NIK(t) nie kontroluje doradców prezesa NIK
Prezes Najwyższej Izby Kontroli bije na
głowę szefów potężnych resortów: ma aż 22 doradców. Wśród nich są
osoby, które wcześniej podpadły i straciły stanowiska. Zarabiają
bardzo dużo, ponad 10 tys. zł miesięcznie. Czym sobie zasłużyli na
taką ciepłą posadkę? - pyta "Super Express".
Funkcja doradcy nie powinna być przechowalnią dla "znajomych królika". A tak często jest- mówi pos. Julia Pitera (PO), zbulwersowana "armią" doradców prezesa NIK. Korytarz, w którym do niedawna mieli swe pokoje doradcy nazywany był przez inspektorów NIK ironicznie "aleją zasłużonych". Ostatnio doradców przeniesiono do nowego budynku, bo nie mieścili się już w starym.
W 22-osobowym gronie są osoby które w przeszłości podpadły. Władysław Majka był dyrektorem generalnym Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej. W UKIE panował bałagan. Zginęło kilka komputerów - ile, nie wiadomo, bo inspektorzy NIK nie mogli się doliczyć. Po kontroli NIK, Majka stracił posadę dyrektora generalnego UKIE. I trafił do... NIK: od 2002 roku jest doradcą prezesa Izby, Mirosława Sekuły. Doradza mu m.in. w sprawach organizacyjnych.
Lech Bylicki - zanim został doradcą, był dyrektorem warszawskiej delegatury NIK. Stracił posadę, gdy wyszło na jaw, że w Izbie pracę dostała jego bliska rodzina: dwie córki, synowa, siostrzenica i szwagier córki. Ale na pocieszenie został doradcą prezesa. Doradza mu w sprawach rolnictwa.
Kim są pozostali doradcy? To m.in. Wojciech Misiąg, Dorota Safjan, Józef Płoskonka i byli wiceprezesi NIK: Zbigniew Wesołowski i Krzysztof Szwedowski. "Armia" może się zwiększyć. - Nie ma limitu określającego liczbę zatrudnionych na stanowisku doradcy prezesa NIK, mówi rzeczniczka Izby. (PAP)