Niewybredne żarty o politykach - tylko w internecie
- W internecie rozgrywa się dziś jeden z najważniejszych bojów o dusze, serca i umysły wyborców. Na całym świecie już dawno to zrozumiano, powoli zaczyna to docierać również do polskich polityków – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego.
06.03.2009 | aktual.: 17.03.2009 11:46
WP: Jakie są największe zalety wykorzystania internetu z punktu widzenia partii politycznych?
Marek Migalski: Internet jest najbardziej dostępnym ze wszystkich mediów, interaktywnym, angażującym odbiorców, tworzącym emocjonalny związek z przekazywanymi treściami. W internecie rozgrywa się dziś jeden z najważniejszych bojów o dusze, serca i umysły wyborców. Na całym świecie już dawno to zrozumiano, powoli zaczyna to docierać również do polskich polityków.
WP: Jak będzie postępować zainteresowanie polskich polityków internetem? Co się zmieniło w tej kwestii w ostatnim czasie?
- Zainteresowanie polskich polityków internetem jest coraz większe, chociaż w moim przekonaniu, nie potrafią oni jeszcze wykorzystać potencjału sieci do maksimum. Zmianę w podejściu do sieci widać szczególnie na przykładzie kampanii parlamentarnej z 2007 roku, która bardziej angażowała tę sferę. Platforma Obywatelska chciała pobudzić młodych ludzi, dlatego wiedząc, że komunikują się właśnie za pomocą sieci, wykorzystała do tego celu akcje internetowe. Ogromna mobilizacja młodych wyborców była m.in. wynikiem wykorzystania na dużą skalę internetu. Młodzi inspirowani przez Platformę, uznali, że wybory to nowy 4 czerwca 1989 roku, a ich obywatelskim obowiązkiem jest odsunięcie autorytarystów od władzy i gremialnie udali się do urn. Frekwencja wyborcza wśród grupy wiekowej 18-24 lata była nieporównywalnie wyższa niż w poprzednich wyborach. Dotychczas ta grupa wiekowa, obok osób starszych po 65. roku życia była grupą najmniej chętnie chodzącą do wyborów.
WP:
Jakie formy powinna przybierać obecność polityków w internecie?
- Podstawową formą jest oczywiście na bieżąco prowadzona strona internetowa. Niestety, jak się spojrzy na witryny polskich partii, wciąż są one ubożuchne, słabo aktualizowane, nieabsorbujące uwagi. A tymczasem partyjne serwisy muszą mieć aktywne fora, zawierać elementy ludyczne, zabawowe, powinny być miejscem spotkań wyborców i sympatyków. Nie tylko zagorzałych zwolenników, ale również tych, którzy wejdą tam przez przypadek i będą chcieli zostać na dłużej. Politycy dostrzegli już wielką zaletę internetu polegającą na tym, że można w nim za darmo rozpowszechniać materiały propagandowe. Jeśli jednak takie materiały będą interesujące, zabawne, pobudzające, internauci będą sobie je przesyłali sami. WP: Internet może być również anonimowym i darmowym miejscem do walki z przeciwnikami politycznymi.
- Tak i to za pomocą najbardziej brutalnych metod. O ile w reklamówce telewizyjnej trudno, by Jarosław Kaczyński powiedział o Tusku, że to debil, a Donald Tusk o Kaczyńskim, że to zakompleksiony krasnal, to w Internecie tego typu niewybredne żarty mogą być rozpowszechniane bezkarnie. Obiekt ataku w cyberprzestrzeni jest bezsilny, bo trudno reagować na stek pomówień, na obrzydliwe insynuacje. Zawsze jednak coś do człowieka się przylepia. Dlatego internet może być dla partii politycznych fantastycznym, bo anonimowym miejscem najbardziej brutalnych, wulgarnych, chamskich ataków na przeciwnika. Dla polityków może to być argument dla dalszej eksploracji internetu.
WP: Prawo i Sprawiedliwość w ostatnim czasie prowadzi prawdziwą ofensywę w sieci. Partia ma swój profil na Naszej-Klasie, w serwisie YouTube, własną telewizję internetową. Jak pan ocenia te inicjatywy?
- PiS wyraźnie nadrabia zaległości. Spin-doktorzy partii wiedzą, że są krok do tyłu za Platformą, co więcej mają świadomość, że ostatnie wybory przegrali między innymi dlatego, że przegrali je w internecie. Robią wszystko, by dotrzeć za pośrednictwem internetu do potencjalnych wyborców.
WP:
Czy blog może być narzędziem do budowania wizerunku polityka?
- Tak, ale to narzędzie do promocji polityków emerytowanych, bądź urlopowanych, z drugiego-trzeciego szeregu. Taki Ryszard Czarnecki czy Janusz Korwin-Mikke tylko dzięki blogom wciąż jeszcze istnieją w polityce. W polityce sprawdza się zasada, że im ktoś więcej wie, tym mniej mówi. Im ktoś więcej mówi, tym mniej wie. Najbardziej rozgadani są politycy, którzy nie mają już w polityce nic do powiedzenia: Marcinkiewicz, Palikot i Dorn. Nie wyobrażam sobie natomiast prawdziwego bloga prowadzonego przez Jarosława Kaczyńskiego, czy Donalda Tuska - oni wiedzą za dużo.
WP: Do czego jeszcze blog może się przydać politykowi?
- Nie przeceniałbym roli blogów, ale owszem przydają się do tzw. wrzutek. Na swoim blogu polityk może coś insynuować, przedstawić plotkę, która następnie już żyje własnym życiem. A bloger nie bierze za to odpowiedzialności.
WP:
Jak polityk może się najlepiej „sprzedać” na blogu?
- Jego wpisy nie mogą być mdławe, nudne. Najlepiej sprzedaje się język bogaty, dowcipny, przaśny, a na to stać tylko polityków nie z pierwszego szeregu, bo ci mają na to czas. Poza tym, to, co uchodzi politykom drugiego czy trzeciego szeregu, nie będzie uchodzić frontmenom.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska