"Nie załatwiałem pracy córce Sobiesiaka u siebie"
Mirosław Drzewiecki, pomimo zwolnienia lekarskiego do 31 stycznia, stawił się na przesłuchanie hazardowej komisji śledczej. - Córkę Ryszarda Sobiesiaka poznałem w czasie wyjazdu do Stanów Zjednoczonych - przyznał się w czasie przesłuchania. Drzewieckiego podejrzewano o załatwienie jej pracy. Były minister sportu na pytanie posłanki Beaty Kempy, czy czyta dokumenty, które podpisuje, odpowiedział, że niektóre. Drzewiecki oskarżył Kamińskiego o przeprowadzenie prowokacji. - On jest autorem przecieku - dodał.
28.01.2010 | aktual.: 28.01.2010 14:20
Mirosław Drzewiecki potwierdził, że Ryszard Sobiesiak zwrócił się do niego, aby załatwił pracę jego córce. Drzewiecki powiedział też, że sprawą zajmował się jego asystent Marcin Rosół, a on sam szczegółowo się nią nie interesował.
"Asystentowi podobało się CV Magdy Sobiesiak"
- Jak Rosół przeczytał to CV, to powiedział, że takiego człowieka nam trzeba. Moja odpowiedź była natychmiastowa: ponieważ to jest córka mojego znajomego, to tylko z tego tytułu nie wchodzi w grę, żebyśmy mogli zaproponować jej pracę u siebie" - dodał. Drzewiecki. Zauważył, że takich ludzi jak Magdalena Sobiesiak "w ogóle potrzeba", bo - jak mówił - ukończyła ona prawo na Uniwersytecie Wrocławskim, studiowała prawo w USA i zrobiła studia MBA.
Były minister sportu zeznał, że gdy pan Rosół przekazał mu, że Magdalena Sobiesiak złożyła aplikację w konkursie do Totalizatora, to odpowiedział, że to głupi pomysł.
- W Totalizatorze, mimo że to jest kompletnie niezależna od nas spółka skarbu państwa, mamy przedstawiciela w postaci jednego członka rady nadzorczej. W związku z tym uważałem, że nie powinna startować w takim konkursie, bo to by nas stawiało w złym świetle - dodał.
- Czy zna pan Ricardo? Czy zna pan język włoski? Czy spotykał się pan z premierem Berlusconim? - zapytała Beata Kempa z PiS. Te pytania zdenerwowały przewodniczącego komisji, który uważał, że nie mają one związku z aferą hazardową. Innego zdania była Beata Kempa. "Kamiński dostał rozkaz"
Były minister sportu Mirosław Drzewiecki oskarżył, zeznając przed hazardową komisją śledczą, byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego, że wykorzystał Biuro do "przeprowadzenia przemyślanej i zrealizowanej z bezwzględną konsekwencją prowokacji politycznej". Dowodem tego - zdaniem Drzewieckiego - jest to, że on sam był podsłuchiwany.
Drzewiecki przywołał artykuł w "Rzeczpospolitej" z 20 listopada 2009, w którym - jak mówił - pojawiła się informacja o treści jego rozmowy telefonicznej z żoną. Wyjaśnił, że chodzi o rozmowę, jaką odbył z żoną tuż po spotkaniu 22 września w hotelu Radisson (spotkanie z udziałem Ryszarda Sobiesiaka). - Oznacza to, że albo mi albo mojej żonie założono podsłuch, w tym czasie byłem nie tylko posłem, ale też konstytucyjnym ministrem. Fakt, że byłem podsłuchiwany nie pozostawia najmniejszych wątpliwości co do tego, że Mariusz Kamiński wykorzystał CBA do przeprowadzenia przemyślanej i zrealizowanej z bezwzględną konsekwencją prowokacji politycznej - powiedział Drzewiecki.
Dodał, że miał nadzieję, iż komisja wyjaśni tę sprawę.
O Kamińskim mówił, że "jest fanatycznie oddany partii i obsesyjnie nienawidzący przeciwników politycznych, chorobliwie ambitny i niebezpieczny".
Ocenił też, że Kamiński "dostał rozkaz" przeprowadzenia przecieku o działaniach CBA w sprawie nieprawidłowości przy pracach nad zmianami w ustawie hazardowej. Mówił, że Kamiński "wiedział, że musi zaaranżować przeciek sam", bo "panowie z CBA nie mieli żadnych atutów". - Ponieważ pan premier zachował tajemnicę, CBA samo przekazało informację o trwającym postępowaniu, proponując możliwość rzucenia oskarżeń pod adresem premiera i nie tylko. Wiedzieli, że będzie można bezkarnie formułować oskarżenia, które choć nie zamienią się w zarzuty karne, oznaczają faktyczną śmierć polityczną - mówił.
Dodał, że ma nadzieję, iż komisja wyjaśni, czy Kamiński mógł być źródłem przecieku, choć jednocześnie - zastrzegł - że jego wersja przecieku "jest absurdalna, tak samo jak wersja przedstawiona przez Kamińskiego, nie opiera się o żadne dowody, a jedynie o przekonania".
Przesłuchanie byłego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego może mieć kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia kulis afery hazardowej. Drzewiecki stawił się na przesłuchanie, chociaż ma zwolnienie lekarskie do 31 stycznia. - Nie wpływałem na kształt ustawy hazardowej, nie jestem "załatwiaczem" - powiedział w pierwszych słowach Drzewiecki. Dodał, że według jego wersji wydarzeń, przeciek wyszedł od szefa CBA Mariusza Kamińskiego.
Drzewiecki powiedział przed komisją śledczą, że nigdy nie rozmawiał z byłym szefem klubu PO Zbigniewem Chlebowskim na temat prac nad zmianami w ustawie hazardowej. Jak zaznaczył, w przeciwieństwie do Chlebowskiego, hazard nie interesował go w ogóle od momentu, gdy został posłem. Według materiałów CBA Drzewiecki oraz były szef klubu PO Zbigniew Chlebowski lobbowali na rzecz biznesmenów z branży hazardowej, przede wszystkim Ryszarda Sobiesiaka. Obaj temu zaprzeczają. Były minister sportu miał też - jak zeznał przed komisją śledczą były szef CBA Mariusz Kamiński - pomagać w załatwieniu córce Sobiesiaka, Magdalenie, posady w zarządzie Totalizatora Sportowego. Według byłego szefa Biura, Drzewiecki mógł być również jednym z ogniw w łańcuchu przecieku o akcji CBA dotyczącej kontaktów biznesmenów z branży hazardowej z politykami PO.
"Przeciek wyszedł od Kamińskiego"
- Wbrew temu, co mówił były szef CBA Mariusz Kamiński, nie jestem "załatwiaczem", nie lobbowałem na rzecz hazardu, nie ingerowałem w kształt ustawy hazardowej - powiedział w pierwszych słowach swoich zeznań przed komisją hazardową Drzewiecki. - W myśl propagandowej zasady, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą, podjęto próbę uznania mnie za jednego z głównych bohaterów tego widowiska - powiedział Drzewiecki.
Dodał, że posłem jest od 1991 roku i od tego czasu nigdy nie składał żadnych wniosków, interpelacji czy propozycji dotyczących tzw. ustaw hazardowych. - W głosowaniach zawsze zajmowałem stanowisko zgodne ze stanowiskiem mojego klubu. Nie wpływałem na kształt tych ustaw ani w rozmowach, ani w korespondencji, ani podczas spotkań, ani w jakikolwiek inny sposób - powiedział.
- Wszelkie moje działania były zdeterminowane koniecznością nadrobienia zaległości w organizacji Euro 2012 - powiedział podczas swobodnej wypowiedzi były minister sportu. Jak mówił, gdy objął stanowisko szefa resortu, jego najważniejszym zadaniem było zabezpieczenie finansowania przygotowań mistrzostw Europy w piłce nożnej. Dodał, że aby skutecznie zrealizować to zadanie, skupił się "na rzeczy kluczowej, czyli na zagwarantowaniu pewnego, bezpiecznego i stabilnego finansowania inwestycji, bez których nie byłoby Euro2012 w Polsce", czyli stadionów dostosowanych do wymogów UEFA. W jego ocenie takim pewnym źródłem mógł być tylko budżet państwa.
Tymczasem - mówił Drzewiecki - na początku 2008 roku "poza wirtualnym miliardem złotych obiecanym przez wicepremier, minister finansów Zytę Gilowską na Stadion Narodowy" nie było żadnych środków na inwestycje w ramach Euro2012. Ów miliard złotych był - zdaniem Drzewieckiego - wirtualny, bo "opierał się na projekcie ustawy (noweli ustawy hazardowej), która nie wiadomo kiedy i w jakim kształcie weszłaby w życie". - Każdy kto twierdzi, że środki pochodzące z nieistniejącej jeszcze i nieprzewidywalnej w skutkach ustawy miałyby zagwarantować realizację inwestycji na Euro, wykazuje brak elementarnej wiedzy o procesach inwestycyjnych - oświadczył Drzewiecki.
Drzewiecki podkreślał, że nie mógłby liczyć na pieniądze z dopłat, bo po pierwsze nie był znany termin ewentualnego wejścia w życie noweli ustawy hazardowej, a po drugie - jego zdaniem - nikt nie był w stanie wskazać wiarygodnych wyliczeń, jakiej wysokości byłyby wpływy z dopłat.
Jak powiedział, w notatkach CBA jest mowa o kwocie 469 mln złotych (zdaniem CBA tyle miał stracić budżet państwa, gdyby dopłat nie było w noweli ustawy hazardowej), ale - dodał Drzewiecki - CBA opierało się w tej sprawie na materiałach prasowych. - Jak na raport specjalistycznej służby, materiał prasowy to mało miarodajne źródło - ocenił polityk PO.
Były minister dodał, że były szef CBA próbował go oczernić przedstawiając przed komisją śledczą fałszywe dowody rzekomej winy Drzewieckiego. Według niego CBA mogło świadomie przygotowywać grunt pod próbę ataku na rząd i premiera.
Według Drzewieckiego, cała afera hazardowa i przeciek (w sprawie zainteresowania CBA hazardem) jest wymysłem, kłamstwem i mistyfikacją byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego, które były potrzebne, aby uderzyć w rząd. Zdaniem Drzewieckiego, Kamiński barwnie i sugestywnie przedstawił komisji śledczej scenariusz wymyślonych wydarzeń. - Problem w tym, że działy się one jedynie w jego głowie. Uczynił to, nie mając cienia dowodów, bo też nie ma żadnych dowodów - ocenił były minister sportu, odnosząc się do wersji dotyczącej przecieku w tzw. aferze hazardowej, przedstawionej przez Kamińskiego podczas przesłuchania przed komisją. - Ja nie byłem źródłem żadnego przecieku. Ale tak jak Mariusz Kamiński przedstawił swoją wersję domniemanego przecieku na podstawie domysłów, tak i ja na takich samych podstawach mogę przedstawić moją wersję przecieku. I to równie absurdalną, jak wersja CBA - powiedział Drzewiecki. Wyjaśnił, że według jego wersji, autorem przecieku był sam szef CBA Mariusz Kamiński. Zrobił to na zlecenie
partii, której "jest wiernym sługą".
Dowody winy Drzewieckiego
Z materiałów CBA wynika, że w związku z pracami nad projektem nowelizacji ustawy hazardowej biznesmenom z branży hazardowej zależało, aby nie został rozszerzony katalog gier objętych dopłatami (chodziło o gry spoza monopolu państwowego, czyli np. na automatach). Pieniądze z dopłat miały być przeznaczone na inwestycje sportowe, m.in. przygotowania do Euro2012.
W sprawie dopłat Drzewiecki - jako minister sportu - wysłał cztery pisma do resortu finansów (który przygotowywał projekt zmian w ustawie hazardowej). Dwa w 2008 r. - w jednym z nich (z kwietnia) stwierdził niecelowość wprowadzenia rozszerzenia katalogu gier objętych dopłatami, w drugim (z maja) opowiedział się jednak za ich wprowadzeniem. Również w 2009 r. Drzewiecki napisał dwa razy do Ministerstwa Finansów w sprawie dopłat: 30 czerwca w sprawie wykreślenia dopłat z projektu i 2 września, kiedy to zmienił stanowisko, wycofał się z wcześniejszych uwag i sprawę dopłat pozostawił do decyzji ministra finansów.
Sam Drzewiecki na konferencji prasowej w październiku 2009 r. - dwa dni po wybuchu afery hazardowej - powiedział, że nie było jego intencją, by z projektu ustawy o grach i zakładach wzajemnych usunięty został przepis o dopłatach do gier. Przyznał, że zna Ryszarda Sobiesiaka, ale nie rozmawiał z nim o tej sprawie.
Odnosząc się do swego pisma z 30 czerwca, w którym rezygnuje z dopłat, Drzewiecki mówił wtedy, że nie czyta w całości wszystkich dokumentów, które trafiają na jego biurko. Dodał, że musiał poinformować resort finansów, że nie będzie mógł skorzystać ze środków z dopłat, bo - według niego - miały one iść wyłącznie na budowę obiektów Narodowego Centrum Sportu, a nie inne cele resortu, tymczasem zapadła decyzja, że nie będzie budowany kompleks NCS. Zmianę stanowiska, która nastąpiła 2 września, Drzewiecki tłumaczył wówczas tym, że po 13 sierpnia 2009 r., gdy okazało się, że konieczne będą kolejne cięcia w budżecie, resort zdecydował, że środki z dopłat do gier mogłyby - jeśli zgodzi się na to resort finansów - być wykorzystane na inny cel niż realizacja NCS.
Na październikowej konferencji Drzewiecki przyznał też, że chciał pomóc w załatwieniu pracy dla córki Sobiesiaka. Jak mówił, biznesmen zwrócił się do niego z taką prośbą, a on sprawę polecił swojemu asystentowi Marcinowi Rosołowi. - I dalej się nią w ogóle nie interesowałem - zaznaczył. Dodał, że gdy Rosół powiedział mu o przychodzących do ministerstwa donosach, że w Totalizatorze Sportowym panuje nepotyzm, uznał, iż "byłoby niecelowe", by Magdalena Sobiesiak dalej kandydowała na stanowisko członka zarządu Totalizatora.
Drzewiecki zeznał przed hazardową komisją śledczą, że 18 sierpnia 2009 r., po posiedzeniu Rady Ministrów, premier Donald Tusk polecił mu przygotowanie informacji na temat toku prac w resorcie sportu nad projektem nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych.
12 sierpnia 2009 roku CBA przekazało premierowi materiał dotyczący nieprawidłowości przy pracach nad projektem zmian w ustawie hazardowej.
- Skontaktowałem się z dyrektor generalną resortu Moniką Rolnik i poprosiłem, by następnego dnia na godz. 9.00 zwołała zebranie dyrektorów departamentów merytorycznych odpowiedzialnych za prowadzenie nowelizacji ustawy - powiedział
Jak zeznał, 19 sierpnia odbyło się spotkanie, w którym poza nim uczestniczyli dyrektor generalna Monika Rolnik, dyrektor departamentu ekonomiczno-finansowego Bożena Pleczeluk, dyrektor departamentu prawno-kontrolnego Rafał Wosik oraz szef gabinetu politycznego ministra sportu Marcin Rosół. Relacjonował, że podczas spotkania urzędnicy przedstawili mu szczegółowe kalendarium prac nad projektem, a także tryb przygotowania pisma z 30 czerwca (dotyczącego rezygnacji z dopłat). Wokół tego pisma - jak przekonywał Drzewiecki - narosło nieporozumienie.
Drzewiecki dodał, że 19 sierpnia kalendarium oraz wszelkie ustalenia i dane otrzymane od urzędników przekazał premierowi. Jak mówił, premier przyjął jego sprawozdanie do wiadomości, a on tę sprawę uznał za zakończoną. Gospodarzem projektu zmian w ustawie hazardowej i inicjatorem wprowadzenia dopłat do gier od początku było ministerstwo finansów, a nie ministerstwo sportu - mówił w czwartek przed hazardową komisją śledczą były minister sportu Mirosław Drzewiecki.
Inwestycje na Euro 2012
Drzewiecki zeznał, że 8 maja 2008 r. w trakcie debaty nad założeniami budżetu państwa na 2009 rok na prośbę ministra finansów Jacka Rostowskiego odbyło się spotkanie w ministerstwie finansów. Wzięli w nim udział, oprócz niego i Rostowskiego, m.in. ówczesny szef gabinetu politycznego ministra sportu Adam Giersz (obecnie minister sportu) oraz wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska.
- Rozmawialiśmy głównie o finansowaniu inwestycji związanych z Euro 2012. Minister finansów przekonywał mój resort do zmiany stanowiska, to znaczy do poparcia koncepcji finansowania tych inwestycji z dopłat do gier. My stanowczo podtrzymywaliśmy nasze stanowisko, że w grę wchodzi jedynie finansowanie budżetowe, jeżeli projekt Euro 2012 ma być zrealizowany na czas - powiedział Drzewiecki.
- W toku dyskusji minister Rostowski zaakceptował konieczność finansowania inwestycji stadionowych Euro 2012 z budżetu państwa. Wspólnie ustaliliśmy, że środki z dopłat do gier gromadzone w Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej będą przeznaczone na inwestycje sportowe wokół stadionu narodowego (m.in. hali sportowej i pływalni) - relacjonował.
Drzewiecki dodał, że wysłał do ministerstwa finansów pismo z potwierdzeniem tych ustaleń. - Drugi etap inwestycyjny będzie realizowany jako zadanie inwestycyjne ministerstwa sportu i turystyki i finansowany ze środków kultury fizycznej. Niezbędna jest jednak w tym zakresie zmiana ustawy o grach i zakładach wzajemnych, która pozwoli na zasilenie funduszu dodatkowymi środkami finansowymi. (...) Proszę o rozważenie możliwości dokonania stosownej nowelizacji ustawy (...) - cytował pismo Drzewiecki.
- Prawda jest taka. Zawsze uważałem, że inwestycje najważniejsze na Euro 2012 muszą być finansowane z budżetu. Takie stanowisko prezentowałem od początku, od stycznia 2008 roku. Takie stanowisko uzyskało poparcie premiera i rządu - zaznaczył.
Z Sobiesiakiem na golfa
Mirosław Drzewiecki zeznał, że mimo iż na podstawie stenogramów rozmów podsłuchanych przez CBA jego znajomość z biznesmenem Ryszardem Sobiesiakiem może sprawiać wrażenie "dużej zażyłości", naprawdę sprowadzała się do spotkań na turniejach golfa i innych imprezach sportowych.
Drzewiecki powiedział w swojej swobodnej wypowiedzi, że nie bywał u Sobiesiaka w domu, ani w jego pensjonacie. - Nie rozmawialiśmy na temat jego interesów, także tych związanych z hazardem. Nie pomagałem mu w sprawach związanych z jego działalnością gospodarczą - powiedział.
Były minister sportu odniósł się też do artykułu z 19 listopada 2009 r. w "Rzeczpospolitej", w którym - jak mówił - nazwano go "kłamcą, ponieważ podczas konferencji 3 października 2009 r. podał inną niż faktyczna datę ostatniego spotkania z Sobiesiakiem.
Drzewiecki mówił w czwartek, że "prawdą jest, że ostatni raz widział Sobiesiaka 22 września 2009 roku w hotelu Radisson", ale też - jak przekonywał - prawdą jest, że w czasie konferencji jako punkt odniesienia przyjął daty pism wysyłanych do wiceministra finansów Jacka Kapicy, "o które przede wszystkim pytali dziennikarze i na którym przede wszystkim koncentrowała się ich uwaga" i w odniesieniu do tego okresu "próbował błyskawicznie przypomnieć sobie daty spotkań" z Sobiesiakiem. Chodzi o pisma z 30 czerwca 2009 roku i 2 września 2009 roku w sprawie dopłat do gier hazardowych. Jak wyjaśnił, spotkanie z 22 września było zaplanowane tydzień wcześniej i Sobiesiak nie miał w nim uczestniczyć. - Uczestników było czterech i pan Sobiesiak dołączył dosłownie na kilka minut, zaproszony w trakcie tego spotkania (...) nie przeze mnie, jak skłamał po raz kolejny pan Kamiński - zeznał Drzewiecki.
Dodał, że ma czterech świadków na to, że do spotkania z Sobiesiakiem doszło przypadkowo. Jak wyjaśnił, znajomy, który zaprosił Sobiesiaka na to spotkanie, był sponsorem turnieju golfowego mającego się odbyć następnego dnia i miał nadzieję, że wspólnie z Sobiesiakiem namówią go do udziału w tym turnieju, bo mieli nadzieję, że "obecność ministra sportu podniesie rangę zawodów".
Dodał również, że nie spotkał się z Sobiesiakiem ani 24, ani 25 sierpnia 2009 r.
- Potwierdzam fakt, że pan Sobiesiak prosił mnie o pomoc w znalezieniu pracy dla jego córki. Dał mi jej życiorys, z którego wynikało, że jest osobą bardzo kompetentną i świetnie wykształconą. Przekazałem go dyrektorowi mojego gabinetu politycznego, panu Marcinowi Rosołowi. Ani przez moment nie zakładałem, aby pani Sobiesiak mogła pracować w jakiejkolwiek instytucji podległej mi bądź powiązanej z kierowanym przeze mnie resortem - powiedział. Dodał, że nie wpływał na sposób ani miejsce zatrudnienia Magdaleny Sobiesiak. - Po przekazaniu jej życiorysu panu Rosołowi nie zajmowałem się ta sprawą - powiedział.
- Od lat mój telefon komórkowy jest znany w Łodzi, ale nie tylko w Łodzi i wielu wyborców dzwoni do mnie z różnymi prośbami. Staram się pomóc tak często, jak to jest możliwe - podkreślił.
Jak napisał czwartkowy dziennik "Polska", przesłuchanie Drzewieckiego może być kluczowe dla rozwiązania afery hazardowej. Nie może on bowiem przyjąć linii obrony Zbigniewa Chlebowskiego, który swoje rozmowy z Ryszardem Sobiesiakiem i zapewnienia o blokowaniu dopłat tłumaczył brakiem asertywności oraz rozsądku. I choć stenogramy z podsłuchów jego rozmów z Sobiesiakiem stawiają go w złym świetle, to jednak trudno znaleźć przeciwko niemu takie dowody, jakie obciążają Drzewieckiego.
W tej sytuacji Drzewiecki może więc próbować się uwolnić się od całej odpowiedzialności i zechcieć ujawnić część kulis afery hazardowej.
Drzewiecki miał zeznawać już w zeszłym tygodniu, przysłał jednak do komisji prośbę o przełożenie przesłuchania ze względu na problemy z gardłem. Wówczas nowy termin komisja wyznaczyła na 28 stycznia.