Niepoważni i niegroźni
Z Wiejskiej przestały dochodzić odgłosy łomotu, czyli echa tzw. wojny bankowej. Zanim wybuchnie kolejna wojenka, można popatrzeć na pobojowisko. Jak na skalę konfliktu i jego powagę, straty są zadziwiająco małe. Kilku poobijanych posłów i to wszystko. Prawdopodobnie w kraju, w którym traktuje się polityków nieco poważniej, parlamentarna awantura wpłynęłaby negatywnie na sytuację gospodarczą - pisze w "Życiu Warszawy" Igor Zalewski.
18.03.2006 | aktual.: 18.03.2006 08:00
Wszak Donald Tusk - lider największej partii opozycyjnej - ostrzegał Polaków, że mogą stracić swe oszczędności, a dociekliwi reporterzy "Faktów" zrobili dużo, by znaleźć ślady paniki wśród ciułaczy. I nic. Paniki nie ma, kolejek pod bankami też, tak jak krachu na giełdzie i załamania złotówki. Proszę sobie wyobrazić podobną awanturę w USA. Rząd atakuje prezesa banku, ten miota się, opozycja wieści krach gospodarczy. Kryzys na giełdzie murowany. A u nas cisza i spokój. Pies z kulawą nogą się nie przejął. Z jednej strony to dobrze - uważa autor komentarza.
Bo nie ma nic gorszego, niż niszczenie owoców ciężkiej pracy obywateli przez krzykliwych polityków. Z drugiej strony to źle. Bo okazuje się, że polityka dzieje się w warunkach zupełnego wyobcowania od realnego świata. Ważne - wydawałoby się - spory parlamentarne nie mają żadnego wpływu na rzeczywistość. Dzieją się w szklanej kuli i są przez obywateli traktowane jak opera mydlana. Owszem, emocjonujemy się przygodami bohaterów. Kibicujemy jednym, złorzeczymy drugim. Ale żeby ich losy miały jakikolwiek wpływ na nasze życie? Wolne żarty. To, niestety, niebezpieczne zjawisko. Polityka nie powinna dominować nad życiem przeciętnego obywatela, bo tak dzieje się w państwach totalitarnych. Ale nie powinna też istnieć w absolutnym oderwaniu od rzeczywistości, bo wtedy po prostu traci sens - uważa Zalewski. (PAP)