Niemcom jest o wiele gorzej
Trzy miliony nowych bezrobotnych, inwazja obcego kapitału i bezowocne reformy. Po beztroskim dobrobycie naszym sąsiadom zostały wspomnienia, a niemiecką maszynę gospodarczą czeka pilny remont.
02.06.2005 | aktual.: 02.06.2005 13:30
Lawina ruszyła. W niedzielę 22 maja największy land Niemiec powiedział "dość". Dość recesji, dość bezrobocia, dość bolesnych reform i dość rządów lewicy. Wybory do lokalnego parlamentu Nadrenii Północnej-Westfalii wygrała chadecja. Dla rządzącej krajem koalicji klęska nie mogła być bardziej zawstydzająca: SPD straciła władzę we własnej twierdzy, landzie, który od 39 lat na nią głosował. W Berlinie siedzi jeszcze lewicowy kanclerz, ale chadecy rządzą już w 11 spośród 17 krajów związkowych. Gerhard Schröder uznał, że czas oddać głos obywatelom, i zapowiedział na wrzesień przedterminowe wybory do Bundestagu.
Jeszcze na dzień przed porażką towarzysze z SPD łudzili się, że zdołają przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Na tle reszty Niemiec bilans gospodarczy Nadrenii Północnej-Westfalii za ubiegły rok jest optymistyczny: produkcja stali osiągnęła 46,4 miliona ton, produkt krajowy Nadrenii wyniósł 480 miliardów euro, więcej niż całej Federacji Rosyjskiej. Wzrost gospodarczy przekroczy w tym roku 1,1 procent (0,7 będzie w całych Niemczech), powstało 10 tysięcy miejsc pracy, a górniczo-hutniczy region przekształcił się w zagłębie usług. Jeśli więc jest tak dobrze, to czemu jest tak źle?
Bo jest druga strona medalu. W ubiegły piątek pod fabryką armatur Grohe w nadreńskim Hemer urządzono kilkusetosobową demonstrację. Pracownicy protestowali przeciw przejęciu fabryki przez amerykański fundusz inwestycyjny. Grohe przynosi zyski, ale nie dość wysokie. Menedżerowie z USA wiedzą, jak to zmienić. Zwolnią jedną trzecią pracowników w niemieckich zakładach, a produkcję przeniosą do Chin. Budżet miasta Hemer schudnie wkrótce o pięć milionów euro, a miejscowy urząd pracy zasili kilkusetosobowa grupa bezrobotnych. Zbawiciele czy szarańcze?
Nowy właściciel Grohe to jeden z zagranicznych funduszy hedgingowych, które od roku niepostrzeżenie przeobrażają niemiecką gospodarkę. Między Odrą a Renem działa dziś około 30 takich funduszy, tylko w ubiegłym roku ulokowały w Niemczech 22,5 miliarda euro. Ich strategia jest prosta: przejmują przedsiębiorstwa borykające się z problemami, restrukturyzują je, a potem wprowadzają na giełdę lub sprzedają ze znacznym zyskiem.
Jesienią amerykański fundusz Blackstone nakupił w Niemczech przedsiębiorstw za pięć miliardów euro, w tym koncern chemiczny Celanese z 10 tysiącami pracowników. Centralę przeniesiono do USA, a niemieckie zakłady pracują już według amerykańskiego modelu zarządzania. W ubiegłym roku na celowniku funduszy znalazł się nawet koncern DaimlerChrysler i Deutsche Bank. Na razie oba symbole niemieckiej gospodarki oparły się planom przejęcia i restrukturyzacji. Mniej szczęścia miała Deutsche Börse AG, spółka zarządzająca niemieckimi giełdami. Trzy tygodnie temu kontrolę nad nią przejął fundusz Children's Investment Fund (TCI) z Londynu. Zaraz potem finansjera w RFN przeżyła jeszcze większy szok: 38-letni menedżer TCI doprowadził do dymisji szefa Deutsche Börse Wernera Seiferta, jednego z tuzów niemieckiej giełdy.
Zagraniczni inwestorzy od roku prowadzą cichą, oddolną przebudowę gospodarki RFN. Szerzą anglosaski kapitalizm - nastawiony na maksymalizację zysków, a nie pielęgnowanie pracowniczych przywilejów. Działają bezwzględnie, ale nie wszędzie restrukturyzacja kończy się utratą miejsc pracy. Są przykłady uzdrowionych przedsiębiorstw, zwiększania zatrudnienia i powrotu firm w niemieckie ręce. Wygląda na to, że spekulanci z zagranicy aplikują gospodarce RFN intensywną kurację, na którą niemieccy politycy z obawy przed wyborcami nie potrafią się zdobyć.
Politycy rządzącej jeszcze SPD wolą grać na niepokoju, jaki budzi w Niemczech rosnący wpływ spekulacyjnego kapitału na gospodarkę. Tuż przed wyborami w Nadrenii Północnej-Westfalii szef SPD Franz Müntefering rozpętał ,debatę o kapitalizmie". Zagranicznych inwestorów porównał do ,szarańczy" żerującej na niemieckiej gospodarce. Źli to kapitaliści, dobrzy to wyzyskiwany i rujnowany lud pracujący, którego lewica będzie bronić do upadłego - tak brzmiało przedwyborcze przesłanie Münteferinga. W RFN zapachniało walką klasową.
W rzeczywistości w Niemczech toczy się zupełnie inna walka. To próba sił między globalną gospodarką a kapitalizmem z ludzką twarzą, który przez dziesięcioleci utrzymywał niemieckie państwo opiekuńcze. Efektów tej walki Niemcy doświadczają na własnej skórze. Masowo znikają miejsca pracy, niemieckie firmy same przenoszą zakłady do Europy Środkowej i Azji. Te, które zostają, tną płace, a państwo odchudza świadczenia socjalne. "Grohe dobiła globalizacja" - można było przeczytać w piątek na transparentach w Hemer. Siemens do Chin
Niemieckie firmy wyeksportowały już trzy miliony miejsc pracy. Produkty made in Germany powstają dziś od Polski po Daleki Wschód, ale coraz rzadziej w samych Niemczech. Producent części samochodowych TRW Automotive zainwestował w Czechach, BASF buduje fabrykę chemiczną w Chinach, grzejniki Vailliant odlewa się w Europie Wschodniej, opony Continental tłoczy się dziś w Rumunii i Czechach, a telefony Siemensa będą niebawem składać Koreańczycy i Chińczycy.
Delokalizacja dotyczy nie tylko wielkich koncernów. Z Niemiec zaczynają wynosić się także średnie i małe firmy. Przenoszą produkcję nie tyle dla większych zysków, ile po to, by w ogóle przetrwać wśród rosnącej liczby konkurentów, którzy już produkują to samo dwa razy taniej w Polsce, na Litwie czy w Chinach. Dla firm, które muszą produkować w Niemczech, jest jeden sposób na obniżenie kosztów: tania siła robocza ze wschodu.
To, co jeszcze rok temu wyglądało na przeciągającą się niemiecką recesję, zaczyna coraz bardziej przypominać kryzys ładu gospodarczego. W styczniu liczba bezrobotnych przekroczyła psychologiczną granicę pięciu milionów osób. 12,5 procent to mało w porównaniu z Polską, ale w Niemczech tylu bezrobotnych było ostatni raz w roku 1932. Kilka tygodni temu obniżono o połowę prognozowany wzrost gospodarczy na bieżący rok - PKB Niemiec wzrośnie w najlepszym razie o 0,7 procent. Po beztroskim dobrobycie dawnej RFN zostały już tylko wspomnienia.
79 procent Niemców jest dziś zdania, że państwo nie chroni ich dostatecznie przed skutkami dzikiego kapitalizmu i globalizacji. Politycy SPD chcą ograniczyć wpływy funduszy inwestycyjnych. Ale gospodarki nie da się włożyć pod klosz, podobnie jak nie da się odwrócić rozszerzenia Unii ani zatrzymać napływu obcego kapitału do niemieckich przedsiębiorstw. Interwencje jeszcze bardziej zadławiłyby rozwój. Zasiłek na prostytutki
Aby miejsca pracy wróciły do Niemiec, państwo musiałoby stworzyć przedsiębiorcom warunki do opłacalnej działalności. A to wymaga poświęceń przede wszystkim od obywateli, bo konkurencyjność niemieckich firm zabijają wysokie płace i podatki na utrzymanie państwa opiekuńczego. Pierwsze już idą w dół, ale podatków nie da się radykalnie obniżyć, dopóki Niemcy nie zrezygnują z części socjalnych dobrodziejstw. A z tym jest najtrudniej.
- W niektórych regionach panuje mentalność zaopatrzenia - powiedział niedawno minister komunikacji i odbudowy nowych landów Manfred Stople. Problem wygórowanych oczekiwań obywateli wobec państwa nie dotyczy bynajmniej tylko byłej NRD. Po dziesięcioleciach prosperity Niemcy z zachodu przywykli do nadopiekuńczości, więc okrojenie niejednokrotnie absurdalnych świadczeń socjalnych nie kojarzy się z sukcesem, tylko z narodową klęską.
Nadużywanie opieki socjalnej w Niemczech nie jest sporadyczne. Do groteskowych przykładów należy przypadek Rolfa J. Gdy w latach 80. rozpadło mu się małżeństwo, wyjechał szukać szczęścia na Florydzie. Otworzył firmę handlu nieruchomościami, a gdy w 1995 roku splajtował, wysłał podanie o zapomogę do urzędu socjalnego w Dolnej Saksonii. Za przyznany zasiłek wynajął mieszkanie wyłożone marmurem, z tarasem i widokiem na Miami Beach.
Przez dziewięć lat rząd federalny co miesiąc wpłacał na jego amerykańskie konto 783 euro na czynsz, 645 na utrzymanie, 124,60 na lekarstwa i środki medyczne, 78,60 na środki higieny osobistej i czystości, 129 euro na ,inne potrzeby" oraz dodatek na opłacenie sprzątaczki - ogółem 1906,20 euro. Suma ta przelewana była na podstawie obowiązujących do dziś przepisów o pomocy socjalnej dla Niemców poza granicami kraju.
Przed kilkoma dniami sąd w Koblencji przyznał pewnemu urzędnikowi zwrot kosztów za zakup viagry. Wcześniej rozgłos uzyskał Helmut H. z Asbach, który podał urząd socjalny do sądu, bo ten odmówił mu refundacji wizyt w domu publicznym. Jak uzasadniał ów 30-letni mężczyzna, z usług prostytutek korzystał dla zachowania ,równowagi psychicznej". Helmut H. żądał też zwrotu pieniędzy za wypożyczenie 32 filmów pornograficznych, kupno gumowej lalki oraz dwa egzemplarze gazety z anonsami o ,kontaktach towarzyskich". Ponieważ najbliższe domy publiczne są w Norymberdze, a wypożyczalnia kaset wideo w powiecie Weissenburg, prosił również o dopisanie stu euro za dojazdy. Pan Helmut ma żonę pochodzącą z Tajlandii, która wyjechała z wizytą do ojczyzny. Gdy zabrakło jej pieniędzy na powrót, osamotniony mąż wystąpił do urzędu o zakup biletu lotniczego. Pół kraju na kroplówce
Ale niemiecką gospodarkę dławi nie tylko globalizacja i wygórowane oczekiwania obywateli wobec państwa. W nadreńskim Gelsenkirchen, mieście piłkarskiej jedenastki Schalke 04, bezrobocie sięgnęło 25 procent. Gelsenkirchen tonie w długach, nie ma pieniędzy na walkę z własnym bezrobociem, musi za to płacić miliony na konto byłej NRD. Nadburmistrz Oliver Wittke jest zirytowany: - My mamy większe potrzeby niż oni - mówi.
W państwo Ericha Honeckera wpompowano już prawie dwa biliony euro, a różnica w rozwoju gospodarki po obu stronach Łaby zamiast znikać, stale się utrwala. Jak obliczano w chwili zjednoczenia, aby dogonić RFN, dawne państwo robotników i chłopów powinno przez 15 lat wykazywać trzykrotnie większy wzrost gospodarczy. Takie tempo okazało się fikcją. 15 lat minęło, a nowe landy wciąż nie są samowystarczalne. Demmin to wschodnie Niemcy w mikroskali: pięknie odrestaurowany kościół na rynku wyłożonym polbrukiem, wokół odnowione fasady domów, nowe pasaże handlowe, podziemny parking, nowy bank, tylko z pracą jest po staremu. Jak nie było, tak nie ma. Klaus Welke z miejscowego zakładu kształcenia zawodowego rozkłada ręce: - Nic nie można zrobić. Tu wszyscy żyją na kroplówce.
Jürgen Höppner przed zjednoczeniem pracował w fabryce musztardy w pobliskim Tutowie. Po 1990 roku jego firma padła, a on w wieku 58 lat przeszedł na rentę. Dziś jest ,przedterminowym emerytem". Syn pracuje dorywczo ,przy transporcie", a drugi pojechał szukać szczęścia w Regensburgu. W Tutowie zatrudnienia nie ma 62 procent mieszkańców. To niemiecki rekord.
Podczas gdy miasta na wschodzie pachną świeżą farbą, na zachodzie odpadają tynki, a bezrobocie w wielu aglomeracjach jest wyższe niż w dawnej NRD. Klub automobilowy ADAC alarmuje: remontu wymagają obecnie przede wszystkim drogi w starych landach. Zgodnie z ,Paktem solidarnościowym II" Niemcy wschodnie otrzymają do 2019 roku dopłaty w wysokości 156 miliardów euro, ale od 2008 roku państwowa kroplówka będzie stopniowo odstawiana. Pat Schrödera
W Nadrenii Północnej-Westfalii SPD zapłaciła za spóźnienie reform. Cięcia socjalne z pakietu "Agenda 2010" i reforma rynku pracy "Hartz IV" działają dostatecznie długo, by obywatele odczuli ich negatywne następstwa, ale zbyt krótko, by mogli już zobaczyć pozytywne skutki swoich wyrzeczeń.
Niektórzy mają wątpliwości, czy reformy kiedykolwiek przyniosą oczekiwane efekty. Niemiecka gospodarka potrzebuje zmian strukturalnych, a nie liftingu. Schröder zdaje sobie z tego sprawę i byłby pewnie gotów je przeprowadzić, ale ma przeciw sobie niechętne społeczeństwo i lewe skrzydło własnej partii, któremu nie podobają się nawet trwające już reformy. Na początku maja kanclerz musiał zrezygnować z zapowiedzianej obniżki podatków dla firm, bo nie znalazł wystarczającego poparcia nawet we własnej koalicji.
Zamiast zadbać o niemieckich przedsiębiorców, szef SPD wolał wsiąść na inwestorów. Müntefering liczył na to, że w ten sposób obłaskawi partyjny beton i zmobilizuje rozczarowanych wyborców lewicy w Nadrenii Północnej-Westfalii. Po siedmiu latach rządów ,towarzysza bossów" nikt nie uwierzył w szczerość nagłego powrotu SPD do socjalistycznych ideałów. Nadrenia przepadła. Schröder uciekł tymczasem do przodu. Zarządzając przedterminowe wybory do Bundestagu, zaskoczył wszystkich. Towarzysze z SPD muszą wybrać między wiernością tonącemu państwu opiekuńczemu a nieuniknionymi reformami. Chadecy też znaleźli się w trudnej sytuacji. Liczyli na to, że czarną robotę wykona za nich lewica, a po przejęciu władzy w 2006 roku ograniczą się do zbierania plonów reform. Teraz muszą w błyskawicznym tempie przedstawić własny program wyprowadzenia gospodarki na prostą.
Jeśli wybory odbyłyby się dziś, SPD przegrałaby je z kretesem. Ale Gerhard Schröder nie traci nadziei na reelekcję. Pytani, kogo woleliby na czele państwa - szefową CDU Angelę Merkel czy urzędującego kanclerza - Niemcy wskazują na tego ostatniego. Jedno wszakże jest pewne: bez względu na to, kto wygra, po jesiennych wyborach rozpocznie się nowy etap przebudowy Niemiec.
Piotr Cywiński, Berlin