PolskaNieznośna lekkość kryminału

Nieznośna lekkość kryminału

Dlaczego dziś wielokrotnie łatwiej można trafić za kratki niż za Bieruta?

Nieznośna lekkość kryminału
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

28.01.2010 | aktual.: 02.02.2010 11:44

Trudno nie cieszyć się z tego, że żyjemy w kraju demokratycznym, praworządnym, gdzie z jednej strony, wszelkie władze respektują nasze przywileje obywatelskie i wolności, a z drugiej, dbają o to, byśmy czuli się coraz bezpieczniej. Powinniśmy być dumni, że - jak zapewniają różne autorytety moralne - sfera swobód osobistych jest coraz szersza, a jeśli ktoś łomoce do naszych drzwi o szóstej rano, to musi to być niechybnie mleczarz (oczywiście z wyjątkiem okresu, gdy ministrem sprawiedliwości był krwiożerczy Ziobro, oraz z tą poprawką, że, jak wiadomo, mleka już od lat nikt nie roznosi).

Biorąc to wszystko pod uwagę, zdziwienie musi budzić fakt, że w dobie rozkwitu swobód i wolności, pod rządami władzy liberalnej i nieopresywnej, lecz wdrażającej politykę miłości, liczba wyroków skazujących za przestępstwa karne jest ponadtrzykrotnie wyższa niż w mrocznym apogeum stalinowskiego bezprawia! A przecież były to czasy szalejącego terroru sowieckiego, samo jądro ciemności nieludzkiego i krwiożerczego systemu, gdy jednostka była zerem i bzdurą i nikt nie ważył się iść prawą.

Statystyki, sporządzone przez demokratyczne Ministerstwo Sprawiedliwości III RP, a nie przez żaden kłamliwy aparat komunistycznej propagandy, nie pozostawiają jednak wątpliwości (tabelka s. 25). Porównajmy więc: w 2008 r. (już po Ziobrze) - sądy skazały prawie 421 tys. osób. W 1951 r., gdy srożyli się Stalin, Bierut i Romkowski z Wozniesienskim, niespełna 137 tys.

W intencji łagodnego wyroku

Czy rzeczywiście sędziowie są dziś znacznie surowsi niż kiedyś? - Niektórzy oskarżeni i ich bliscy chodzili do kościoła, żeby tylko ich sprawa nie trafiła do mnie. Chcę być jednak przede wszystkim sędzią sprawiedliwym, a nie surowym czy łagodnym - mówi Anna Maria Wesołowska, najpopularniejsza polska sędzia. Jej zdaniem, sugestie, by karać ostrzej, nie są niczym niezwykłym. - Owszem, co jakiś czas pojawiają się naciski na zaostrzanie polityki karnej. I bardzo dobrze, może to niektórych trochę przestraszy, więcej się wtedy mówi o zwalczaniu przestępczości - uważa pani sędzia.

Samymi naciskami nie można jednak wytłumaczyć łamańców w polityce karania, z jakimi mieliśmy do czynienia w naszej historii najnowszej. W najciemniejszym mroku nocy stanu wojennego, w 1982 r., liczba skazań w sprawach karnych była mniejsza niż za czasów premiera Jana Olszewskiego, który w sejmowym exposé zapowiedział łagodne rządy. W ostatnim roku komuny, gdy obywatele wreszcie powiedzieli "dość" antydemokratycznemu systemowi i postanowili, że od tej pory człowiek będzie podmiotem, a nie przedmiotem, skazano zaledwie 93 tys. osób. Potem przyszedł plan Balcerowicza i w 1991 r. było już ponad 152 tys. skazanych. Biedzie zawsze towarzyszy przestępczość. - Po roku 1990 jakiś procent społeczeństwa nie ma faktycznie środków do życia, a rząd "rżnie głupa" i udaje, że tego nie widzi. A przecież ci ludzie muszą z czegoś żyć - mówi Kazimierz Olejnik, były zastępca prokuratora generalnego.

Nieco później, gdy lewica zabrała się do przywracania godności człowiekowi, liczba skazań podskoczyła z 365 tys. w 2002 r. do 513 tys. w 2004 r. (absolutny rekord). Tymczasem pod rządami Gomułki, uznawanego za satrapę mającego demokrację w nikłym poważaniu, ludzi wprawdzie najpierw skazywano chętniej (w latach 1957-1961 wzrost ze 177 tys. do 328 tys.), ale potem nastąpił spadek aż o ponad połowę, do 151 tys. w 1969 r.

Do krainy łagodności

Czyżby więc polityka karna "za komuny" stanowiła niemal krainę łagodności w porównaniu z tym, co dzieje się dziś? Były w tych czasach oczywiście wyroki śmierci, których nie wydaje się od 22 lat - np. na najwyższy wymiar kary skazano w 1948 r. aż 311 osób, gdy w 1987 r. tylko siedem. Były sfingowane procesy i tortury.

- Wtedy jednak interesowano się głównie tymi, którzy albo walczyli z ustrojem, albo bronili ustroju. "Drobnicą" raczej nie zajmowano się w sensie karnym - wskazuje prok. Olejnik. Człowiek, który nie dopuszczał się najpoważniejszych przestępstw i nie walczył czynnie z "władzą ludową", miał zatem znacznie mniejsze szanse trafić za kratki niż obecnie. Zresztą i surowymi karami generalnie szafowano wówczas oględniej - przykładowo w 1970 r. tylko 30 osób skazano na 25 lat więzienia. W 2003 r. - już 91.

Porządek panował w Polsce

Wielokrotny wzrost liczby wyroków wydawanych przez sądy karne - np. w 2008 r. skazano ogółem cztery razy więcej osób niż w 1947 r. - byłby uzasadniony, gdybyśmy mieli do czynienia z odpowiednim wzrostem przestępczości. W istocie, takie właśnie zjawisko nastąpiło. W ciągu tych 60 lat liczba przestępstw w Polsce też zwiększyła się czterokrotnie (ramka). Ale dlaczego? Przecież nie staliśmy się w tym czasie aż o tyle agresywniejsi. Starzejemy się, powolutku robimy się ciut zamożniejsi, a to sprzyja spokojniejszemu podejściu do świata i bliźnich. Życie w kraju zaczyna być nieco bezpieczniejsze, kierowcy rzadziej powodują wypadki śmiertelne, na nieźle oświetlonych skwerach trudniej dostać w dziób, nie ma już, jak kiedyś, kar za spekulację czy handel dewizami. A przestępczość mimo to wzrosła.

- I musiała wzrosnąć, bo im więcej wszelkich dóbr i im większa gęstość stosunków społecznych, tym więcej przestępstw. Kradzieże samochodów zawsze karano, ale kiedyś przecież prawie nie było samochodów. Nowym zjawiskiem są przestępstwa komputerowe. Mamy wiele przestępstw w obrocie gospodarczym między przedsiębiorcami. Dawniej nie było zaś ani przedsiębiorców, ani obrotu. Karano wprawdzie spekulację, ścigając baby handlujące jajami, ale bab było mało, a jaj jeszcze mniej. Nie bawiono się zresztą w ich sądzenie, dostawały po 10 pał w ramach nauczki i tyle. Totalitarnemu państwu sądy wcale nie są potrzebne do utrzymania porządku. Policja trzyma za mordę i przestępczość jest niska, bez procesów i wyroków - mówi prof. Marian Filar, przewodniczący stałej podkomisji sejmowej do nowelizacji prawa karnego.

W istocie, gdy w Polsce nie było demokracji, sądy miały mniej pracy. Wyroków skazujących przybywało po roku 1956, 1970 i 1989. W tym ostatnim przypadku wzrost był szczególnie duży i trwały, bo zmienił się ustrój, granice swobód obywatelskich zostały radykalnie rozszerzone, pojawiły się nowe rodzaje przestępstw.

W ostatnich latach po 500-800 osób rocznie jest skazywanych za współżycie z osobą poniżej 15. roku życia. 20 lat temu statystyki nie wykazywały takiego przestępstwa (co nie znaczy, że nie zdarzały się takie czyny). W ubiegłym roku odnotowano siedem dziewczynek poniżej 17. roku życia podejrzanych o zabójstwa oraz dziesięcioro dzieci poniżej 13. roku życia podejrzanych o fałszerstwa dokumentów. O tempora, o mores! W przeszłości dziewczęta rzeczywiście rzadziej mordowały, zmianę w zachowaniach polskiej płci pięknej zauważają wszyscy socjolodzy. Za podrabianie wpisów w dzienniku szkolnym dawano jednak najwyżej po łapach i wzywano rodziców, nikt nie uważał tego za przestępstwo fałszowania dokumentów, jak dziś.

- Ujawnia się więcej przestępstw. Kiedyś nie mówiono o pedofilii. Wzrosła liczba przestępstw gospodarczych i podatkowych. 20 lat temu pojawiła się przestępczość zorganizowana. To ogromna ilość czynów i zdarzeń. Obudziła się także nasza świadomość prawna. Nie godzimy się na pijanych kierowców czy na przemoc w rodzinie - podkreśla sędzia Anna Maria Wesołowska.

Gdy władza sadza

Wzrost przestępczości jest przyśpieszany reakcjami władzy na poszerzoną sferę wolności. - Obywatele nie prowadzą się aż tak źle, ale ich zachowania są niestety stale penalizowane przez kodeks karny i różne, często nadzwyczaj szczegółowe ustawy. Nasze życie staje się coraz bardziej kryminogenne, mamy nadmiar regulacji prawno-karnych. To sytuacja dziwna i niepokojąca. Istnieją przecież inne metody zwalczania przestępczości niż sądy karne. Są środki finansowe i administracyjne, jest profilaktyka, jest wychowanie. U nas natomiast od razu idzie się do prokuratora. A nie tylko ten jest sprawiedliwy, kto wsadza ludzi do więzień - twierdzi Kazimierz Olejnik.

Nacisk na to, by coraz więcej zachowań nagannych było zagrożonych sankcją karną, zauważa też prof. Marian Filar.

- Na moje biurko w sejmowej podkomisji do nowelizacji prawa karnego ciągle wpływają propozycje zmian od kolegów posłów. Żeby surowiej, żeby za to czy za tamto karać więzieniem, żeby dawać więcej lat. Kiedyś było 10 przykazań, kodeks karny z 1932 r. i parę ustaw specjalnych. Potem pojawił się nowy kodeks karny i coraz więcej ustaw, z tytułu których można siedzieć. Sfera tego, czego nie wolno robić, bo grozi sąd, jest nieporównanie większa niż kilkadziesiąt lat temu, a polityka karna się zaostrza i staje się elementem walki politycznej - mówi prof. Filar.

Widać to było przed 2005 r., gdy bracia Kaczyńscy i Zbigniew Ziobro, by zyskać głosy Polaków, zaczęli ich straszyć nasilającą się przestępczością. Nie było to prawdą, bo od 2003 r. liczba czynów przestępnych wyraźnie spadła, ale przyniosło PiS sukces wyborczy. Później jednak ciągłe pobudzanie lęku przed przestępczością i propagandowe działania mające rzekomo ją zwalczać spowodowały kompromitację tego ugrupowania.

Właśnie nasi parlamentarzyści sprawili, że w 2001 r. liczba przestępstw podskoczyła aż o 123 tys. w porównaniu z 2000 r. Weszła bowiem w życie ustawa uznająca prowadzenie pojazdu po alkoholu i narkotykach za przestępstwo. Wprawdzie kierowcy nie przestali pić, ale sądy już w pierwszym roku skazały za to prawie 120 tys. ludzi, a w 2005 r. ponad 150 tys. Podobnie jest z pijanymi rowerzystami. Oni także niechętnie rezygnują z alkoholowych przyjemności, więc po pierwszym wyroku w zawieszeniu, za drugim razem idą już siedzieć - i robią tłok za kratkami. - Dziś problemem polskich więzień nie są już gangsterzy, lecz pijani rowerzyści, którym sądy odwiesiły wyroki - zauważa prok. Olejnik.

- Obecnie rzeczywiście ujawnia się więcej przestępstw, wcześniej różnie z tym bywało. Nie musi to być jednak złe i niekoniecznie oznacza zaostrzanie polityki karnej. W końcu nie ma już przecież kary śmierci - dodaje adwokat Agnieszka Metelska.

Być może życie w demokracji na tym właśnie więc polega, że można pójść do więzienia za znacznie więcej czynów, ale w majestacie prawa i z poszanowaniem godności osoby ludzkiej. A jednak świadomość tego, iż dziś znacznie łatwiej trafić za kratki niż za Bieruta, nie jest specjalnie pocieszająca.

Andrzej Dryszel

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)