Niezwykła historia ucieczki ORP "Orzeł" z Tallina

O tej historii rozpisywała się ówczesna prasa, a po latach powstały książki i filmy. Internowany w Tallinie polski okręt podwodny uciekł Estończykom, zostawiając za sobą kłęby spalin i wspomnienie. Był wrzesień 1939 r. Hitler i Stalin rozrywali Polskę, a ORP "Orzeł", bez map, próbował się przedostać do Wielkiej Brytanii, by móc dalej walczyć.

Niezwykła historia ucieczki ORP "Orzeł" z Tallina
Źródło zdjęć: © PAP | CAF-ARCHIWUM

06.06.2013 | aktual.: 06.06.2013 13:37

"Mamy ciężko chorego na pokładzie i awarię w maszynach. Czy mogę wejść do portu? ORP 'Orzeł'" - taką wiadomość nadał wieczorem 14 września 1939 r. polski okręt podwodny do portu w Tallinie. Uszkodzoną maszyną była sprężarka, chorym na pokładzie - sam dowódca "Orła" kmdr ppor. Henryk Kłoczkowski.

Już wcześniej okręt informował Hel, że z kapitanem źle się dzieje. Co mu dolegało? Mimo upływu lat, nadal nie jest to całkowicie jasne. Niektóre publikacje, opisujące historię polskiego okrętu, mówią o dolegliwościach żołądka, podejrzeniu tyfusu czy wspominają, że kapitan podupadł na duchu z powodu niedawnego ataku Niemiec na Polskę; jeszcze kolejne twierdzą, że komandor po prostu symulował. Faktem pozostaje, że kapitan ostatecznie opuścił okręt i znalazł się w estońskim szpitalu wojskowym. Na "Orła" już nie powrócił. Polski Sąd Morski w Londynie skazał go później za tchórzostwo w obliczu wroga i zdegradował.

Tymczasem dla "Orła" Tallin okazał się pułapką, mimo że port miał status neutralnego, a część polskich marynarzy dobrze wspominała Estończyków z przedwojennych wizyt.

Internowanie

Pierwszym sygnałem do niepokoju było podpłynięcie do "Orła", który stał wówczas na redzie, motorówki z obcymi marynarzami. Be zgody zaczęli oni zeskakiwać na zewnętrzne balasty okrętu. - Naprzód - padła rozkaz "Kłocza", jak nazywano kapitana, obecnego jeszcze na pokładzie. Intruzi pospadali do wody. Porucznik Andrzej Piasecki powiedział wprost, że należy uciekać. Ale jego słowa spotkały się jedynie z szorstką reprymendą dowódcy. Przy polskim okręcie pojawił się też "stróż" - kanonierka "Laine".

Rankiem kolejnego dnia władze estońskie wyraziły jednak zgodę na pobyt okrętu w porcie, który miał być przedłużony do 48 godzin, ponieważ znajdował się tam niemiecki zbiornikowiec "Thalatta". Polacy mogli wypłynąć dopiero dobę po nim, choć awarię sprężarki usunięto dużo szybciej.

"Thalatta" okazała się niestety być jedynie podstępem, a naciskani przez Berlin Estończycy przekazali nowemu dowódcy "Orła", kapitanowi Janowi Grudzińskiemu, decyzję o internowaniu. Na domiar złego z okrętu zabrano mapy, dziennik nawigacyjny i zerwano polską banderę. "Duma Polski i Bałtyku" - jak pisała przedwojenna prasa o "Orle" po jego przybyciu ze stoczni w Holandii do Gdyni ledwie siedem miesięcy wcześniej - została przymusowo zatrzymana. Jerzy Pertek, autor "Dzieje ORP "Orzeł", dowodzi w swojej książce, że internowanie było całkowicie bezprawne. Okręt został jednak odholowany w głąb portowego basenu i zaczęto go rozbrajać - od broni palnej na pokładzie, po pociski artyleryjskie i torpedy.

Morowe nastroje wśród marynarzy potęgował brak kapitana "Kołcza" - załoga nie była mocno zżyta z nowym dowódcą, którego nazywała nawet "Panienką" z racji delikatnej urody. Grudziński przybył na okręt ledwie cztery miesiące wcześniej. Sytuacja wydawał się opłakana, ale nie beznadziejna. W głowach Polaków znów pojawiła się myśl o ucieczce.

Ale jak to zrobić, gdy okręt stoi obrócony rufą do wyjścia z basenu? "Orłowcom" dopisało szczęście. Dźwig w estońskim porcie, za pomocą którego wyładowywano torpedy, nie sięgał rufy. Estończycy zdecydowali, że w niedzielę 17 września okręt trzeba obrócić. To była szansa dla Polaków.

Ucieczka

Tego dnia polska załoga przeszkadzała Estończykom, jak tylko mogła. Nagła awaria stalowej liny dźwigu, którą trudno zastąpić przy niedzieli, spięcie w żyrokompasie, mozolne "czyszczenie i oliwienie" wałów śrubowych przed ich rozłączeniem - Estończycy nie domyślali się, że to celowe działania "orłowców".

Jak opisuje Pertek, w tym czasie bosman Władysław Narkiewicz znalazł sobie równie ciekawe zajęcie - łowił ryby w basenie portowym. A przynajmniej tak to wyglądało, bo faktycznie... sprawdzał głębokość na kolejnych odcinkach. Z kolei dwaj polscy maci wyszli do portu "zaprzyjaźnić" się ze swoimi estońskimi kolegami i dowiedzieć kilku szczegółów o ich pracy, zmianach wart. Nadpiłowano również cumy "Orła". Plan, za którym stał porucznik Piasecki - ten sam, który zasugerował opuszczenie Tallina jeszcze pierwszego dnia - zakładał, że ucieczka nastąpi w nocy z niedzieli na poniedziałek, z 17 na 18 września. Czekano już tylko aż port zaśnie.

I właśnie wtedy okręt niespodziewanie odwiedził estoński oficer. Wśród załogi rosło napięcie, ale ku ich zadowoleniu intruz nie zauważył niczego podejrzanego. Było około drugiej w nocy, gdy rozpoczęła się ucieczka "Orła" - historia, o której w następnych dniach będzie głośno w połowie Europy. Polacy po cichu obezwładnili pilnujących ich dwóch estońskich strażników, którzy stali się wówczas pasażerami mimo woli "Orła". Wywołano również awarię prądu na nadbrzeżu. Po chwili ciemność rozjaśniły jednak reflektory z estońskich okrętów, a ciszę przerwały wystrzały z karabinów wymierzone w "Orła", ale ten już miał włączone silniki i płynął w stronę wyjścia z portu. Nagle marynarzom serca podskoczyły do gardeł - okręt uderzył o falochron. Dym z silników diesla zasłonił jednak Polaków i dało im to czas na wydostanie się ze skał.

Gdy morska głębia już na to pozwoliła, okręt zanurzył się. Tak przeczekał dzień na dnie Zatoki Fińskiej. Wydostał się z Tallina, ale przed nim było półtora tysiąca mil morskich do Wielkiej Brytanii, bez map, z ograniczonym prowiantem i słodką wodą, uratowanymi jedynie torpedami rufowymi, przez wody, na których można się spodziewać wrogich okrętów, pól minowych i niemieckich patroli powietrznych. Marynarzom należał się sen przed tą drogą.

W stronę Anglii

Kapitan Grudziński zdecydował, że "Orzeł" powinien wykorzystać swoje ostatnie torpedy, jeśli uda mu się napotkać na Bałtyku wrogie okręty. Jednak pływanie po takim akwenie bez map, to karkołomne przedsięwzięcie. Okręt poprosił o pomoc Dowództwo Floty na Helu, ale odpowiedź - z powodów bezpieczeństwa - była niejasna: mapy i szyfry "można dostać". Do "Orła" miała również dotrzeć informacja od innego okrętu, który chciał się podzielić swoimi mapami. Kapitan obawiał się kolejnej pułapki - taką wiadomość mogli nadać Niemcy.

"Orłowców" uratował wtedy niezauważony przez Estończyków niemiecki spis latarń morskich i niezwykła roztropność ppor. mar. Mariana Mokrskiego. Opracował on na podstawie spisu mapy, za pomocą których nawigowano. Jerzy Pertek publikuje w swojej książce liczne zdjęcia nie tylko samego okrętu i jego załogi, ale również oryginalnych map Mokrskiego. Jedna z nich, zatytułowana "Mapa Nr 1. Bałtyk i Cieśniny Duńskie" ma np. głębokości opisane w "metrach i domysłach". Nie były to zresztą jedyne oryginalne zapiski.

"Kamienny Kres Północny Szlaków" - skalisty brzeg wyspy, prawdopodobnie szwedzkiej Utö. "Ławica Strachu" - Ławica Hoburska, gdzie dostrzeżono niemiecki statek, ale nim go zaatakowano, okręt wpadł na mieliznę. Niemcy zaalarmowali lotnictwo, przez które Polacy najedli się strachu, ale przeżyli to spotkanie. Na mapie znalazła się też "Zatoka Dwóch Estończyków", jak oznaczono wschodnie wybrzeże Gotlandii, gdzie w nocy z 20-21 września zdecydowano się wyokrętować uprowadzonych estońskich strażników. Radiotelegrafista z "Orła" odebrał wiadomość, że Polacy są oskarżani o ich brutalne zamordowanie. Grudziński chciał w ten sposób zadać kłam niemieckiej propagandzie.

"Tu obaj estońscy marynarze zostali wysadzeni na jedyną łódź okrętową i hojnie wyposażeni w konserwy, suchary i taką ilość spirytusu, że 'mogliby od niej być pijani przez tydzień'. Ponadto kapitan Grudziński dał im z kasy okrętowej po pięćdziesiąt dolarów na koszty powrotnej podróży do Estonii, dowcipnie oświadczając: - Pamiętajcie, że z zaświata nie wypada wracać gorszą klasą niż pierwszą." - tak opisuje ten moment książka "Dzieje ORP 'Orzeł'".

Tymczasem Polska była już rozrywana z dwóch stron - 17 września nasze granice przekroczyła Armia Czerwona. Choć starsze publikacje o tym nie wspominają - co szczególnie nie dziwi - polski okręt prawdopodobnie odebrał informację o tym. "Orłowi" nie udawało się jednak namierzyć żadnych wrogich okrętów, które można by zaatakować, nie narażając się jednocześnie na zagładę.

Okręt krył się na dnie w ciągu dnia i ruszał w dalszą wędrówkę pod osłoną nocy. Przepłynął Bałtyk, a następnie przez Sund i Kattegat dostał się do Morza Północnego. Zważywszy na okoliczności, była to brawurowa podróż. 14 października "orłowcy" dotarli do wybrzeży Szkocji.

Zagadka

"Orzeł" szybko wrócił ponownie do patrolowania Morza Północnego. W maju 1940 r. wypłynął w ostatni rejs. Tajemnicę jego zniknięcia próbowano na przestrzeni półwiecza wyjaśnić różnymi teoriami. Być może niedługo poznamy prawdę, ponieważ polska marynarka ma zbadać odkryty, niezidentyfikowany wrak. Czy to właśnie legendarny ORP "Orzeł"?

Zdjęcie sonarowe odkrytego wraku okrętu.

Obraz
© (fot. The United Kingdom Hydrographic Office / Biuro Prasowe MW)

Małgorzata Pantke, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)