Nikt nie jest bezpieczny. Co zrobić, gdy nasz intymny wizerunek pojawia się w sieci
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nagrałeś się kiedyś na pornofilmiku albo pstryknąłeś sobie nagie zdjęcia? Nieważne, że tego nie zrobiłeś. Ktoś, kto chce ci zaszkodzić, zrobi to za ciebie, wykorzystując sztuczną inteligencję. Deepfake to okrutna broń do niszczenia i dorosłych, i dzieci.
Anna Śmigulec: Furorę w internecie robiło ostatnio zdjęcie papieża ubranego w białą puchówkę, sięgającą do kostek. Ludzie się dziwili: czyżby Franciszek zmienił wizerunek? A okazało się, że to fake - fałszywka wygenerowana przez sztuczną inteligencję. Ten przypadek był akurat zabawny i niegroźny, ale sztuczna inteligencja potrafi też robić rzeczy mogące zrujnować nam życie. Jak tzw. deepfejki, np. filmiki pornograficzne, w których ktoś ma naszą twarz.
Martyna Różycka, kierowniczka Działu Reagowania na Nielegalne Treści w Internecie w Dyżurnet.pl: Deepfejki to kompilacje dwóch filmów, gdzie nakładana jest np. twarz jednej osoby i ciało drugiej. Powstaje film, który dla niewprawnego oka jest nie do rozróżnienia. Jak bardzo - pokazuje to jeden z pierwszych i chyba najsłynniejszy deepfake: z Barackiem Obamą z 2018 r. Ponieważ w obiegu jest sporo materiałów z nim jako prezydentem USA i to w powtarzalnych sekwencjach, to dość łatwo dało się coś takiego przetworzyć.
Mówi pani o deepfake’u, opublikowanym przez BuzzFeed, na którym Obama mówi: "Wkraczamy w erę, w której nasi wrogowie mogą wyglądać jak ktokolwiek mówiący cokolwiek w jakikolwiek momencie. […] Na przykład, mogliby mi kazać mówić rzeczy takie jak: prezydent Trump jest totalnym i kompletnym dupkiem. […] To niebezpieczny czas. Musimy być bardziej czujni w stosunku do tego, czemu ufamy w internecie".
W rzeczywistości mówi to komik Jordan Peel, a filmik powstał we współpracy z serwisem BuzzFeed, żeby ostrzegać przed fałszywymi treściami w internecie. W tym materiale świetnie dobrano też materiał dźwiękowy. Na głos Peela nałożono specyfikę mówienia Obamy i dlatego to jest bardzo trudne do odróżnienia.
Ale znów: materiałów źródłowych było tak dużo, że sztuczna inteligencja "nakarmiona" nimi nauczyła się tej specyfiki i wygenerowała nawet odpowiedni tembr głosu i intonację. Na to już pewnie trzeba było profesjonalnej obróbki, ale od tamtego filmiku minęło pięć lat i technologia poszła do przodu.
You Won’t Believe What Obama Says In This Video! 😉
Przerażające. Ale w porno deepfake’ach sprawa chyba jest prostsza, bo tam wystarczy wygenerować jakieś jęki rozkoszy?
Niekoniecznie. Bohaterowie mogą się zwracać do siebie albo do osób, które to oglądają. W zależności od tego, do czego służy ten film, ścieżka dźwiękowa będzie miała różny charakter.
Kto może paść ofiarą deepfake’a?
Każdy, kogo wizerunek jest dostępny w internecie. I niestety, stworzenie deepfake’a staje się coraz prostsze i jest coraz częściej wykorzystywane. Kiedy pary zrywają ze sobą i jedna osoba chce się zemścić, kiedyś ktoś chce skompromitować konkurencję, albo ogólnie w ramach cyberprzemocy – również osób dorosłych.
W Dyżurnet najczęściej mamy do czynienia z treściami związanymi z wizerunkiem intymnym, erotycznym i pornograficznym. To jest największe pole do nadużyć i najtrudniejsze do udźwignięcia dla użytkownika internetu. Chociaż politycznych deepfake’ów też jest dużo.
Czy deepfake da się rozpoznać?
Nawet my, analizując materiał, nie zawsze wiemy, że to deepfake. Z drugiej strony, im więcej ktoś ma do czynienia z technologią, tym lepiej dostrzega miejsca, w których pojawiły się jakieś niedociągnięcia lub różnice. Ale nawet jeśli one są teraz widoczne, to technologia rozwija się błyskawicznie i niebawem to będzie nie do odróżnienia.
A co jest potrzebne do wygenerowania deepfake’a? Rozumiem, że gdyby ktoś chciał nałożyć moją twarz, to potrzebuje zdjęć lub filmiku, na którym jestem?
Jeżeli mówimy o filmie, który jest najtrudniejszy do zrobienia, to rzeczywiście, im więcej materiału źródłowego, tym łatwiej. Bo z nich algorytm nauczy się naszego ruchu. Łatwiej też, kiedy sylwetka osoby w pierwotnym filmie jest podobna do sylwetki osoby, którą się nakłada. Wtedy też uzyskuje się bardziej naturalny końcowy efekt.
Tu przychodzi mi do głowy pewna rosyjska aplikacja, którą wszyscy chętnie wykorzystywaliśmy, tylko musieliśmy ją najpierw nakarmić zdjęciami. Potrzebowała 20 różnych fotek, żeby wygenerować grafikę w różnym stylu, i później można było sobie wybrać ten, który najlepiej odzwierciedlał nasz charakter.
Ale już nawet iPhone ma funkcję, która pozwala ze zwykłego zdjęcia zrobić zdjęcie w ruchu. Co prawda jest on bardzo mały, ale to już pokazuje możliwości: na filmie widać delikatnie odwróconą twarz albo ruch ręką.
Czyli sztuczna inteligencja jest w stanie dorobić sobie ten ruch?
Tak, ponieważ on jest powtarzalny, a telefon ma już podstawowe dane o kształcie twarzy czy ręki. A my nawet nie będziemy wiedzieć, że zostało to dorobione.
Mówiła pani, że deepfejki często pojawiają się w sieci, kiedy ktoś chce skompromitować drugą osobę lub wziąć na niej odwet.
Pamiętajmy, że to niestandardowa sytuacja. Jako Dyżurnet walczymy z nielegalnymi treściami w internecie, przede wszystkim tymi przedstawiającymi wykorzystywanie seksualne małoletnich, dlatego mamy taką właśnie perspektywę.
Ludzie alarmują nas, widząc różnego rodzaju nadużycia, zwykle na pograniczu pornografii. Obserwujemy, że od pewnego czasu chwytem marketingowym stała się kategoria: "Moja była dziewczyna", czyli revenge porn, nawet na stronach pornograficznych.
To zwyczajne filmy pornograficzne, pewnie nie zawsze odwetowe. Część to raczej mistyfikacja branży pornograficznej, żerującej na tym, co kręci ludzi. Ale to pokazuje, że pojawiło się nowe zjawisko, o którym nie było mowy 10 lat temu.
Inny przykład: na tych stronach możemy oglądać aktorki, które nigdy nie pokazują się w erotyczny sposób i nigdy nie występowały w materiałach erotycznych czy pornograficznych.
Świetnym przykładem jest tu Emma Watson, gwiazda młodego pokolenia, która grała w filmach o Harrym Potterze. Jej rówieśnicy mający po dwadzieścia parę – trzydzieści lat często wrzucają jej nazwisko do wyszukiwarki.
To może nam pomóc uzmysłowić sobie, jak realny jest wymiar zjawiska, o którym mówimy.
Zobacz także
W dodatku do zrobienia deepfake’a nie potrzebujemy już specjalistycznego sprzętu i specjalistycznych umiejętności?
Kiedyś trzeba było umieć używać programów graficznych i pracować na komputerze o dużej mocy obliczeniowej, żeby w ogóle był w stanie udźwignąć taką operację. Żeby zrobić proste przekształcenie obrazu, musieliśmy sami dodawać i odejmować pewne elementy.
Dzisiaj nawet podstawowa funkcja aparatu w telefonie umożliwia nałożenie filtra. Już nie mówiąc o aplikacjach na telefon, które pozwalają nam przekształcać obraz i pokazać go zupełnie inaczej.
Najlepszym przykładem są portale społecznościowe i filtry nakładające uszy i nos szczeniaczka, poruszające się wraz z postacią na filmiku. Wiadomo, że to zabawa, a nie dezinformacja, która ma na celu wprowadzić kogokolwiek w błąd. Ale to pokazuje, jak łatwo już ingerować w obraz i to w kilka sekund.
Więc dzisiaj, żeby zrobić deepfake, wystarczy np. założyć konto na płatnym serwisie i wybrać dwa filmiki: podstawowy i z osobą, której wizerunku chce się nadużyć. Resztę zrobi algorytm.
Kiedyś dostałam mail z szantażem: jak nie wpłacisz 500 dolarów, to udostępnimy w sieci film pornograficzny z twoim wizerunkiem. Nie przelałam tych pieniędzy, ale pewnie niejedna osoba się ugnie?
Szczególnie taka, która niedawno wysłała swoje nagie zdjęcia czy filmik pod wpływem chwili, myśląc o tym, że jest anonimowa. Bo ludzie robią różne ryzykowne rzeczy w internecie, licząc na anonimowość. Ale ona jest tylko pozorna. I nie chodzi tylko o anonimowość techniczną – że ktoś nie widzi mojego numeru IP i mnie nie namierzy.
Bo jednak przypadki chodzą po ludziach. Ktoś czuje się samotny, rozmawia z drugą osobą w internecie, dochodzi do intymnej wymiany zdjęć czy filmów, a potem te materiały zostają upublicznione.
Zauważyliśmy wzrost tego rodzaju zgłoszeń do Dyżurnetu, kiedy w pandemii nastąpił twardy lockdown. Ludzie pisali, że żyją w związkach, ale aktualnie daleko od swojego partnera czy partnerki, i wdali się w jakąś rozmowę internetową z poczucia samotności, a dzisiaj są przerażeni, że zdjęcia, które wysłali pod wpływem chwili, mogą gdzieś krążyć po internecie.
Zgłaszali się zapobiegawczo, czy już po tym, jak znaleźli swoje zdjęcia w niechcianym kontekście?
Albo dostali takiego maila jak pani. Czyli wiadomość, która nie jest powiązana z żadną konkretną sytuacją, po prostu autor maila liczy na to, że ktoś udostępnił swoje intymne materiały i poczuje się zagrożony.
Druga sytuacja jest jeszcze trudniejsza. Są sprawcy, którzy specjalnie szukają kogoś, kogo mogą zmanipulować i takie materiały od niego wyciągnąć, żeby potem go szantażować.
Popularną metodą jest "amerykański żołnierz". Sprawca udaje amerykańskiego żołnierza i tak buduje relację z ofiarą, że ciągle nie może przyjechać na spotkanie albo odwołuje je w ostatnim momencie. Jest w stanie bardzo długo ciągnąć taką znajomość bez widzenia się na żywo. A w pewnym momencie zaczyna brakować mu pieniędzy albo jego karta została zablokowana, i prosi o pomoc materialną.
A osoby, które się już bardzo zaangażowały emocjonalnie, robią wszystko, żeby pomóc tej osobie, która już stała się im bliska, w której są zakochane i z którą wyobrażają sobie wspólną przyszłość.
Czasami jest to relacja budowana miesiącami i w chwili uniesienia ludzie potrafią wiele zrobić. Również wysłać swoje intymne zdjęcia lub filmiki. Wtedy już nie ma odwrotu: są szantażowane, że albo zapłacą, albo ich materiały zostaną upublicznione.
Koleżanka, doświadczona dziennikarka, dostała podobny mail do mojego i potraktowała go chyba jako realne zagrożenie, ale zrobiła ruch uprzedzający: napisała na Facebooku, że dostała takie groźby i pojawią się jakieś kompromitujące materiały z jej wizerunkiem, więc "miłego oglądania, bawcie się dobrze".
Pewnie jest to dojrzała, silna psychicznie osoba, również niezależna finansowo, więc może sobie na coś takiego pozwolić. Natomiast my widzimy dramaty, kiedy taki mail trafia do 15-latka czy 13-latka. Który ma zupełnie inną wiedzę o świecie i nie ma w sobie tyle siły, żeby stanąć twarzą w twarz z tym że jest szantażowany.
W dodatku po drugiej stronie ma np. surowych rodziców. Te dzieci są tak przerażone, że organizują te pieniądze. Mimo że czasami chodzi o tysiące złotych. Ale widmo tego, co się wydarzy, kiedy zdjęcia, które wysłały, czy nawet nie wysłały, ale jednak zrobiły, jest paraliżujące.
Bo znaczna część wysyła tzw. nudesy, przynajmniej od czasu do czasu. Nudesy, czyli zdjęcia pokazujące kogoś w erotycznej lub intymnej sytuacji. Funkcjonują jako pozytywne zjawisko w kulturze i są odbierane jako coś zabawnego, z przymrużeniem oka.
"Sendnuds" już nikogo nie dziwi ani nie oburza. Pod warunkiem, że dzieje się za obopólną zgodą i dotyczy dorosłych, a nie dzieci.
Jeśli wyciek nudesów dotknął osobę nieletnią, to trudno się z tym zmierzyć również rodzicom. To duże wyzwanie: jak zareagować dobrze, jak wesprzeć dziecko, mimo że jesteśmy wściekli jako rodzice, że nasze zasady zostały złamane, a dziecko okazało się skrajnie naiwne.
Czyli jak najlepiej zareagować?
Przy dzieciach czy osobach niepełnoletnich mówimy o self-generated sexual content, czyli seksualnych treściach wytworzonych samodzielnie. Ale my bardzo podkreślamy, że "samodzielnie" nie zawsze znaczy dobrowolnie.
Pamiętajmy, że w nastolatkach buzują hormony, oni się zakochują, szukają własnej tożsamości, w ich życiu bardzo dużo się dzieje. W tym doświadczają ryzykownych sytuacji i to jest wpisane w ich rozwój, bo tak sprawdzają swoje granice i definiują siebie. Nastolatki podejmują ryzykowne zachowania, bo zawsze to robiły. My, dzisiejsi dorośli, też to robiliśmy, tylko innymi sposobami.
Więc w interwencji rodzicielskiej powinniśmy o tym pamiętać. Kiedy dziecko dojrzewa, wręcz fizycznie przemodelowuje mu się mózg, więc nie jest w stanie przewidywać skutków swojego zachowania. Stąd zdziwienie rodziców: "Kiedyś było to takie odpowiedzialne dziecko, a dzisiaj ma tak zielono w głowie i w ogóle nie myśli o konsekwencjach".
Więc czasami dzieci robią sobie nudesy – w parach lub w pojedynkę. Czasami dobrowolnie, a czasami są do tego przymuszane. No i zdjęcia wyciekają do internetu.
Według badań aż 80 procent intymnych zdjęć nastolatków jest widzianych przez inne osoby, niż by sobie życzyła osoba widoczna na tym zdjęciu. Sposobów jest sporo: przejęcie telefonu, złośliwe wysłanie albo cyberprzemoc. I potem takie zdjęcie krąży po klasie, po szkole, po najbliższej grupie rówieśniczej dziecka.
Tu mamy też różnicę, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Jeśli wycieka zdjęcie dziewczyny, to jest trudniej, jeśli chłopaka, to łatwiej. Bo chłopakowi łatwiej wejść w styl macho i obrócić sytuację w żart lub na swoją korzyść.
Natomiast jeśli chodzi o dziewczyny, to oczekiwanie społeczne jest takie, że mają być grzeczne, cnotliwe, wstydliwe i nie interesować się sprawami związanymi z seksem.
Czyli jak chłopak, to kozak, a jak dziewczyna, to dziwka?
Niestety tak. I to jest zadziwiające, ponieważ widzimy zmiany społeczne w każdym innym obszarze, z wyjątkiem tego jednego.
Więc jeśli rodzice dowiadują się, że takie zdjęcie powstało i krąży, to pierwszą reakcją jest oburzenie: "Dlaczego w ogóle sobie coś takiego zrobiłaś? Dlaczego wysłałaś?". I obwiniają dziecko. A pamiętajmy, że ta sytuacja może być trudniejsza, niż nam się wydaje.
Np. dziewczyna wysłała to zdjęcie w zaufaniu swojemu chłopakowi, a on nielojalnie przesłał je dalej. Dla niej to jest dramat również na gruncie romantycznym, a nie tylko prywatności, wizerunku, upublicznienia itd.
Więc ona ma teraz kompletnie zachwiane poczucie bezpieczeństwa. A my jako rodzice musimy wiedzieć, jakie jest tło całej sytuacji i co przeżywa dziecko, żebyśmy umieli mu pomóc.
Zobacz także
A co przeżywa?
Ma poczucie, że cały świat jest przeciwko niemu. Nikt go nie rozumie, nikt go nie wspiera. Jeśli to dziewczyna i słyszy w dodatku komentarze, że jest łatwa albo puszczalska, to przecież jest dla niej dramat.
Więc te dzieci są zostawione same sobie. Rzadko się zdarza, żeby ktoś stał obok i powiedział: "Trudno, stało się. Teraz posprzątajmy, zróbmy wszystko, żeby było tego jak najmniej".
Jako rodzice tłumaczmy, że to nie powinno mieć miejsca, a nie obwiniajmy ofiarę. "To nie jest twoja wina, że te zdjęcia wyciekły. Nawet jeśli popełniłeś/aś błąd".
W Dyżurnet jako zespół specjalistów podkreślamy bardzo, że samodzielnie nie znaczy dobrowolnie. Bo czasami mamy do czynienia z naciskiem drugiej osoby. Czasami zmusza nieznajomy z internetu, a czasami ktoś bliski: "To jest dowód miłości. Wszyscy wysyłają, ty też wyślij. Wtedy będę wiedział na pewno, że mnie kochasz." Albo dzieci ulegają presji społecznej.
Robiliśmy badania wśród młodych ludzi i one otworzyły nam oczy na wiele aspektów. Okazało się chociażby, że jest duża presja społeczna na wysyłanie tego rodzaju zdjęć. Zdarza się, że dwoje ludzi jest w relacji i nie mają takiej potrzeby, nie przychodzi im to głowy. Ale rozglądają się wokół, widzą, że rówieśnicy wysyłają sobie nudesy i myślą: co z nami jest nie tak?
Czyli społeczny dowód słuszności?
Tak, ale u nastolatków to normalne, bo dla nich grupa rówieśnicza jest kluczowa. To ona buduje sposób interpretacji świata. Więc ta sytuacja jest dla nich trudna, bo czują się skrępowani, nie na miejscu, a jednocześnie myślą, że muszą.
Tu widzimy też tę zmianę kulturową – że oni korzystają z mediów wszędzie, więc dlaczego nie w intymnej sferze.
Ale potem zawsze może coś pójść nie tak. Związek jest dobry do czasu, mogą się rozstać skłóceni, i nawet jeśli te zdjęcia zostały wysłane w zaufaniu, to jest ryzyko, że wypłyną na zewnątrz. Jak pani powiedziała, że 80 procent tych zdjęć pojawia się potem nie tam, gdzie powinno, to jest ogromny odsetek.
To bardzo dużo. Ale bywa różnie. To nie musi być kwestia nadszarpniętego zaufania do drugiej osoby, tylko np. ktoś przejmie nasz telefon. Zgubię, ktoś mi ukradnie.
Ale też nastolatki zupełnie inaczej podchodzą do prywatności. Dzielą się swoimi hasłami czy nawet odciskami palców do telefonu, więc więcej osób ma dostęp do ich osobistego urządzenia i treści w nim.
Ale jak coś już raz wypłynie, to potem strasznie trudno to usunąć, bo w internecie nic nie ginie.
Tak, ale część osób stwierdzi: "Wszyscy to robią. No i co z tego, że wypłynęło?". I być może to jest zdrowa reakcja. Tylko że w przypadku nieletnich mówimy o szkodliwości takich materiałów, nawet jeśli oni się na to zgadzają.
Jednak prawo, ale i społeczna odpowiedzialność powinny chronić osoby niepełnoletnie przed rozpowszechnianiem ich intymnego wizerunku. I tu bez znaczenia, czy same puściły to w obieg. Po prostu, jeśli osoba niepełnoletnia nie ma praw wyborczych, to uznajemy, że do pewnych rzeczy jeszcze nie dojrzała, nie ma doświadczenia życiowego i my jako społeczeństwo powinniśmy w niektórych kwestiach decydować za nią.
Młodsze osoby nie zawsze rozumieją cały kontekst tej sytuacji.
W materiałach edukacyjnych i podczas warsztatów w szkołach tłumaczymy: nie udostępniaj takich zdjęć, bo kiedyś nie dostaniesz pracy, nie dostaniesz grantu, ominie cię fajny projekt.
Ale "nie dostaniesz pracy" jest bardzo odległe dla nastolatka. On odpowiada: "No i?". Bo dla niego nawet coś, co się wydarzy za tydzień, jest megaodległe.
Więc najlepiej działa teściowa. Kiedy słyszą: "Wiesz, kiedyś obejrzy to twoja przyszła teściowa...", od razu zmieniają perspektywę. Bo do swoich rodziców można mieć różny stosunek, ale są oswojeni. A ta przyszła teściowa – nie wiadomo, jaka będzie. A przecież to osoba, u której zależałoby nam na dobrym wizerunku.
Robimy też badania wśród nastolatków, bo staramy się nie odjechać od ich świata. W Dyżurnecie widzimy, co się wytwarza. I często to jest bardzo mroczna strona ludzkiej natury. Nielegalne materiały, treści trudne do udźwignięcia.
Ale żeby zrozumieć to zjawisko self-generated sexual content, kiedy dzieci same sobie ślą nudesy, to musimy z nimi rozmawiać. Bo my dorosłym okiem źle to interpretujemy. Nawet ja usłyszałam kiedyś: "Mama, ty się w ogóle nie znasz na internecie".
Dzięki temu zauważyliśmy to ich nowe zdystansowane podejście, o którym już wspomniałam. Bo staje się to doświadczeniem coraz większej grupy i powszednieje.
Na szkoleniach dla opiekunów i nauczycieli tłumaczymy nawet: "My dorośli zachowujemy się jak ludzie z małego miasta: wszyscy nas zobaczą! A oni się zachowują jak ludzie z wielkiego miasta: zobaczą, no i co z tego?".
Pokoleniowa zmiana mentalności. A po tej mrocznej stronie, co państwo dostrzegacie?
Niestety, widzimy ten self-generated sexual content. Według naszego raportu oraz badań zagranicznych zespołów podobnych do naszego nastąpił bardzo duży przyrost tych treści już w okolicach dziewiątego roku życia. No cóż, 9-letnie dziecko nie ma samo z siebie potrzeby robienia intymnego zdjęcia czy filmiku. Więc coś się musiało wydarzyć, że do tego dochodzi.
Ale na to wpływa też zmiana kulturowa. Wystarczy pooglądać dzisiejsze teledyski: ile tam jest seksualnych treści. Więc dzieci, które są naturalnie zainteresowane muzyką, w tym również wizualnym aspektem tej muzyki, po prostu to naśladują. Nie rozumieją, a robią.
Czasami zmusi je rodzeństwo, czasami niewiele starsza osoba z otoczenia. To też jest nowy trend: że nastolatki wykorzystują dzieci poniżej 10. roku życia. Czyli sprawcami stają się osoby nieletnie. Pytanie, co tutaj się dzieje. Czy 15-latek jest tak wyrachowany, czy może nie dostał innych wzorców? Sam nie zna innych sytuacji, więc kopiuje te, które zna i przekazuje tę pałeczkę krzywdzenia dalej?
Oczywiście, jak mówiłyśmy wcześniej, internet nie zapomina. Natomiast im wcześniej zareagujemy po wycieku materiałów, tym łatwiej zainterweniować i spowodować, żeby było ich jak najmniej.
Jak działa ten proces usuwania? Ma znaczenie, czy to prawdziwe materiały, czy deepfejki?
Nie ma znaczenia, ale musimy mieć kopię tego materiału. Bo tylko wtedy algorytmy są w stanie go znaleźć. Można wyszukiwać grafiką w wyszukiwarce grafiki, ale tam ma znaczenie tło i wszystkie elementy na zdjęciu. Ale ważne, żebyśmy korzystali z zaufanych serwisów.
Bo jeśli wyślemy swoje intymne zdjęcia gdzieś w przestrzeń – żeby znaleźć te niechciane, to sami możemy doprowadzić do rozpowszechniania swojego wizerunku zupełnie odwrotnie w stosunku do naszych intencji.
Czyli jeśli wiem, że moje zdjęcia czy filmik z moim udziałem wyciekły, to co mogę zrobić? Zgłaszam się do was i co dalej?
Zachęcamy przede wszystkim do porozmawiania z kimś. W przypadku dziecka to nie musi być opiekun ani rodzic, to może być ktoś z bliskiego otoczenia. Ważne, żeby dziecko miało poczucie, że nie jest w tym samo, że ktoś je wspiera i jest w stanie mu pomóc tu i teraz.
Dorośli mogą podjąć kroki prawne. Jeśli nadużycie dotyczy ich samych lub ich dziecka. Ale nie zawsze ma to sens. Bo, nie ukrywajmy, procedura jest trudna i długa: pójście na policję, złożenie zeznań, zeznawanie w sądzie itd. Czasami nie jest to dobre rozwiązanie. Szczególnie kiedy znamy osobę, która to zrobiła.
Jeśli mówimy o grupie rówieśniczej, bo takie nadużycia często zdarzają się właśnie w niej, i wiemy, co dokładnie się wydarzyło, to łatwiejsza jest interwencja przez szkołę czy pomiędzy rodzicami pokrzywdzonego i krzywdzącego dziecka. Żeby wpłynąć na to drugie, żeby nie rozpowszechniało tego dalej, żeby zrozumiało, jakie szkody wyrządziło, żeby przeprosiło i żeby samo ograniczało skutki tego, co zrobiło. Więc ta reakcja dotyczy nie tylko internetu, ale z reguły również najbliższego otoczenia.
I dopiero wtedy możemy przejść do internetu i serwisów, które są w stanie nam pomóc, usuwając i blokując niechciane treści.
To może od drugiej strony. Ja podałam sytuację hipotetyczną, ale pani zna setki sytuacji z doświadczenia. Czyli ktoś się zgłasza, że co na przykład?
Zgłasza się, że albo wie, albo nie wie, albo ma podejrzenie, że wyciekły materiały z jego wizerunkiem. Najprostsza sytuacja: wie i pokazuje, na którym serwisie.
I podsyła link do tej strony?
To byłoby zbyt proste. Na przykład wśród nastolatków ten internet jest "schowany". Nic nie jest widoczne dla wszystkich, tylko jest wysyłane za pomocą serwisów społecznościowych i komunikatorów. A wtedy nie mamy do tego dostępu.
A reakcja poszkodowanej osoby jest taka sama, jak w innych przemocowych sytuacjach: "Niech ktoś się tym zajmie! Niech to się już skończy!" Ofiara nie jest w stanie podjąć rozsądnych i dynamicznych kroków i działać w swoim imieniu. Jej reakcją jest często paraliż i wycofanie się.
A, czyli kiedy to się zdarza w jakiejś zamkniętej grupie, do której osoby z zewnątrz nie mają dostępu, to jest jeszcze trudniejsze, niż sądziłam. Co wtedy?
To, co już mówiłam: przede wszystkim dziecko musi mieć wsparcie w jakimś zaufanym dorosłym. Jeśli nie ma nikogo takiego, może zadzwonić pod 116 111, czyli numer telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży.
Bo najważniejsze jest zaopiekowanie się osobą, a nie materiałami.
Tu chcę zwrócić uwagę na bardzo istotną rzecz. Często się zdarza, że opiekunowie wybuchają agresją i atakują dziecko. I to jest normalna reakcja. Może nie takiej oczekiwalibyśmy od osoby dorosłej, ale trudno. Kiedy opadną emocje, możemy dziecko przeprosić i wtedy udzielić wsparcia.
Bo my, rodzice, też jesteśmy ludźmi, nas też czasem przerasta sytuacja, nie wiemy, co zrobić, reagujemy emocjonalnie, bo przecież chodzi o nasze dziecko. W dodatku sami czujemy, że zawiedliśmy. Np. nie dopilnowaliśmy wszystkich filtrów kontroli rodzicielskiej albo mogliśmy o tych historiach i ryzyku cyberprzemocy opowiedzieć dziecku wcześniej. Więc pojawia się w nas poczucie winy. I wybuchamy. Natomiast jest ważne, co powiemy w drugim kroku.
Czy przyznamy: "Słuchaj, to były takie emocje i tak trudna sytuacja, że mnie to przerosło. Ale już się ogarnąłem. Teraz działajmy". Czy schowamy głowę w piasek i przejdziemy nad tym do porządku dziennego, zostawiając dziecko samemu sobie.
Czyli rodzicom zdarza się wykrzyczeć: "Coś ty zrobił? Jak mogłeś być tak bezmyślny?". Ale potem ważny jest ten komunikat: "Pomogę ci, możesz na mnie liczyć".
I późniejsze monitorowanie sytuacji. Bo nam się może wydawać, że dziecko już dawno z tego wyszło i zapomniało, bo szkoła dobrze zareagowała, inni rodzice też. Ale po jakimś czasie warto do tego wrócić w rozmowie i się upewnić się, czy dziecko ciągle w tym nie tkwi.
Jak najłatwiej zgłosić nadużycie? Napisać do was?
Tak, na naszej stronie dyzurnet.pl jest formularz do zgłoszeń i to najprostsza forma kontaktu. Również na stronie telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży jest dostępny formularz, czat, można też zadzwonić.
Pomóc mogą też psycholodzy i pedagodzy szkolni, bo coraz częściej mają do czynienia z podobnymi przypadkami i szkolą się w tym temacie. Pytanie brzmi: czy młody człowiek ma do nich zaufanie, czy nie.
My czasami wchodzimy do klasy i pytamy: "No dobra, ale do kogo byście się zgłosili, gdyby było coś nie tak?". I często się okazuje, że to wcale nie jest pedagog czy nawet informatyk, który ma przecież największą wiedzę technologiczną i wydawałoby się, że najskuteczniej pomoże. Tylko podają osobę, z którą mają dobrą relację i jej ufają. Czasem jest to nauczyciel polskiego czy matematyki.
W ogóle warto, żebyśmy my jako opiekunowie, zapytali dziecko, zanim jeszcze cokolwiek złego się wydarzy, do kogo by poszło po pomoc. I na którym miejscu my jesteśmy.
To może być bolesna odpowiedź.
A może być głucha cisza.
Czy ta cyberprzemoc ma konsekwencje prawne? Można liczyć na jakąś karę dla sprawcy?
Tak, ale w zależności od tego, z czym mamy do czynienia. Bo doprowadzanie osoby do innych czynności seksualnych jest karalne. Publikacja intymnego wizerunku bez zgody osoby na niej uwidocznionej jest karalne.
Ale przede wszystkim karalne jest produkowanie, utrwalanie, sprowadzanie, posiadanie i rozpowszechnianie treści pornograficznych z udziałem osób małoletnich. Grozi za to od 2 do 12 lat pozbawienia wolności.
***
Dyżurnet.pl powstał w 2005 roku w ramach Państwowego Instytutu Badawczego NASK. Jest jedynym w Polsce eksperckim zespołem reagującym na nielegalne materiały w internecie przedstawiające seksualne wykorzystywanie dziecka.
Misją zespołu jest zapewnienie bezpieczeństwa w sieci, zwłaszcza najmłodszym jego użytkownikom, a jego działania wchodzą w zakres Krajowego Systemu Cyberbezpieczeństwa.
Dyżurnet.pl należy też do Stowarzyszenia INHOPE – globalnej sieci zrzeszającej podobne zespoły z różnych krajów (współpracujące m.in. z Interpolem).
Anna Śmigulec, dziennikarka Wirtualnej Polski