PolskaNiemoty z opozycji

Niemoty z opozycji

Przy słabym, mniejszościowym rządzie opozycja hula. Jeśli jest. Jednak nieustanna ofensywa PiS zmiotła opozycję, a jej rolę przejęły nieznoszące Kaczyńskich media.

Niemoty z opozycji
Źródło zdjęć: © PAP

02.03.2006 | aktual.: 02.03.2006 08:49

Najbardziej krwiożerczą opozycją w Polsce okazało się w ostatnich dniach niedoceniane Polskie Stronnictwo Ludowe. Partia z ponadstuletnią historią promuje w ogłoszeniach prasowych swego lidera Waldemara Pawlaka jako polityczne wcielenie Mike'a Tysona. Nokautujący najpierw rywali, a później głównie swe kochanki Tyson zasłynął także odgryzaniem rywalom uszu. Niepohamowany apetyt Pawlaka na uszy Jarosława Kaczyńskiego jest przy tym najpoważniejszym przejawem opozycyjności partii politycznych ostatnich kilku miesięcy.

Ogonki i słabeusze

W Sejmie trwa fundamentalne przemówienie Jarosława Kaczyńskiego. Przewodniczący PiS atakuje, wytycza nowe linie podziałów, ustawia scenę polityczną. Na sejmowym monitorze lista mówców: Jan Rokita, Andrzej Lepper, Jerzy Szmajdziński, Roman Giertych. Nic dziwnego, parlamentarna debata nad stoma dniami rządu to bowiem wymarzona okazja: zapewniona telewizyjna transmisja, zainteresowanie mediów, obecność premiera, ministrów i liderów partyjnych na sali. Na takie chwile opozycja ostrzy sobie zęby, wysyła do boju najlepszych mówców, a doradcy przygotowują im argumenty, by mogli zadać rządowi śmiertelne sztychy. Zapowiadała się ciekawa debata.

Ale tym razem nikt nie ma głowy do rządu. Wszystkim pobrzmiewa jeszcze w uszach manifest polityczny Prawa i Sprawiedliwości wygłoszony przez jego lidera. Wszystkim, tylko nie liderom opozycji. Rokity nie ma w Sejmie, a Donald Tusk jest do odpierania ataków Kaczyńskiego kompletnie nieprzygotowany. Całkowicie bezradny Zbigniew Chlebowski, ekonomiczny ekspert Platformy Obywatelskiej, mówi coś o budżecie i podatkach, ale nikt go nie słucha. Andrzej Lepper prosi tylko propagandystów PiS, by wspomnieli czasem też o dobrych uczynkach Samoobrony. - Są w tym układzie trzy sroczki i trzy ogonki trzeba chwalić, a nie tylko jeden - przymila się Lepper. Trzeci ogonek z paktu stabilizacyjnego, Roman Giertych, pozwala sobie na drobne kpiny z polityki informacyjnej rządu i to jedyny przejaw samodzielności jego partii. Szmajdziński głosem skazańca czyta nawet nie najgorsze przemówienie. Ale jeśli w działaniach SLD ma być tyle energii, ile w wystąpieniu jego lidera, to nie wystarczy jej nawet na podarcie kartki, na której
było spisane. Dla wszystkich staje się jasne, że opozycja podała się gromadnie do dymisji.

W rozczarowaniu nadzieja

- Nie będziemy brać udziału w połajankach - tłumaczy swą nieobecność w sejmowej dyskusji Donald Tusk. Myśl tę w rozmowie z "Przekrojem" rozwija platformowy intelektualista Rafał Grupiński. - To nie bieżące polemiki i potyczki słowne, ale nasze działania długofalowe zdecydują o opozycyjnym obliczu Platformy - zapewnia.

Być może, ale na razie to właśnie tych długofalowych działań brak. Partia Tuska i Rokity jest całkiem niezła w punktowaniu słabych stron rządu, ale nie potrafi pokazać realnej alternatywy. Innymi słowy, nie brak jej taktyki, ale strategii.

Sensem istnienia PO nie jest dziś bowiem kreowanie jakiegoś lepszego pomysłu na Polskę, ale bycie anty-PiS. Dowody? Religa i Gilowska byli największymi autorytetami Platformy, jej wyroczniami. Odkąd przejął ich PiS, Gilowska "ponosi intelektualne porażki", a Religa "nie realizuje żadnego programu". Rokita proponował Januszowi Kochanowskiemu kandydowanie na rzecznika praw obywatelskich, ale kiedy pomysł ten rzucił PiS, Kochanowski okazał się interesownym typem i człowiekiem o mentalności klawisza. Trudno nie odnieść wrażenia, że PO chciałaby robić to samo co rząd, ale boczy się, bo jest w opozycji i brak jej na to sił.

Platforma dwukrotnie próbowała wyrwać się z przymusu nieustannego recenzowania działalności PiS. Ale cóż z tego, skoro partyjny gabinet cieni zdeprecjonowano już przy jego powoływaniu, zapowiadając, że cienie to wcale nie żadni ewentualni ministrowie, a jego działalność ogranicza się wyłącznie do zwoływania nudnych konferencji prasowych. Wewnątrzpartyjna "rada mędrców" miała z kolei nakreślić program działania Platformy w opozycji. Widać zajęcie to niesłychanie żmudne, bo kreśli już trzy miesiące, a światła dziennego nie ujrzał nawet żaden szkic.

Partia Tuska boi się jakichkolwiek ruchów programowych, bo to mogłoby wepchnąć ją w ramiona SLD. Stąd więc dni skupienia u arcybiskupa czy pomysły finansowania kościelnych uczelni mające pokazać, że PO pozostanie partią konserwatywną i mieszczańską, której nie grozi żaden przechył na lewo. Ale programowa nieruchawość i brak nowych pomysłów to za mało, by stać się wyrazistą opozycją. - Liczymy na to, że Polacy rozczarują się PiS i przyjdą do nas - nie ukrywa Grupiński. I wygrają za nas wybory - chciałoby się dodać.

Na lewo patrz

Miesiąc temu wrócił ze śnieżnej Szwajcarii Ryszard Kalisz posłujący tam do przebywającego na emigracji Najjaśniejszego Pana. Wieści miał smutne - Aleksander Kwaśniewski ma dość własnych spraw i ani mu w głowie wracanie do Polski w celu reanimowania SLD. Eskapada Kalisza była najważniejszym od wyborów przedsięwzięciem politycznym postkomunistów i doskonale oddaje panujące w obozie lewicy nastroje. - Nie ma żadnego planu. Jest tylko nadzieja, że jak dojdzie do wyborów, to na białym koniu przyjedzie nasz pan i zbawca, który je dla nas wygra - kreśli obraz strategii SLD niestrudzony krytyk nowego kierownictwa swej partii Leszek Miller.

Rozbity nieudanym eksperymentem z rządem Belki i rejteradą Cimoszewicza Sojusz, choć uzyskał w wyborach całkiem przyzwoity wynik i na zawsze umocnił swą pozycję hegemona na lewicy, nie potrafi znaleźć sposobu na pozyskiwanie wyborców. Liderzy partii zachwyceni tym, że udało im się wejść do Sejmu, wierzą, że wystarczy trwać przy swoich sztandarach i czekać, aż PiS sam zacznie się sypać, a wtedy wyborcy zwrócą się ku sprawdzonym lewicowym receptom, tym razem wystawianym przez nowych, młodych medyków.

Tymczasem zdaniem wysłanych na przedwczesną emeryturę liderów to za mało. Miller zaordynowałby tkwiącemu w marazmie SLD lewicową ofensywę. Zdaniem krytykowanego częstokroć za kunktatorstwo i ugodowość wobec Kościoła byłego premiera postkomuniści powinni pójść w stronę lewicy światopoglądowej.

Prawa homoseksualistów, prawa kobiet, legalna aborcja, twardy rozdział Kościoła od państwa - pod tymi sztandarami powinni teraz manifestować działacze Sojuszu. - Nie można tego było robić przed referendum europejskim, bo wiejscy proboszczowie zrobiliby nam rewoltę, ale teraz już można i trzeba - zagrzewa do boju Miller. Ideowa kontrofensywa to niejedyny pomysł kiełkujący w głowach odtrąconych polityków lewicy. Innym jest odwołanie się do tradycyjnego elektoratu postkomunistycznego z bliskimi mu postulatami zachowania dobrego imienia PRL. Zmobilizowany hasłami walki z IPN i szalejącą lustracją elektorat, który w ostatnich wyborach został w domu, miałby stać się SLD-owskim twardym jądrem. Dopiero po zdobyciu tego przyczółku lewica powinna maszerować w stronę centrum, poszerzając poparcie.

Ale to nie brak pomysłów jest największą bolączką SLD, lecz niezdolność do realizowania któregokolwiek z nich. Liderom lewicy brak sił i wiary w to, że wyborcy mogliby im znowu uwierzyć. A niezdecydowanym rzeczywiście nikt nie odda swego głosu.

Unia pomoże

Zanikająca opozycja pociesza się przykładem z ubiegłej kadencji. Wtedy też rząd Millera utrzymywał bardzo duże poparcie przez ponad rok. Wszystko zaczęło się sypać dopiero na początku 2003 roku razem z ujawnianiem kolejnych szczegółów afery Rywina. Zahibernowana Platforma Obywatelska ożyła dzięki szarżom Jana Rokity w komisji śledczej, a Prawo i Sprawiedliwość poszybowało w sondażach jeszcze później. Co jednak pocznie opozycja, gdy rząd nie wplącze się w żadną poważną aferę i jego notowania nie zaczną gwałtownie spadać? Przykład Słowacji, Węgier i Czech pokazuje, że rządzący są w stanie utrzymać poparcie, a w tym pierwszym przypadku nawet i władzę. Politycy PiS mają nadzieję, że Polska podąży tym tropem. - Transfer pieniędzy z Unii Europejskiej jest tak duży, że ludzie to odczuwają. I jeśli rząd niczego nie zepsuje, to ma szanse wygrać kolejne wybory - przekonuje eurodeputowany Adam Bielan.

W zastępstwie opozycji

Na razie główną, by nie powiedzieć: jedyną, siłą opozycyjną pozostają media. I nieważne, że chodzi im nie tyle o zachowanie niezbędnej w demokracji równowagi sił, ile raczej o odreagowanie upokorzeń i frustracji wywołanych arogancją Prawa i Sprawiedliwości czy faworyzowaniem Radia Maryja. Nie bez znaczenia jest też najzwyklejsza w świecie niechęć większości dziennikarzy, a szerzej - inteligentów, do partii podkreślających swój konserwatyzm i patriotyzm. Tak jest na całym świecie, tak też jest w Polsce.

Skutki widzimy co dnia. Nie ma wydania "Gazety Wyborczej", by na pierwszej stronie nie ukazał się atak na PiS. Wieczorne "Wydarzenia" Polsatu, biorąc przykład z programu Tomasza Lisa, stały się kroniką wpadek i niepowodzeń rządu, dystansując w tym nieodmiennie krytyczne "Fakty" z TVN. Podobne przykłady można mnożyć.

Oczywiście prywatne media mają prawo mieć swe sympatie, nawet jeśli rządzącym bardzo się to nie podoba i reagują cokolwiek nerwowo. Lecz problem jest poważniejszy niż wyolbrzymiana skądinąd niechęć Jarosława Kaczyńskiego do dziennikarzy. Po pierwsze, taka sytuacja psuje same media, które zapamiętałe w swej opozycyjności coraz bardziej się upartyjniają. Tworzy to więzy, które trudno będzie zerwać, gdy obecni sojusznicy i ulubieńcy żurnalistów zasiądą kiedyś w rządowych ławach. Ale po drugie, i ważniejsze, psuje to - przepraszam za patos - demokrację, albowiem to nie media będą rozliczane ze swych recept w następnych wyborach, to nie one poddadzą się demokratycznej weryfikacji. A szkoda. Byłoby przynajmniej zabawnie.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)