PolskaNikt nie wyjmie za molestowane kobiety kasztanów z ognia

Nikt nie wyjmie za molestowane kobiety kasztanów z ognia

- Kobiety, które są molestowane w pracy muszą same wziąć sprawy w swoje ręce. Nie da rady siedzieć w kącie i oczekiwać, że ktoś za nas wyjmie kasztany z ognia. Wiem, że to jest okrutne, ale prawdziwe - powiedziała Bożena Diaby, rzecznik prasowy Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, komentując pytanie postawione w reportażu „Superwizjera”: Dlaczego państwo wcześniej nie pomogło urzędniczkom, które mówią, że były molestowane przez prezydenta Olsztyna.

Nikt nie wyjmie za molestowane kobiety kasztanów z ognia
Źródło zdjęć: © PAP

21.05.2008 | aktual.: 17.06.2008 10:36

WP: Agnieszka Niesłuchowska: W poniedziałek w programie TVN „Super Wizjer” pojawił się reportaż o dramacie urzędniczek molestowanych przez prezydenta Olsztyna. Autorka materiału pytała dyrektorkę departamentu ds. Kobiet, Rodziny i Przeciwdziałania Dyskryminacji w państwa ministerstwie, dlaczego nikt z resortu nie zaoferował wsparcia kobietom, które od wielu miesięcy czuły się bezsilne i zastraszone. W odpowiedzi padło stwierdzenie, że jest to sprawa delikatna, ponieważ dotyczy sfery intymnej tych kobiet. Czy oznacza to, że ministerstwo nie mogło pomóc urzędniczkom?

Bożena Diaby: Jeśli przełożony molestuje pracownika to narusza kodeks pracy i popełnia przestępstwo. Gdy zatem dochodzi do takiej sytuacji, osoba, która jest molestowana powinna sama podjąć decyzję o podjęciu dalszych kroków i nikt jej w tym nie zastąpi i nie pomoże. Osoba molestowana ma dwa wyjścia: albo może akceptować zachowanie swojego przełożonego wpadając w coraz większy dołek psychiczny, albo się temu sprzeciwić i podjąć walkę w obronie własnej godności. To ona musi podjąć decyzję. Nie da rady siedzieć w kącie i oczekiwać, że ktoś za nas wyjmie kasztany z ognia. Wiem, że to jest okrutne, ale prawdziwe. To ofiara musi powiedzieć „nie” i od razu zareagować. Może np. spoliczkować osobę, która ją molestuje i wezwać Inspekcję Pracy. To wymaga od niej wysiłku, bo musi sama zebrać dowody. W tej sprawie były przecież nagrania telefoniczne, roznegliżowane zdjęcia tego pana Małkowskiego, po ratuszu chodziły plotki. Kobiety mogły wcześniej poprosić kogoś o pomoc – dać innym szansę, aby im pomogli. Prosząc o
pomoc trzeba się ujawnić. Podjąć walkę i zaakceptować ryzyko, że można ją przegrać. Tej decyzji poszkodowane nie mogą przerzucić na innych.

WP: No tak, ale kobiety przecież bały się reakcji prezydenta. Teraz wiele z nich ma nieprzyjemności w pracy i w domu. Trudno im się dziwić, że same nie wyciągnęły ręki po pomoc.

- Pierwsze kroki zawsze musi wykonać poszkodowany. W takiej sytuacji zawsze najlepiej zacząć od policji i sądu. W gestii Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej jest udzielanie informacji do jakich ośrodków udzielających wsparcia mogą się zgłosić. Kierujemy do ośrodków pomocy społecznej czy organizacji feministycznych, które zajmują się sprawami związanymi z przemocą i udzielają wsparcia psychologicznego. Dzięki tym placówkom kobieta, która się boi swojego przełożonego lub tego, że w pracy zostanie wyśmiana, może spotkać osoby, które jej pomogą. WP: Czy rzeczywiście można liczyć na wsparcie organizacji feministycznych? Pytam, bo w reportażu wypowiadała się także Manuela Gretkowska, założycielka Partii Kobiet. Mówiła ona, że to państwo jest odpowiedzialne za pomoc kobietom z Olsztyna. Dodała, że takie struktury – jak np. Partia Kobiet – mają ograniczone pole działania, bo utrzymują się z własnych środków.

- Pani Manuela sama finansuje partię i ma prawo robić co chce, ale są stowarzyszenia, które pomagają kobietom i my, tak jak mówiłam, udzielamy wskazówek, gdzie się zgłosić. Jest wiele takich stowarzyszeń. Bardzo często adresy do nich są też wywieszone w urzędach gminy, tam można znaleźć informacje o regionalnych placówkach pomocowych.

WP: To była sytuacja szczególna, bo prezydent miał szerokie koneksje, wpływy w wielu środowiskach - był przecież nazywany Pinochetem. Gdyby kobiety szukały pomocy w lokalnych organizacjach z pewnością prezydent szybko by się o tym dowiedział.

- Myślę, że on wydawał się większy niż był w rzeczywistości. Gdyby tak nie było, to by nie upadł i nie znalazł się w areszcie.

WP: Czy dąży pani do tego, że gdyby kobiety wcześniej mu się przeciwstawiły, to własnymi siłami doprowadziłyby do zakończenia tego dramatu?

- Inicjatywa musiała wyjść z ich strony. Zawsze obrona naszego interesu, własnej godności, poczucie wolności kosztuje. Nikt nam tego na talerzu nie poda.

WP: Co można doradzić innym kobietom, które znalazły się w podobnej sytuacji. W czym może im pomóc ministerstwo?

- Ministerstwo nie może rozstrzygać, kto ma rację w sporze. Może jedynie powiedzieć, jakie prawa ma osoba molestowana i gdzie może się udać. Sądzę, że jesteśmy w stanie dać jej namiary do przynajmniej 10-15 instytucji, które znają ten problem od podszewki.

WP: Czy ktoś z państwa resortu wpadł na pomysł skontaktowania się z urzędniczkami z Olsztyna?

- Wtedy, kiedy dowiedzieliśmy się o tym, były już doniesienia prasowe, więc mleko się rozlało. Te panie nie poprosiły głośno o pomoc, a przecież są urzędniczkami, więc doskonale orientują się w strukturze państwowych urzędów. Problem polegał na tym, że bały się podjąć ryzyko. Zanim zaczęły się bronić, przeszły przez pasmo poniżeń. To jest nauczka, że wyższą cenę płacimy wtedy, jeśli zgadzamy się na to, aby ktoś nas nie szanował.

WP: W poniedziałkowym materiale, urzędniczki mówiły, że są jeszcze inne kobiety, które również były molestowane przez prezydenta Olsztyna, ale boją się ujawnić. Czy w tej sytuacji, ktoś z ministerstwa podjąłby się jednak zadania i zadzwonił z własnej woli do tych kobiet?

- Jeśli dostanę namiary telefoniczne to tych pań, to zadzwonię do nich i porozmawiam z nimi. Obiecuję, że znajdę stowarzyszenia, które im pomogą.

Z Bożeną Diaby, rzeczniczką MPiPS rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (0)