Nikt nie rodzi się anarchistą
Alterglobaliści: najchętniej sparaliżowalibyśmy całą stolicę, a nie tylko jej fragment.
17.05.2005 | aktual.: 17.05.2005 12:32
Kto sparaliżował Warszawę? Czy wielka oficjalna impreza, szczyt Rady Europy, na który zjechali przywódcy państw Europy, czy też alterglobaliści, którzy – taka to już jest tradycja – zawsze przy tej okazji demonstrują? To ich obawiają się policja i straż miejska, to przed nimi kupcy i restauratorzy zabijają deskami witryny sklepów i restauracji. Kim są? Gdzie można ich spotkać? Jak przygotowywali się do tegorocznego szczytu?
Plan główny
Główni koordynatorzy antyszczytu to Arkadiusz Zajączkowski z Federacji Anarchistycznej oraz Filip Ilkowski i Andrzej Żebrowski z Inicjatywy Stop Wojnie. – Sobota i niedziela to konferencje tematyczne, filmy o łamaniu praw człowieka w krajach Rady Europy – przedstawiają plan antyszczytu. I zgodnie twierdzą, że najważniejszy jest przemarsz ostatniego dnia przez centrum Warszawy, prawdziwa demonstracja siły alterglobalistów. – Wśród nas są obecni ludzie z całego kraju, ze wszystkich naszych struktur oraz tybetańscy mnisi, uchodźcy z Czeczenii i Kurdowie – mówi Tomek, działacz Federacji Anarchistycznej. – Rok temu był to spacer przez Warszawę. W tym roku można oczekiwać czegoś poważniejszego – dodaje tajemniczo. – Po naszej stronie można się spodziewać minimalnie 1,5 tys. osób.
– Najchętniej sparaliżowalibyśmy całą stolicę, a nie tylko jej fragment, by pokazać, że ludzie nie chcą takiej polityki jak ta, którą reprezentują goście szczytu Rady Europy – dokłada Ilkowski. – To nie nam, lecz reprezentantom tych państw powinno być głupio z powodu ich nieludzkiej polityki i blokady miasta, by sobie pogawędzić – dodaje. I tłumaczy, że nie jest przeciwko samej Radzie Europy, ale chce skrytykować politykę tworzących ją państw. – Jesteśmy przeciwko polityce i nędzy – podsumowuje.
Inaczej niż rok temu
Organizatorzy antyszczytu przyznają, że tym razem demonstracja będzie mniejsza niż rok temu. – Mieliśmy mniej czasu na przygotowania – tłumaczy Tomek. Niechętnie ocenia ubiegłoroczny antyszczyt: – Mamy mieszane uczucia, ale wiele się nauczyliśmy, zyskaliśmy nowe kontakty.
W 2004 r. nie było zadym, bójek czy awantur. No, chyba że uznać obrzucenie policji papierem toaletowym za szczególny atak. – Było sielankowo – komentuje Tomek. Główne hasło brzmiało: „Dość globalizowania biedy, wyzysku i wojny – globalizujmy sprawiedliwość!”. Sami protestujący swoją liczbę oszacowali na 10 tys., media i władze Warszawy na 4 tys. Wszędzie mówiono o alterglobalistach.
Filip Ilkowski z Inicjatywy Stop Wojnie zauważa, że w tym roku telewizja, radio i prasa milczą. – Boją się naszej inicjatywy, naszej demonstracji i wolą tego nie nagłaśniać. To owoc sukcesu ubiegłorocznego antyszczytu – mówi z satysfakcją. – Szkoda tylko, że większość mediów w ubiegłym roku kłamliwie budowała obraz ruchu antyglobalistycznego oparty na wciąż powtarzanych scenach bitew ulicznych podczas demonstracji w innych krajach. „Niszczyć, palić, bić się z policją – po to na spotkania światowych przywódców ściągają rzesze awanturników z całego świata”, czytaliśmy w „Fakcie” z 11 marca 2004 r. Do sądu trafiły także skargi za przekłamania w „Życiu Warszawy” i „Newsweeku”.
Do zabezpieczania szyb i sklepów zachęcał Lech Kaczyński, prezydent stolicy. Na ulice miasta wysłał większą liczbę policji i straży miejskiej, niż było samych protestujących. Jak się okazało, niepotrzebnie, bo szyby wystaw sklepowych nie ucierpiały, a samochody na parkingach pozostały bezpieczne. W tym roku władze były równie czujne.
– Ustaliśmy alternatywną trasę dla antyglobalistów: przez plac Defilad, Marszałkowską, Miodową do placu Zamkowego, omijając Krakowskie Przedmieście. Zgodziliśmy się także na harmonogram antyszczytu. W celu zapewnienia bezpieczeństwa tego dnia będzie pracować dodatkowo 240 funkcjonariuszy straży miejskiej – mówi Lucjan Bełza, dyrektor Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego w Warszawie.
Swoje zrobiła też policja. Jej działania alterglobaliści opisali w specjalnym oświadczeniu: „Kilka dni temu dziennik »Rzeczpospolita« poinformował, bazując na nieoficjalnych źródłach w Komendzie Głównej Policji, że założono podsłuch ponad stu najbardziej aktywnym alterglobalistom i anarchistom. Do tego należy dodać rozpoczętą w całym kraju akcję zastraszania ośrodków kultury alternatywnej poprzez niezapowiedziane wizyty (oczywiście bez nakazów), grożenie pacyfikacją lub likwidacją tych miejsc, jeżeli tylko ich mieszkańcy ośmielą się w jakikolwiek sposób zaangażować w ewentualne protesty. Mamy sygnały, że wzywane są też na komisariaty indywidualne osoby, od których żąda się wręcz sporządzenia list z nazwiskami osób wybierających się protestować na szczyt Rady Europy. W jednym ze stołecznych lokali doszło nawet do kuriozalnego włamania, gdzie skradziono mniej wartościowe rzeczy (nie ruszając np. pieniędzy), za to przeprowadzono w nim bardzo szczegółową rewizję. Sprawców, jak nietrudno się domyśleć, nie ujęto”.
Młoda lewica na ostro
Policja miała łatwe zadanie, bo działacze ruchów lewicowych i anarchistycznych nie kryją się ze swoimi poglądami, działają oficjalnie, wiadomo, gdzie ich spotkać. Np. w warszawskim klubie Le Madame.
– Co oni mogą wiedzieć o komunie? Znają ją tylko z książek i telewizji w okrojonej wersji – zastanawia się mieszkający przy klubie pan Stanisław. Powszechnie uważa się, że młodzi radykalni to dzieciaki, które za pieniądze rodziców jeżdżą na alterglobalistyczne manifesty, protesty antywojenne itp. – Wydaje im się, że robią coś fajnego – dodaje pan Stanisław.
Ale Filip Ilkowski z Inicjatywy Stop Wojnie działa również w Pracowniczej Demokracji. Doktorant w Instytucie Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, zapewnia, że działalność w ruchu to nie zabawa. – To nie jest moje hobby. Aktywności poświęcam cały wolny czas. Angażuje się emocjonalnie i intelektualnie. Paweł Nowak z Grupy na rzecz Partii Robotniczej, absolwent socjologii, mocno podkreśla, że jego działania nie są dziecinne.
– Z reguły ubieram się jak zwykły człowiek. Nie wybijam szyb w McDonaldzie, nie kontestuję Coca-Coli. Iwo Czerniawski, 19-letni działacz Walczącej Grupy Rewolucyjnej, mówi, że gdyby widział szansę realizacji swoich idei poprzez działanie poza prawem, robiłby to. Wie jednak, że to nie jest dobry sposób. O możliwości spełnienia swoich założeń mówi z zaskakującym spokojem. – Wiem, że moje plany spełnią się może za tysiąc lat. Chcę być jednak chociaż małą cegiełką pod przyszły gmach – „pałac naszych marzeń” – podsumowuje.
Nikt nie rodzi się socjalistą
– Wszyscy muszą pracować dla systemu kapitalistycznego, żeby przetrwać – mówi Florian Nowicki, działacz Grupy na rzecz Partii Robotniczej, absolwent Instytutu Filozofii na UW. Na pytanie, czy jest przedstawicielem radykalnej lewicy, uśmiecha się. – Czy to skrajność, gdy uważam, że każdy powinien mieć dach nad głową i ciepły posiłek?
Iwo Czerniawski twierdzi, że największy wpływ miały na niego książki. – Bruno Jasieński i Franz Kafka, poezja Błoka, Majakowskiego, Broniewskiego, także filmy Kubricka, Eisensteina, muzyka Szostakowicza i Pawła Kukiza – wymienia i dodaje: – Ja nawet nie jestem marksistą. Oczywiście, mocno identyfikuję się z ruchem rewolucyjnym, ale mnie interesuje działanie twórcze. Iwo nie ukrywa, że pewną inspiracją był dla niego ojciec. Wiele czasu spędził w jego ojczyźnie – w Rosji. Wspomina, że tam jego aktywność rozwijała skrzydła. W Polsce jest trudniej. Grunt jest mniej podatny, osób działających garstka, ale idea ta sama. – Zawsze będę aktywny! – mówi z entuzjazmem.
Filip Ilkowski żartuje, że nikt nie rodzi się socjalistą. – Gdy miałem 16 lat, przeczytałem „Państwowy kapitał w Rosji” Tony’ego Cliffa. Później intelektualne przekonanie osiągnąłem na studiach w Warszawie.
Mimo że szeregi partii radykalnie lewicowych są zasilane głównie przez ludzi młodych – studentów czy świeżo upieczonych absolwentów – to uważają się oni za dojrzałych. Przeczytali tomy książek, artykułów, opracowań naukowych. Zresztą często wyróżniali się na studiach – jak w przypadku Filipa czy Floriana. Są świadomi, że różnią się od pozostałych, mają kontrowersyjne poglądy, decydują się na specyficzną aktywność społeczną.
Arkadiusz Zajączkowski, z zamiłowania alpinista, w Federacji Anarchistycznej działa już od kilkunastu lat. Na młodszych kolegów spogląda z zadowoleniem, widzi, że ruch się rozwija. Nie wiąże jednak swojej przyszłości z aktywnością społeczną. – Chciałbym więcej podróżować – zdradza. Kiedyś udzielał się bardzo intensywnie. Współpracował z grupami związkowymi „Solidarności”, współtworzył anarchistyczną Międzymiastówkę. – Nigdy nie zrezygnuję z ruchu anarchistycznego. Ostatnio dużo pracuję nad przygotowaniem antyszczytu w Warszawie. Także parę tygodni temu protestowałem z kolegami przed ambasadą Rosji przeciw barbarzyńskiemu traktowaniu Czeczenów.
Coś więcej niż hobby
Członkowie organizacji lewicowych poświęcają swojej działalności mnóstwo czasu. Nie działają jak stowarzyszenia czy młodzieżówki partyjne. – Z ludźmi z grupy spotykamy się kilka razy w tygodniu, czasem dyskutujemy do rana – mówi Florian Nowicki. – Wydajemy czasopisma „Atak” i „Inny Świat”, które są w sprzedaży w Empikach. Z własnych składek publikujemy książki, np. Edwarda Abramowskiego – dodaje Arkadiusz Zajączkowski. – Organizujemy spotkania tematyczne, konferencje pracownicze – dokłada Ilkowski.
– Ludzie widzą, że zmiany są potrzebne. Błądzą jednak po omacku, a my chcemy im pomóc – mówi Paweł Nowak. Wszystkich lewicowców zajmują tzw. kwestie centralne – protesty pracownicze, antywojenne, a w maju Święto Pracy oraz antyszczyt w Warszawie. Na co dzień drukują tony ulotek, oplakatowują miasta, spotykają się z ludźmi, by przekonywać do swoich racji. Iwo Czerniawski podkreśla, że w ciągu ostatnich dwóch lat był dwa razy na zabawie studenckiej. – Nie mam czasu. Jak wpadłem na imprezę, to też rozdałem ulotki i gazetę WGR-u. A kiedy ostatnio oglądałem telewizję? Chyba osiem lat temu – mówi z powagą.
Młodzi lewicowcy nie poświęcają wolnego czasu na atrakcje, które interesują ich rówieśników. Imponujące jest raczej to, jak wiele przeczytali lektur, literatury rewolucyjnej, poznali danych historycznych. Dlatego w przeciwieństwie do młodych działaczy politycznych mają mocny kręgosłup ideologiczny. Szeregowi działacze młodzieżówek PO czy SLD nie wiedzą, jacy filozofowie kładli fundamenty pod liberalizm czy socjaldemokrację, wytykają moi rozmówcy. – Staramy się dbać o rozwój intelektualny, sami budujemy własny światopogląd – stwierdza Filip Ilkowski.
NIE dla kariery!
Młodzi lewicowcy działają, korzystając z własnych środków, władza raczej nie reaguje na ich postulaty, a społeczeństwo traktuje bardzo różnie. – Ludzie postrzegają mnie jako dziwaka. Nie mam zbyt wielu przyjaciół. Zupełnie jednak się tym nie przejmuję – mówi Iwo Czerniawski. Ale są też sygnały przychylne. – Na nasze spotkania przychodzą zwykli ludzie, różni sympatycy czytają naszą prasę, z grupami pracowników w świetnej atmosferze organizujemy protesty czy konferencje – opowiada Arkadiusz Zajączkowski. Iwo podkreśla, że nie interesują go kariera czy władza. Nie zamierza zamieniać w gruz państwa ani budować nowego systemu politycznego, cel walki widzi zupełnie gdzie indziej.
Moi rozmówcy podkreślają, że ich działania są z reguły drobne i oddolne. – Świat zmieniają ruchy, a nie kartki wyborcze – mówi Filip Ilkowski. Mimo że nie kontestuje wyborów i z reguły oddaje głos na PPS czy Nową Lewicę, stwierdza, że najważniejsze jest działanie w społeczeństwie. Pracownicza Demokracja czy Grupa na rzecz Partii Robotniczej starają się pomagać tam, gdzie łamane są prawa pracownicze, wspomagają różne strajki. – Wspieraliśmy protesty pielęgniarek, strajk warszawskich tramwajarzy – wymienia Florian Nowicki. – Skupiamy się także na dużych akcjach. Bez nas ruch alterglobalistyczny czy antywojenny byłby dużo mniejszy – dodaje Filip Ilkowski. Zgodnie potwierdzają, że nie czują się grupami niszowymi. Uważają, że jest ich być może niewielu (grupy lewicy rewolucyjnej liczą od kilkunastu do maksymalnie kilkuset osób w skali kraju), ale walczą o sprawy wielkie. Ich zdaniem, twierdzenie, że zajmują się tylko kwestiami gejów czy lesbijek, to zwykłe kłamstwo.
– Nasze działania nie są adresowane do jakiejś wąskiej „niszy”, ale do olbrzymiej siły społecznej, klasy robotniczej – podkreśla Florian Nowicki. Zgodnie twierdzą, że nie interesuje ich działalność polityczna. – Nie chcemy być lewicą parlamentarną – zarzeka się Zajączkowski. Nie identyfikują się także w żaden sposób z SLD czy innymi partiami socjaldemokratycznymi. Mają własny kurs. Parlamentarną lewicę nazywają prokościelną, liberalną prawicą. O partiach takich jak Prawo i Sprawiedliwość czy Liga Polskich Rodzin nawet nie wspominają. Głównie zwalczają jednak... samych siebie. Wśród radykalnej lewicy podziały są bardzo duże – głównie na gruncie ideowym. Zarzucają sobie błędne interpretowanie myśli Marksa. Jedni mówią, że powinna być dostosowana do obecnej rzeczywistości, drudzy, że może być wprowadzona jedynie w czystej formie. Poza tym krytykują się za przyjmowanie młodzieży, która nie ma pojęcia o ruchu socjalistycznym. Zarzucają sobie brak kręgosłupa ideologicznego. W żadnym wypadku nie myślą o powołaniu
jednej organizacji. Jednak w momentach takich jak Święto Pracy integrują się i działają wspólnie.
Rewolucjoniści bez rewolucji
– Propaganda sukcesu III RP się załamała i młodzież to widzi – mówi Ilkowski. On i Zajączkowski twierdzą, że wciąż zasilają ich nowi sympatycy. Uważają, że duża część młodych, wykształconych ludzi negatywnie ocenia rzeczywistość, a dowodem są powiększające się grupy radykalnej lewicy. Wysokie bezrobocie, brak perspektyw, nawet po ukończeniu dobrych studiów, to argumenty przemawiające na rzecz skrajnych ugrupowań. Moi rozmówcy twierdzą jednak, że ich myśl polityczna nie bazuje na sentencji „im gorzej, tym lepiej”. Nie odwołują się także do czasów PRL, które mocno krytykują. – Ten okres był czasem wypaczenia myśli socjalistycznej – mówi Ilkowski. – Ta spuścizna czy pseudolewicowe SLD to nasz duży problem.
Są intelektualistami, których łączy wielki cel – zbudowanie lepszej rzeczywistości. Ich myśl zakreśla coraz szerszy krąg i trafia na uniwersytety. Na wydziałach humanistycznych uczelni powstają grupy zainteresowań filozofią socjalistyczną. Członkowie koła naukowego „Myśli marksistowskiej” w Instytucie Nauk Politycznych UW organizują spotkania, dyskutują na temat znanych dzieł literackich. Marks, Engels czy Lenin znowu są w modzie. Zaczynają trafiać do młodych głów. Che Guevara to więcej niż fajny symbol na koszulce. A udział w antyszczycie to więcej niż zwykła zadyma.
Arkadiusz Sekściński