Niemcy szturmują polskie supermarkety
Przygraniczny handel zmienia oblicze. Zachodni sąsiedzi omijają bazary, bo wolą promocje w polskich supermarketach - czytamy w "Metrze".
Jeszcze kilka lat temu ten, kto miał bazarowe stoisko przy zachodniej granicy Polski, był kimś. Tak jak my kupowaliśmy na kopy zegarki i inne "ustrojstwa" przywożone do nas ze Wschodu, tak Niemcy zapuszczali się do nas po bazarową taniochę. Wystarczyło mieć jedno stanowisko na targowisku, by dorobić się kokosów. Kto miał kilka - był postrzegany jako przygraniczny milioner.
Dziś handlowcy z bazarów na zachodzie kraju nie zarabiają nawet połowy tego, co w latach 90. Jednym z powodów jest to, że Niemcy nie pędzą na bazary, tylko do hipermarketów - pisze dziennik.
To już nie jest ten sam Niemiec, kupujący wszystko jak w latach 90. - twierdzi prezes marketu budowlanego Gi-Bau w Słubicach Janusz Gibała. Ludzie są wygodni i pędzą tam, gdzie jest masówka. Jak muchy do lepu. A tym lepem jest promocja - dodaje.
Zwiększony ruch w supermarketach bazary przypłacają likwidacją. W Kostrzynie targowisko osłabło, ale się utrzymało. Gorzej jest w Słubicach, gdzie do niedawna były dwa wielkie bazary. Dziś jeden ledwo przędzie, a drugi walczy o zachodniego klienta obniżkami cen.
Dopiero gdy Niemiec obkupi się w supermarkecie, idzie na bazar uzupełnić zakupy. Korzysta z usług np. fryzjera - mówi rzecznik prasowy urzędu miasta w Kostrzyniu nad Odrą Aleksandra Pawełczak.
"Metro" pisze, że Niemcy najczęściej przyjeżdżają do nas, kiedy wartość złotego spada w stosunku do euro. Średnio wydają kilkadziesiąt euro podczas jednej wizyty. Najczęściej kupują w Polsce wyroby z wikliny, małe drzewka, krzaki róż i markowe ubrania. Niezmiennie jednak króluje polska żywność, która smakuje im o wiele bardziej, niż niemiecka. Wychodzą z dużymi workami ziemniaków, całymi paletami mleka i soków. Szczególnie cenią produkty ekologiczne. (PAP)