Niepewność i wiele niejasności 4 tygodnie przed wyborami
Mohammed Slajbi zamierzał wziąć udział w pierwszych od obalenia Saddama Husajna wyborach irackich aż do momentu, gdy napastnicy spalili miejscowy lokal wyborczy.
03.01.2005 12:05
Teraz ten kierowca uważa, że zbyt ryzykowne będzie nawet zarejestrowanie się przed rozpisanymi na 30 stycznia wyborami do zgromadzenia narodowego i rad prowincji. Poza tym nie wiedziałby, na kogo głosować, ani jak to zrobić.
"Prawdę mówiąc, boję się, bo nikt mi nie zagwarantuje, że po głosowaniu wrócę żywy do domu" - powiedział.
"A zresztą, nie znam żadnego z kandydatów. Trzeba przecież wiedzieć, na kogo się głosuje, bo inaczej jaki to ma sens? - dodał.
Cztery tygodnie przed głosowaniem, reklamowanym przez tymczasowe władze irackie jako pierwsze wolne wybory w dziejach kraju, nawet ci Irakijczycy, którzy chcą oddać swój głos nie bacząc na bomby i kule, mają słabe pojęcie o tym, co jest stawką w tym przedsięwzięciu.
Sondaż przeprowadzony na zlecenie Międzynarodowego Instytutu Republikańskiego, finansowanej przez USA organizacji wspierającej demokrację, wykazał, że choć przeszło dwie trzecie Irakijczyków deklaruje stanowczy zamiar, by wziąć udział w głosowaniu, to 41 procent sądzi, iż będzie wybierać nowego prezydenta.
Pewien Irakijczyk z dyplomem uniwersyteckim powiedział, że będzie głosować na przekór wszystkim trudnościom i w dniu wyborów włoży do urny kartki wyborcze wszystkich członków swej rodziny. Nie wiedział, że każdy musi głosować osobiście i wypełnić kartę do głosowania za kotarą.
Inny Irakijczyk myślał, że wybory będą odbywać się przez dwa tygodnie i powiedział, iż poczeka kilka dni, aby zorientować się, które lokale wyborcze nie są celem ataków partyzanckich.
"Irakijczykom brakuje orientacji w sprawach wyborczych, bo za Saddama głosowania były wyłącznie fasadowe" - powiedział Farid Ajar, rzecznik Irackiej Niezależnej Komisji Wyborczej, która organizuje głosowanie.
"Komisja działa dopiero od sześciu miesięcy i nie miała dość czasu, by należycie poinformować wszystkich o wyborach. Ale robimy wiele; Irakijczycy wiedzą dziś, że w kraju odbędą się wybory" - dodał Ajar.
KAMPANIA SZYITÓW
Zręcznie zredagowane spoty telewizyjne i ogłoszenia w prasie zachęcają Irakijczyków do udziału w historycznym głosowaniu.
W dniu wyborów każdy głosujący otrzyma jedną wielką, złożoną kartę do głosowania z wydrukowanymi na niej nazwami, numerami i symbolami graficznymi przeszło 80 partii i koalicji oraz nazwiskami 25 kandydatów startujących w charakterze niezależnych.
Na karcie zabraknie nazwisk kandydatów walczących o mandaty z poszczególnych list partyjnych. Może to przysporzyć trudności wyborcom, którzy na ogół utożsamiają się z poszczególnymi politykami lub osobistościami religijnymi umieszczonymi na pierwszym miejscu danej listy partyjnej bądź też ją popierającymi.
Jednak największym wyzwaniem będzie zapewnienie, aby w dniu głosowania w lokalach wyborczych zjawili się Irakijczycy należący do wszystkich grup etnicznych i społeczności religijnych kraju.
"Jak można wybierać ludzi, skoro nic się nie wie o ich pochodzeniu, o tym, czy są szlachetnie urodzeni, z dobrych rodzin, zasłużonych dla Iraku?" - zapytał Wissam Chalid, sunnicki odźwierny w Bagdadzie.
"Słyszymy tylko o tych, którzy całe swoje życie spędzili w Iranie, a nie w Iraku. Założę się, że w dniu wyborów ludzie będą wypełniać swe karty do głosowania na chybił trafił" - dodał Chalid.
Na ulicach Bagdadu niewiele wskazuje na to, że o 275 mandatów do zgromadzenia narodowego będzie walczyć prawie 7500 kandydatów. Jedyne plakaty wyborcze, jakie widać w stolicy, przedstawiają portret najwyższego autorytetu duchowego irackich szyitów, wielkiego ajatollaha Alego al-Sistaniego, który udzielił poparcia szyickiemu Zjednoczonemu Sojuszowi Irackiemu, prawdopodobnemu tryumfatorowi wyborów.
Sistani wydał edykt religijny nakazujący Irakijczykom udział w wyborach. Szyici, stanowiący 60 procent ludności kraju, zamierzają masowo głosować, bo od wieków byli społecznością dyskryminowaną przez arabskich sunnitów i widzą w wyborach sposób na utrwalenie swej obecnej dominującej pozycji, uzyskanej po upadku Saddama Husajna.
Kurdowie, którzy w swoim regionie na północy Iraku korzystają od 1992 roku z faktycznej autonomii, wiedzą o demokracji więcej niż reszta Irakijczyków.
Oczekuje się, że większość Kurdów będzie głosować na koalicję dwóch czołowych partii kurdyjskich, Patriotycznej Unii Kurdystanu i Demokratycznej Partii Kurdystanu.
Inaczej odnoszą się do wyborów arabscy sunnici, którzy, choć trzy razy mniej liczni od szyitów, dominowali w Iraku przed wojną, a po upadku Saddama znaleźli się na marginesie polityki krajowej. Wielu z nich mówi, że nie ma o co walczyć w wyborach.
Główne ugrupowanie arabskich sunnitów, Iracka Partia Islamska, wycofało się z udziału w wyborach, oświadczając, że nieustająca fala przemocy na terenach sunnickich na zachód i północ od Bagdadu odstraszy tamtejszych wyborców, i tak nieprzygotowanych do udziału w historycznym głosowaniu.
"Gdyby odwiedził pan Mosul, nigdy nie przyszłoby panu na myśl, że za cztery tygodnie odbędą się tam pierwsze wolne wybory - powiedział pewien dziennikarz z tego 2-milionowego głównie sunnickiego miasta, który prosił, by nie podawać jego nazwiska. - Nie mamy żadnych wybitnych kandydatów, którzy byliby znani w naszej społeczności".
"A poza tym ludzie są zbyt przestraszeni, żeby głosować" - dodał.