Niemcy: coraz więcej przestępstw o podłożu neonazistowskim
W Niemczech wyraźnie rośnie liczba przestępstw o podłożu neonazistowskim. Politycy i media nawołują do walki z agresywną, skrajną prawicą. Ale na drodze do delegalizacji tego typu partii i ugrupowań stoi... niemiecka demokracja.
25.03.2013 | aktual.: 25.03.2013 19:21
Mehmet Kubasik został zamordowany w kwietniu 2004 roku. Zastrzelono go w jego własnym kiosku na przedmieściach Dortmundu. Początkowo śmiercią 39-latka policja obciążyła mafię albo tureckich gangsterów. Tak, jak w przypadku dziewięciu innych ofiar przed Mehmetem i jednej już po nim. Rodzina Kubasika starała się jednak przekonać, że nie o mafię tu chodziło, ale o neonazistów. Ani policja, ani media wierzyć w to nie chciały.
Aż do 2011 roku, kiedy we wschodnioniemieckim Zwickau wysadzili się w powietrze Uwe Mundlos i Uwe Bohnhardt. Z dokumentów, które policja znalazła w ich domu, wynikało, że obaj należeli do neonazistowskiego ugrupowania, tzw. Narodowosocjalistycznego Podziemia (NSU) zwanego też komórką terrorystyczną z Zwickau.
Neonaziści mordowali imigrantów i "wrogów"
Jak wynika z najnowszych informacji, w działalność NSU zaangażowanych było 129 osób w całych Niemczech. To właśnie ta siatka przez ponad 10 lat bez przeszkód mordowała tych, których neonaziści uznawali za wrogów: imigrantów i przedstawicieli państwa. Obok drobnych przedsiębiorców oraz pracowników pochodzenia tureckiego i greckiego, ich ofiarą padła także młoda, niemiecka policjantka.
Dlaczego tak długo policja nie była w stanie ich rozpracować? Bo w Niemczech mało kto mógł sobie wyobrazić, że w imię potępionej ideologii nadal w tym kraju morduje się ludzi. Morderstwa neonazistowskie przypisywano zwykłym przestępcom. Nic bardziej mylnego.
Od czasu zjednoczenia Niemiec 63 osoby padły ofiarą śmiertelnych ataków neonazistów - ujawnia oficjalny raport rządowy. Ofiarami są osoby z pochodzeniem imigranckim, ale też bezdomni, punki, homoseksualiści czy policjanci. Ofiarami były również dzieci - jak np. w 1993 roku, kiedy w pożarze podpalonego przez neonazistów domu w Solingen, obok dorosłych spłonęły także dzieci.
Dziennikarze dziennika "Tagesspiegel" i tygodnika "Die Zeit", twierdzą nawet, że ofiar neonazistów jest znacznie więcej, bo aż 152. Powołują się na ustalenia własnego śledztwa dziennikarskiego. Fundacja Amadeu Antonio, nosząca nazwę na część pierwszej ofiary neonazistów po zjednoczeniu Niemiec, doliczyła się natomiast 183 ofiar śmiertelnych.
Ostatnią jest według nich 59-letni Niemiec, zamordowany w czerwcu 2012 roku w Suhl w Turyngii. Oficjalne dane za ofiary neonazistów uznają tylko osoby, które zostały zaatakowane przez nacjonalistów, a bezpośrednim powodem ataku był rasizm. Jednak dziennikarze zaliczyli do nich każdy przypadek zabójstwa dokonany przez neonazistę. Z tego powodu do ofiar neonazistów rząd nie zalicza osiemnastoletniego Arthura Lampela, który podczas kłótni na wiejskim festynie zginał, zabity przez zdeklarowanego neonazistę od uderzenia kuflem w głowę.
Wieczny problem z delegalizacją NPD
Mimo apeli polityków wciąż nie udaje się zdelegalizować jedynej oficjalnie działającej neonazistowskiej partii - NPD. Ostatnio z takim pomysłem wystąpiła grupa landów. Było to już drugie podejście do delegalizacji. Przed dziesięcioma laty wniosek przepadł, bo okazało się, że dowody przeciw NPD zebrane zostały przez tajnych współpracowników służb specjalnych Niemiec, którzy udawali neonazistów - i nie mogły zostać użyte w sądzie. Tym razem wniosek nie trafił do Bundestagu, bo zrezygnowali z niego politycy koalicyjnej FDP.
- Nie można prawnie zakazać głupoty - przekonywał szef liberałów, Philipp Roessler. - To nie głupota, tylko ruch antypaństwowy - krytykują decyzję politycy CDU I CSU. Ale sceptyczna wobec pomysłu byli również kanclerz Merkel i minister spraw wewnętrznych Hans-Peter Friedrich (CSU).
Ten sceptycyzm niemieckich polityków, to nie sympatie pronazistowskie, ale balast historii. W okresie Trzeciej Rzeszy Hitler i jego zwolennicy wykorzystywali prawo, by ograniczać działanie demokratycznych, opozycyjnych wobec nazistów partii. Po wojnie partiom zapewniono swoisty immunitet. Z tego powodu nie udało się też w marcu zdelegalizowań działającej w Nadrenii-Północnej Westfalii partii "Die Rechte". Partia, kojarzona z działalnością neonazistów z zabronionych stowarzyszeń neonazistowskich, oficjalnie nie złamała jednak prawa i sąd nie znalazł żadnego powodu do legalizacji.
Mimo to minister Friedrich przestrzegą przed bagatelizowaniem potencjału przemocy związanej z neonazistami. Jak podaje oficjalny raport rządowy, liczba przestępstw z udziałem neonazistów wzrosła w 2012 roku o ponad cztery procenty - w stosunku do 2011 - i wyniosła 17600 przypadków w skali kraju. Minister jednak widzi możliwość osłabienie trendu nie przez ograniczanie demokracji, ale przez uwrażliwianie i uświadamianie młodych ludzi. - W ciągu ostatnich lat udało się zmienić świadomość społeczeństwa niemieckiego w zakresie ochrony środowiska. To samo można zrobić w sprawie neonazistów i rasizmu - wyjaśnia.
Neonazistowski wschód Niemiec
Środowiska neonazistowskie, które bezpośrednio po zjednoczeniu, działały głównie w zachodnich Niemczech, od wielu lat wzmacniają się na wschodzie. Tam działał NSU. Jak pokazują najnowsze badania, podczas, gdy na zachodzie liczba osób z poglądami rasistowskimi i neonazistowskimi zmniejsza się, bądź pozostaje na stałym poziomie, na wschodzie liczba ta się zwiększa. 59 procent wschodnich Niemców uważa, np., że w kraju jest zbyt wielu cudzoziemców, podczas gdy na zachodzie jest tego zdania 44 procent. Również na wschodzie silniejsza jest skłonność do używania przemocy wobec obcych.
Alarmująca jest liczba osób, która ma skrystalizowane i ugruntowane nastawienie neonazistowskie: w 2012 roku było to 7 procent na zachodzie i 16 na wschodzie. Neonaziści korzystają z pogarszającej się sytuacji gospodarczej oraz trudności na rynku pracy, które widoczne są zwłaszcza na wschodzie kraju.
Coraz częściej neonaziści stosują też bardziej "wyrafinowane" metody zdobywania narybku. Neonazista to coraz rzadziej łysy osiłek w glanach i skórzanej kurtce. Coraz częściej to ludzie w garniturach, albo zwykłych dżinsach i T-shirtach, komunikujący się przez Facebook, albo mówiący o prawach zwierząt i środowisku. W ten sposób nie budzą podejrzeń rodziców i nie kojarzą się jednoznacznie młodzieży. Dopiero potem okazuje się, że za kwestiami ochrony środowiska ukrywa się np. "niszczenie niemieckiej przyrody przez cudzoziemców, czy Żydów".
Mimo to neonaziści wciąż jeszcze maja trudności z "przebiciem" się do oficjalnego nurtu niemieckiej polityki. Każda ich demonstracja i marsz napotyka na antymarsz ich przeciwników, często znacznie większy, niż demonstracja neonazistów. Tak jest na przykład w przypadku corocznej manifestacji neonazistów w Dreźnie, w rocznicę bombardowania miasta przez aliantów podczas wojny. Od kilku lat neonaziści ten dzień spędzają... w okolicach dworca. Uczestnicy kontrdemonstracji antynazistowskiej skutecznie blokują im ludzkim łańcuchem wyjścia z dworca i nie pozwalają neonazistom przejść do miasta.
Z Berlina dla WP.PL Agnieszka Hreczuk