Niebezpieczna turystyka
Ekstremalna turystyka górska to, w polskich
realiach, zbyt częste igranie ze śmiercią - oceniają alpiniści i
organizatorzy ruchu turystycznego. Ich zdaniem, tragedia w masywie
Elbrusu, gdzie w lodowej szczelinie prawdopodobnie zginęło dwoje
Polaków, to najprawdopodobniej wynik zlekceważenia wymogów
bezpieczeństwa, braku wyobraźni i doświadczenia, czytamy w "Życiu
Warszawy".
23.08.2005 | aktual.: 23.08.2005 09:44
- Wyprawa w góry Kaukazu została zorganizowana jako tzw. wyjazd partnerski, a więc jego uczestnicy niejako odpowiadają sami za siebie. Tego typu wyjazdy wspinaczkowe to nieporozumienie, partnersko można pojechać poleżeć na plaży, ocenia Jerzy Natkański, sekretarz Polskiego Związku Alpinizmu i uczestnik m.in. ostatniej zimowej polskiej wyprawy na drugi co do wielkości szczyt świata K2. Nie ma on wątpliwości, że wspinaczkę po lodowcu na Uszbę powinien był prowadzić doświadczony przewodnik.
Zdaniem alpinistów wybierając się w góry, trzeba sprawdzić, kto organizuje wyprawę. - Idąc z doświadczoną osobą, minimalizuje się niebezpieczeństwo, podkreśla Natkański. - Wystarczy wejść na stronę internetową PZA, by sprawdzić, czy organizator jest przewodnikiem wysokogórskim czy instruktorem wspinaczki, dodaje. Jeśli nie ma uprawnień, powinni wziąć na wyprawę doświadczonego przewodnika.
- Gdyby ktoś taki towarzyszył czwórce wspinającej się na Uszbę, tragedia prawdopodobnie by się nie wydarzyła, ocenia Andrzej Sobolewski, himalaista, który wielokrotnie wspinał się na lodowcu, gdzie doszło do wypadku. - Przy takich wyprawach nie można iść na żywioł, bo to zabija, dodaje Sobolewski.
Extrek, organizujący partnerskie wyprawy w góry, nie jest jedyną tego typu firmą działającą w Polsce. - Chyba nikt nie wie, ile tak naprawdę ich jest, uważa Józef Ratajski, sekretarz Polskiej Izby Turystyki. - Te firmy nie starają się, choć powinny, o odpowiednie pozwolenia. Przez to nikt ich nie kontroluje. - Nie wiadomo, czy mają one wystarczające kwalifikacje do organizowania wypraw. Wyjazd z takimi ludźmi to samobójstwo, ocenia Ratajski. (PAP)