ŚwiatNiemożliwe stało się możliwe - byliśmy świadkami przełomu

Niemożliwe stało się możliwe - byliśmy świadkami przełomu

Po obaleniu reżimu Mubaraka stało się możliwe to, co jeszcze kilka miesięcy temu zakrawałoby na cud - dwa irańskie okręty przekroczyły Kanał w drodze do Syrii - pisze analityk Tomasz Otłowski dla Wirtualnej Polski. Według autora wydarzenia w Maghrebie stanowią tło, a jednocześnie doskonały parawan, dla działań, które mogą zmienić strategiczne status quo na całym Bliskim Wschodzie i nie tylko. Otłowski opisuje, co robi Iran, gdy oczy świata patrzą w innym kierunku.

Niemożliwe stało się możliwe - byliśmy świadkami przełomu
Źródło zdjęć: © AP | IRNA, Davoud Poursehhat

09.03.2011 | aktual.: 30.05.2011 10:03

W cieniu narastającego na Bliskim Wschodzie napięcia, wywołanego falą społecznych protestów i rewolucji oraz wojną domową w Libii, wzmaga się geopolityczna rozgrywka między głównymi graczami regionu. Najwięcej inwencji wykazuje w tym względzie Iran, od wielu już lat konsekwentnie dążący do osiągnięcia najważniejszego celu swej polityki międzynarodowej – uzyskania statusu regionalnego mocarstwa. Dla Teheranu obecna sytuacja w Maghrebie i na Bliskim Wschodzie to prawdziwe zrządzenie opatrzności.

Cały świat, a zwłaszcza Zachód, interesuje się dzisiaj wyłącznie wydarzeniami w Libii, Egipcie, Tunezji oraz w arabskich krajach Zatoki Perskiej, nie zaprzątając sobie na razie głowy takimi „drobnostkami”, jak nierozwiązany wciąż problem irańskiego programu nuklearnego czy mocarstwowe ambicje Irańczyków. Ci zaś nie zamierzają przegapić nadarzającej się sposobności i zwiększają wysiłki na rzecz wzmocnienia własnej pozycji strategicznej w regionie i jednoczesnego dalszego osłabienia swych największych geopolitycznych rywali i wrogów – Arabii Saudyjskiej oraz Izraela.

Kolos na... piaskowych nogach

Choć Królestwo Saudów sprawia na zewnątrz wrażenie społecznego, politycznego i wyznaniowego monolitu, nic tak nie oddaje prawdziwej sytuacji w tym państwie, jak powiedzenie „kolos na glinianych nogach” (choć w tym przypadku bardziej trafne byłyby może „piaskowe nogi”…). Pławiące się w petrodolarach i szczycące się położonymi na jego terytorium najświętszymi miejscami islamu państwo to jest bowiem areną wielu ukrytych przed postronnymi obserwatorami wewnętrznych napięć, podziałów i waśni.

Dla najbliższej przyszłości Arabii jako państwa oraz Domu Saudów jako rodziny królewskiej panującej w tym kraju, największe znaczenie mają jednak dwie kwestie: po pierwsze, stopień frustracji rzesz młodych mężczyzn, pozbawionych pracy oraz perspektyw zawodowych i osobistych (brak pracy oznacza wszak w tradycyjnym społeczeństwie islamskim brak środków na posag za żonę). Po drugie, rozwój wydarzeń w sąsiednim Bahrajnie i ich wpływ na sytuację w saudyjskiej Prowincji Wschodniej – najbogatszej w ropę części Arabii i jednocześnie potencjalnie najbardziej zapalnej, zamieszkanej bowiem w większości przez szyitów, uważanych przez wahhabickich Saudów za heretyków i poddawanych przez całe dekady surowym represjom.

Należy pamiętać, że saudyjscy szyici (10-15% ogółu społeczeństwa) stanowią naturalne zaplecze dla różnego rodzaju aktywności Iranu, upatrując w nim wyzwolenia z opresji radykalnych sunnitów. Doniesienia z tej części Arabii, tradycyjnie skąpe, zdają się jednak sugerować, że żyjący tam szyici coraz aktywniej przypominają o swoim istnieniu. Część źródeł, głównie izraelskich, już oskarża Teheran o świadome i celowe podburzanie mniejszości szyickiej w Królestwie Saudów. Niezależnie od prawdziwości tych doniesień jest oczywiste, że jakikolwiek wewnętrzny kryzys w Arabii Saudyjskiej doskonale służyłby realizacji celów i intencji Iranu względem regionu. Nie można więc wykluczać, że Irańczycy w jakiś sposób „pomagają” sytuacji, kreując – podobnie jak ma to miejsce w przypadku Bahrajnu – bieg wydarzeń w pożądanym przez siebie kierunku.

Oba te największe dziś zagrożenia dla stabilności wewnętrznej Arabii Saudyjskiej – tj. rosnący poziom niezadowolenia społecznego oraz negatywny wpływ wydarzeń w Bahrajnie – podlegają już od wielu tygodni intensywnym przeciwdziałaniom ze strony Rijadu. Władze przeznaczają dodatkowe zawrotne kwoty (idące już ponoć w miliardy dolarów) na studzenie nazbyt podgrzanych emocji swych poddanych. Adresują te działania głównie do najbiedniejszych grup społecznych. Równocześnie dmuchają na zimne - wzmacniają potencjał militarny i sił bezpieczeństwa we Wschodniej Prowincji, dyslokując w niej m.in. elitarne jednostki Gwardii Królewskiej.

W całym kraju wprowadzono też zakaz demonstracji i publicznych zgromadzeń, jako sprzecznych z zasadami szarijatu. Najbliższa przyszłość pokaże, czy kroki te wystarczą do uniknięcia scenariusza znanego już z krajów Maghrebu.

Arcywróg Iranu

Teheran twórczo wykorzystuje obecne zamieszanie na Bliskim Wschodzie także w celu dalszego osłabienia geopolitycznej pozycji swego regionalnego arcywroga, Izraela. Położenie strategiczne państwa izraelskiego względem Islamskiej Republiki Iranu pogarsza się systematycznie już od kilku lat. Głównymi wyznacznikami tego procesu były m.in. coraz ściślejsza współpraca Teheranu z palestyńskim Hamasem ze Strefy Gazy, nieprzerwane umacnianie się libańskiego Hezbollahu, wraz z przegraną przez Izraelczyków wojną w 2006 roku oraz irańsko-syryjski sojusz militarny. Zwłaszcza ten ostatni aspekt zasługuje dziś na szczególną uwagę.

O ile związki z Hamasem i Hezbollahem dają Irańczykom szereg przewag i korzyści strategicznych w ich polityce okrążania Izraela, to jednak korzystanie z ich wsparcia ma swe poważne ograniczenia. Wiąże się to z faktem, iż oba te podmioty to aktorzy niepaństwowi. Problem ten nie istnieje w przypadku relacji z Syrią, izolowaną w regionie za swą niegdysiejszą rolę w wieloletniej okupacji Libanu. Dla Damaszku intensywny proces zbliżenia z Teheranem, rozpoczęty w 2006 roku zawarciem porozumienia o strategicznym partnerstwie i sojuszu militarnym z Iranem, jest więc niczym innym jak próbą zmniejszenia tego międzynarodowego ostracyzmu. Dla Irańczyków zaś jest to kolejny atut w regionalnej rozgrywce z wrogim Izraelem i arabskimi rywalami.

Atut, który w warunkach obecnego chaosu na Bliskim Wschodzie nabiera nowego znaczenia, otwierając przed irańskimi strategami perspektywy, o jakich jeszcze kilka lat temu nie mogli nawet marzyć. Przykłady można mnożyć, ale najbardziej jaskrawy to casus żeglugi przez Kanał Sueski. Przez 30 lat istnienia Islamskiej Republiki Iranu okręty wojenne jej marynarki wojennej (nie mówiąc już o jednostkach morskiego komponentu Korpusu Strażników Rewolucji) nie mogły przepływać tą drogą na Morze Śródziemne. Choć formalnie miały takie prawo na mocy tzw. konwencji konstantynopolitańskiej z 1888 roku, to administracja Kanału – powoływana od 1956 roku przez Egipt – robiła wszystko, aby uniemożliwić Irańczykom przedostanie się tą drogą. Można się jedynie domyślać, że Egipcjanie działali w tej kwestii pod silną presją ze strony Tel Awiwu i Waszyngtonu. I oto po obaleniu reżimu Hosniego Mubaraka stało się możliwe to, co jeszcze kilka miesięcy temu zakrawałoby na cud – dwa irańskie okręty przekroczyły Kanał w drodze do Syrii. Co
ciekawe, po drodze minęły się niemal burta w burtę z amerykańskim lotniskowcem „USS Enterprise” i okrętami jego grupy bojowej, płynącymi w przeciwnym kierunku…

Irańska morska wyprawa do Syrii jest przełomowa również pod innym względem. Oto, według źródeł w regionie, Teheran rozpoczął już budowanie własnej bazy morskiej w syryjskim porcie wojennym w Latakii, niespełna 300 km od Izraela. Mówi się także o instalacji w tej bazie irańskich ofensywnych środków walki, takich jak rakiety balistyczne, w których zasięgu (w zależności od ich typu) znalazłoby się nie tylko terytorium izraelskie, ale ewentualnie także np. NATO-wskie instalacje w Grecji i Turcji.

Niezależnie od stanu faktycznego, Latakia ma szansę stać się kolejnym – po południowym Libanie, syryjskiej części Wzgórz Golan i Strefie Gazy – miejscem, gdzie Iran rozmieści swe siły i środki wojskowe w bezpośrednim sąsiedztwie Izraela.

Tym samym to właśnie Iran wydaje się być jak na razie największym beneficjentem chaosu i napięcia na Bliskim Wschodzie. Świat arabski pogrąża się w anarchii i kryzysie geopolitycznym, jakich nie doświadczał od ponad trzech dekad, co skutecznie wyłącza go z rywalizacji z Iranem o strategiczny prymat na Bliskim Wschodzie. Czy oznacza to więc, że zbliża się dla tego regionu era politycznej dominacji Persów?

Tomasz Otłowski specjalnie dla Wirtualnej Polski

Autor jest analitykiem w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Tezy i opinie zawarte w tekście nie są oficjalnym stanowiskiem BBN, wyrażają jedynie opinie autora.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)