Niedokończona rewolucja w Egipcie. "Zamach stanu" czy "ludowe powstanie"?
Dwa miesiące po zeszłorocznych wyborach, które wyniosły do władzy Mohammeda Mursiego, jego popularność wśród Egipcjan sięgała 60 proc. Rok później został obalony wśród oskarżeń o arogancję, a krąg jego sprzymierzeńców zawęził się jedynie do islamistów.
Notowania wywodzącego się z Bractwa Muzułmańskiego polityka zwyżkowały, gdy uczestniczył w negocjowaniu porozumienia pokojowego między Izraelem a Hamasem w Strefie Gazy i doprowadził do usunięcia z polityki wojskowych, którzy przez wiele lat odgrywali w niej główną rolę. Ale potem w ciągu kilku miesięcy z "chorążego egipskiej rewolucji z 2011 roku - akceptowanego, choć niechętnie, przez krytyczny odłam liberałów i lewicy - stał się politykiem siłą usuniętym z urzędu" - odnotowuje "Financial Times".
Po wydarzeniach minionej doby, gdy armia, po wygaśnięciu ultimatum dla polityków, odsunęła Mursiego od władzy i wyznaczyła na tymczasowego szefa państwa przewodniczącego trybunału konstytucyjnego, w podzielonym Egipcie obie strony używają tych samych słów i odnoszą się do tych samych wartości, ale można mieć wrażenie, że posługują się innymi językami - zauważają komentatorzy.
"Zamach stanu" czy "ludowe powstanie"?
To, co dla jednych jest "wojskowym zamachem stanu", inni nazywają po prostu "ludowym powstaniem" i spełnieniem woli ludu - i to mimo tego, że oba obozy mają na sztandarach przywiązanie do demokracji i legitymizacji władzy.
Podobny problem ma reszta świata. Oświadczenie prezydenta USA Baracka Obamy w sprawie wydarzeń w Egipcie jest tym bardziej znaczące, gdy zwróci się uwagę na fakt, że nie pada w nim słowo "zamach". Stawką jest warta 1,5 miliarda dolarów amerykańska pomoc wysyłana co roku do Kairu - przeznaczona niemal w całości na armię.
Gdyby Stany Zjednoczone formalnie określiły obalenie Mursiego zamachem stanu, większość pomocy musiałaby zostać wstrzymana. A to mogłoby osłabić egipską armię - jedną z najstabilniejszych w kraju instytucji, połączoną długoletnimi więzami z Waszyngtonem - komentuje agencja Reutera.
Amerykańskie prawo zakazuje przekazywania "jakiejkolwiek pomocy rządowi lub krajowi, w którym pełnomocnie wybrany przywódca jest usuwany na drodze zamachu stanu lub dekretu".
Sytuacja jest tym bardziej niejednoznaczna, że za obaleniem Mursiego demonstrowały miliony Egipcjan, a armia ogłosiła mapę drogową przewidującą przywrócenie rządów cywilów. Ogłoszony w środę wieczorem plan dla Egiptu został poparty przez lidera laickiej opozycji Mohammeda ElBaradeia, a także szejka meczetu Al-Azhar, imama Ahmeda al-Tajeba i zwierzchnika prawosławnych Koptów Tawadrosa II.
Elastyczność USA
Źródła amerykańskie wskazują, że administracja Obamy będzie się starała zachować pewną elastyczność i pole manewru, dopóki sytuacja w Egipcie się nie wyklaruje. Amerykański prezydent wprawdzie wzywa wojskowych, by przekazali władzę "demokratycznie wybranemu cywilnemu rządowi", ale wcale nie mówi, że ma być to rząd Mursiego - zwraca uwagę CNN.
Amerykańskie źródła twierdzą, że Obama akceptuje rozwój wypadków w Egipcie i nawet dostrzega w nich pewien potencjał, biorąc pod uwagę autokratyczne zapędy Mursiego. Wprawdzie w oświadczeniu Waszyngton wyraził "głębokie zaniepokojenie decyzją egipskich sił zbrojnych w sprawie odsunięcia prezydenta Mursiego i zawieszenia egipskiej konstytucji", ale nie dopowiedział, czy koniecznie musi to mieć negatywne konsekwencje.
Nawet sekretarz generalny ONZ Ban Ki Mun wezwał do szybkiego przywrócenia rządów cywilnych, wstrzemięźliwości i poszanowania praw cywilów, ale nie potępił wprost postępowania egipskich wojskowych, a jedynie oświadczył, że "każda wojskowa ingerencja w sprawy państwa budzi zaniepokojenie".
Szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton wezwała do powrotu do demokratycznego procesu, mającego oznaczać "wolne i sprawiedliwe wybory prezydenckie i parlamentarne i przyjęcie konstytucji". Nie wspomniała natomiast o konstytucji i wyborach z ostatnich dwóch lat, których wyniki zostały właśnie odrzucone przez armię - komentuje Reuters.
Mohammed Mursi od początku miał przeciwko sobie potężne siły i interesy, a sytuację komplikował fatalny stan gospodarki. - Strukturalnie ze strony aparatu bezpieczeństwa, wymiaru sprawiedliwości, mediów napotykał tak wielki opór, że musiałby być politykiem niezwykle błyskotliwym i zorientowanym na kompromis, aby zadowolić wszystkie siły - mówi Stephane Lacrois, ekspert ds. islamu politycznego paryskiego Instytutu Nauk Politycznych. - Zamiast tego zrobił coś dokładnie przeciwnego. Powiedział: "Jestem prezydentem, mogę robić, co mi się podoba". Nie zdawał sobie sprawy ze swojej słabej pozycji.
Zaczęło się od konstytucji
Analitycy i przedstawiciele opozycji wiążą spadek notowań Mursiego z jego polityką w sprawie konstytucji z końca zeszłego roku, gdy przyznał sobie nadzwyczajne kompetencje w pracach nad ustawą zasadniczą. W obliczu masowych demonstracji anulował dekret, ale to ostatecznie odebrało prezydentowi kredyt zaufania, jakim obdarzyli go przedstawiciele liberalnej i lewicowej opozycji.
Właśnie wtedy prezydencki krąg zaczął się zawężać, ograniczając się coraz bardziej do islamistów. Z prac nad konstytucją wycofali się przedstawiciele środowisk liberalnych, świeckich oraz Koptów, twierdząc, że konstytuanta prezentuje poglądy Bractwa Muzułmańskiego oraz ich bardziej radykalnych islamskich sojuszników. Mursi z kolei mianował kandydatów związanych z Bractwem na kluczowe stanowiska w rządzie centralnym, władzach prowincji i izbie wyższej parlamentu, dysponującej pełnią władzy ustawodawczej po rozwiązaniu izby niższej w ubiegłym roku - odnotowuje "Financial Times".
Kolejnym punktem zwrotnym było referendum konstytucyjne, w którym polityczna machina Bractwa Muzułmańskiego zdołała doprowadzić do 64-procentowego zwycięstwa, ale jedynie przy 36-procentowej frekwencji, co - jak ostrzegali eksperci - dawało nowej ustawie zasadniczej małą wiarygodność. "Wyborokracja" - tak jeden z analityków określił rządy Mursiego, charakteryzujące się przeświadczeniem, że wybory dają prezydentowi prawo do dyktatu. W tej sytuacji poczynania prezydenta, który zwrócił się jeszcze bardziej do swych ultraislamistycznych sprzymierzeńców, tylko podsyciły w minionych dwóch miesiącach wściekłość jego przeciwników.
Gdy telewizja zaczęła coraz częściej nadawać programy polityczne i patriotyczne pieśni zamiast popularnych oper mydlanych i wypełnionych nierzadko erotyką wideoklipów, nasiliły się obawy, że Mursi chce tak "uformować wszystkich Egipcjan, by myśleli jak jego Bracia" - tłumaczy komentator i liberalny działacz Wael Nawra.