Niechcący stał się sławny. "Hide the pain Harold" to po prostu András, 73-letni elektryk© WP.PL

Niechcący stał się sławny. "Hide the pain Harold" to po prostu András, 73‑letni elektryk

Piotr Barejka

"Hide the pain Harold", "dziwny pan ze stocka", "człowiek mem", a tak naprawdę András Arató. Węgier, który niechcący zyskał światową sławę. Wszyscy, od Chile po Polskę, znają ten uśmiech emerytowanego elektryka. Gdy wsiadam do samolotu, myślę sobie: jak to jest? Być ilustracją do żartów całego świata.

Po paru godzinach docieram na miejsce spotkania. To ekskluzywny hotel w centrum Budapesztu. Przed wejściem dostrzegam siwowłosego mężczyznę. Oto człowiek, którego u nas nazywają: "Dziwny pan ze stocka". A na całym świecie: "Hide the pain Harold" (ang. Ukrywający ból Harold). Stoi i przestępuje nerwowo z nogi na nogę.

- Wiele osób sądziło, że jestem tylko wytworem programu graficznego - mówi, ściskając moją dłoń.

Uśmiecha się tak, jak na tych tysiącach zdjęć. I zaprasza do lśniącego lobby. Niedawno został twarzą tego hotelu, więc załatwił salkę z widokiem na całe miasto. Tam opowie mi, jak z nikomu nieznanego emeryta stał się światową sławą.

Zwykłe zdjęcie z wakacji

Nic by się nie stało, gdyby nie ten jeden wyjazd na wakacje. To było jakieś siedem lat temu. Pojechał razem z żoną odpocząć trochę od miejskiego zgiełku. Nic nadzwyczajnego. Zrobił wtedy parę zdjęć. Jak każdy. Pochwalił się nimi na jednym węgierskim portalu społecznościowym. W dzisiejszych czasach norma.

Jednak obrazki z wakacji dotarły nie tylko do jego znajomych. Pewien fotograf przeglądał portal w poszukiwaniu tego jednego zdjęcia: twarzy idealnej do jego najbliższej sesji. I wtedy właśnie trafił na uśmiech, który cały świat pozna wkrótce jako "Hide the pain Harold".

- Powiedział, że szuka dokładnie takiej postaci jak ja - opowiada András. - Zaprosił mnie na zdjęcia próbne. Spodobało mi się, więc przyjąłem jego propozycję.

Wtedy nie wiedział nawet, co to jest ten "stock". Fotograf musiał mu tłumaczyć, gdzie opublikuje zdjęcia, jak ludzie będą mogli z nich korzystać. A potem zrobili wspólnie pierwszą sesję.

Trudno sobie to wyobrazić

András założył biały kitel i był lekarzem. Wziął do ręki narzędzia i pracował w warsztacie. Wskoczył w sportowy strój i ćwiczył. Migawka w aparacie trzaskała: raz, drugi, setny, tysięczny…

- I co pan sobie wtedy myślał? - pytam.
- Byłem dumny z siebie! Że wyglądam tak dobrze, że moja twarz przyciągnęła profesjonalnego fotografa.

Był też wtedy ciekawy, gdzie te zdjęcia się pojawią. Przeglądał więc wyszukiwarki obrazków: znalazł siebie jako profesora uniwersytetu. Na stronie szpitala był lekarzem. Uznał, że jest tak, jak być powinno. Zdjęć używa się zgodnie z ich przeznaczeniem.

- Przez myśl mi nie przeszło to, co zdarzyło się później. Wtedy nawet nie potrafiłbym sobie tego wyobrazić… - mówi, spoglądając na panoramę miasta.

Obraz
© Facebook.com | Andras Arato

Cały świat się śmieje

To było jak grom z jasnego nieba. Prawdziwy szok. Ten moment, gdy po paru miesiącach znalazł pierwszego mema.

- Nagle widzisz siebie jako żart. Ludzie żartują sobie z twojej twarzy!

Na początku nie mógł się z tym pogodzić. Jak zaakceptować to, że cały świat śmieje się z twojego uśmiechu? Że nazywają cię "Hide the pain Harold"? Zaczął się zastanawiać: co robić… Czuł niemoc. Oczywiście, mógł zaskarżyć autora strony. Doprowadzić do jej zamknięcia. Tylko z co z tego? Jedna strona znika, kolejnego dnia pojawia się następna. A na niej ta sama treść.

Wtedy pomyślał, że jest jak rycerz, który walczy z siedmiogłowym smokiem. Ucina mu głowę, ale na jej miejscu wyrastają dwie nowe.

- Miałem taką właśnie sytuację. Walczyłem z takim właśnie smokiem.

Uświadomił sobie, że nie jest w stanie nic zrobić. Nie zatrzyma tej lawiny. Musi po prostu się z tym wszystkim pogodzić.

- To było wbrew mojej naturze: być przedmiotem żartów. Byłem nieśmiałym człowiekiem, wolałem trzymać się z boku. Nie lubiłem być w centrum uwagi.

Internet w tym czasie zalewały tysiące żartobliwych zdjęć. Twarz Andrása zastąpiła wizerunki czterech prezydentów na górze Rushmore. Ktoś wstawił ją na plakat „Lśnienia” zamiast Jacka Nicholsona. Inny przerobił na nazistowskiego oficera.

- Musiałem się przemóc…

Ja żyję!

Ujawnić się… Nie ujawnić się… Ten dylemat zaprzątał mu myśli tygodniami. Z jednej strony się bał. Żarty z niego bywały obraźliwe. Czy będzie ich więcej? Zaczną do mnie pisać? Z drugiej strony chciał już położyć kres plotkom, że nie istnieje.

- To pewien Rosjanin, sam, jako pierwszy, odkrył moją prawdziwą tożsamość. Znalazł adres mailowy i zaczął pisać.

Pisał, że w Rosji "Hide the pain Harold" ma wielu fanów. Ale oni myślą, że wcale nie jest prawdziwą osobą. Domyślają się tylko, że jego twarz to wytwór programu graficznego. Namawiał, żeby się ujawnił.

- Grzecznie popchnął mnie do tej decyzji.
- I co było potem?
- Internet eksplodował!

Popularność wtargnęła do życia spokojnego emeryta. A zrobił sobie tylko zdjęcie, dość kiepskiej jakości. Z kartką, na której napisał, że żyje. To wystarczyło, żeby zobaczyły je setki tysięcy osób. Zaczęło się w Rosji, potem rozprzestrzeniało na całym świecie.

Obraz
© Facebook.com | Andras Arato

Ludzie muszą zapomnieć

Był o tym przekonany. Przecież każdego dnia pojawia się w sieci tyle nowych rzeczy. Ludzie będą musieli o nim zapomnieć. Ale tak się nie stało.

- Zastanawiałem się długo, co jest tego powodem - mówi, spokojnie popijając kawę. - Czy to tylko zabawna twarz? To musi być coś więcej… Ale do dzisiaj nie mam pojęcia, co.

Ludzie mówią, że widzą w nim ukryty ból. Nawet wtedy, gdy się uśmiecha. Ale on sam siebie za smutnego człowieka nie uważa. Wie jedno: jego życie nie przypomina już spokojnej emerytury.

Teraz jeździ po różnych krajach. Spotyka tabuny nowych ludzi.

- I to też mnie czyni młodszym! O czym mógłbym ze swoimi rówieśnikami porozmawiać? Co najwyżej o chorobach, posłuchać o ich ostatnich wizytach u lekarzy.

Od młodych zaś słyszy, że dzięki niemu świat staje się lepszy.

- Mam nadzieję, że to utrzymuje mój umysł przy życiu, sprawia, że łatwiej akceptuję nowe rzeczy, doświadczenia. Nadążam za młodymi.

Poza tym jest też wymiar praktyczny: zrobił duże postępy w języku rosyjskim, a jeszcze większe w angielskim. Nabrał wprawy w publicznych przemówieniach, swobody w rozmowach z obcymi ludźmi.

Nie wierzę, że to pan!

Wybieramy się na spacer ulicami Budapesztu. Gdy przechodzimy obok bazyliki, słychać podniecone głosy: to on? To naprawdę on?! Grupa nastolatków ciekawsko spogląda, szepcze między sobą. Pierwsza osoba się przełamuje. Nieśmiało podchodzi i prosi o zdjęcie. Ale za nią nadciąga już wianuszek jej znajomych. Potem to już lawina. Jedna po drugiej, przypadkowe osoby. Z Chile, Anglii, Włoch, USA…

- Nie wierzę, że to naprawdę pan! - ekscytuje się nastolatka z Chile.
- To trochę niewiarygodne - mówi chłopak z Anglii, gdy pozuje do zdjęcia.

Mija niecałe siedem minut, a podchodzi łącznie ze dwadzieścia osób. Chcą zamienić parę słów, uścisnąć dłoń, przytulić się, zrobić zdjęcie. Znają go, choć często nie wiedzą nawet, jak się nazywa.

- Gdziekolwiek pojadę, zawsze ktoś mnie rozpozna. Może poza Chinami - śmieje się András.
- To przecież marzenie całych zastępów aktorów i piosenkarzy.
- A moją sławę ludzie stworzyli sami.

Jednak ludzie stworzyli mu piekło i raj jednocześnie.

Syn? Nawet nie ma Facebooka

Żona. Potrzebowała dużo więcej czasu niż on. Musiała przepracować wszystko to, co się wydarzyło. Pogodzić się z tym, że teraz zawsze ktoś będzie go zaczepiać. Nieważne czy idzie do restauracji, czy do sklepu. Czy sam, czy z kimś. Ludzie muszą zdobyć zdjęcie z człowiekiem-memem.

Syn. Nie ma nawet konta na Facebooku. Wciąż nienawidzi memów z własnym ojcem. Nie czyta wywiadów, których udziela, nie ogląda filmów, w których występuje.

Fotograf. W ciągu dwóch lat zrobił mu tysiące zdjęć. Interes się kręcił, więc umawiali kolejne sesje. Opublikował kilkaset fotografii. Ale gdy pojawiły się memy, nie zrobił kolejnego zdjęcia. Żałował. Było mu wstyd. Przepraszał.

Modelka. Podczas wielu sesji przybrana żona. W Polsce okrzyknięta Grażyną. Poznali się na planie. Odkąd zdjęcia stały się memami, nie rozmawiają ze sobą. Wciąż jest przez to wściekła.

Obraz
© Facebook.com | Hide the pain Harold

Uśmiech, uśmiech…

- Uważam, że za rolą, którą dali mi ludzie, kryje się pewna filozofia - oznajmia. Filozofia to ukrywanie bólu. Andrása zaczęli nazywać: Hide the pain Harold (ang. Ukrywający ból Harold). A przecież wszyscy ludzie, każdego dnia, napotykają różne rzeczy, które sprawiają ból. Ta filozofia oznacza, że należy podejść do nich na spokojnie, pośmiać się. Nie brać zbyt poważnie.

- Hołduję amerykańskiej zasadzie: uśmiechnij się. To najkrótsza droga, żeby dwójka ludzi mogła się porozumieć. Moje relacje z fanami opierają się na uśmiechu.

- A co by było, gdyby nie memy?

- Byłbym jak każdy emeryt. Zająłbym się działką, ogrodnictwem, zabawą z dziećmi i kotem - mówi i zawiesza głos. - Ale wie pan co, to był taki łańcuch przypadkowych okoliczności. To może zdarzyć się każdemu, kto wstawi swoje zdjęcie do Internetu...

I tak oto András Arató - lat 73, z wykształcenia inżynier oświetlenia, węgierski emeryt - stał się gwiazdą światowego formatu. Niechcący.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (121)