wręcz przeciwnie, autokracja i rządy twardej ręki rosną tam w oczach.
Znowu Chiny, jak prawie zawsze, są ciekawe - chociaż na pewno nie spełniają oczekiwań Zachodu. Co więcej, obecnie notowane tendencje świadczą o czymś wręcz przeciwnym: Chiny wracają do swoich źródeł, w tym ceremoniałów i obrzędów, a nie zamierzają słuchać poduszczeń czy podszeptów Zachodu.
Plany na 13. pięciolatkę proponują jedynie raz jeszcze zwiększenie zainteresowania obcymi kapitałami, szczególnie tymi z zakresu wysokich technologii. Albowiem nad całym nadchodzącym okresem zawieszono dwa podstawowe zadania: ChRL ma iść szybko ku innowacjom, a dotychczasowa metka "zmontowano w Chinach" ma być zastąpiona napisem "zaprojektowano w Chinach". Jak widać, mamy jeszcze jeden wymiar "chińskiego marzenia" (a dla nas wyzwania) - chcą doścignąć Zachód już nie tylko gospodarczo czy finansowo, ale także technologicznie. Oto nowa stawka, dyktowana nam z Pekinu, ponoć - w zachodniej optyce - chwiejącego się teraz na nogach.