"Nie wierzę, że Biblia jest księgą świętą"

Na polskim rynku nakładem Wydawnictwa Skrypt ukazały się dwie książki norweskiego pisarza Toma Egelanda: "Spirala" oraz "Strażnicy przymierza", opowiadające o ekscentrycznym archeologu Bjørnie Beltø. W wywiadzie dla Wirtualnej Polski pisarz wyjaśnia swój stosunek do Dana Browna, podejrzewanego niegdyś o kopiowanie jego pomysłów, Polski i Polaków oraz fenomenu Lecha Wałęsy.

"Nie wierzę, że Biblia jest księgą świętą"
Źródło zdjęć: © tomegeland.com

13.03.2009 | aktual.: 13.03.2009 16:58

W posłowiu do "Spirali" piszesz, że cieszysz się, iż napisałeś tę książkę przed Danem Brownem, bo w innym wypadku mógłbyś zostać posądzony o plagiat. Czy kiedykolwiek podejrzewałeś, że Brown podchwycił pomysł do "Kodu Leonarda da Vinci" od ciebie?

- Nie, "Kod Leonarda da Vinci" i "Spirala" podejmują tę samą tematykę w wyniku czystego przypadku. Nie sądzę, żeby Dan mówił tak dobrze po norwesku (w momencie, gdy pisał "Kod Leonarda da Vinci" nie było jeszcze przekładów "Spirali"), a nawet gdyby czytał świetnie po norwesku, to nie przypuszczam, że byłby zdolny do dokonania plagiatu. Czasami pisarze mają ten sam pomysł w tym samym czasie. Cieszę się, że moja książka ukazał się, jako pierwsza w roku 2001, bo w innym wypadku łatwo by było podejrzewać mnie - pisarza norweskiego - o kopiowanie pomysłów pisarza amerykańskiego.

"Kod” stał się wielkim międzynarodowym sukcesem. Czy kiedykolwiek zadawałeś sobie pytanie: "czemu nie ja, tylko ten facet, czyżby był lepszym pisarzem ode mnie"? Domyślam się, że nie lubisz tego typu porównań, ale powiedz szczerze, czy gdzieś głęboko w środku nie korci cię, by pobić w czymś Browna, udowodnić, że jesteście pisarzami tej samej klasy?

- Myślenie w ten sposób byłoby błędem. Po pierwsze, Dan Brown posługuje się językiem zrozumiałym dla wielu milionów ludzi na całym świecie. Ja piszę w języku norweskim, którym posługuje się zaledwie 4,5 mln osób. Na rynku wydawniczym angielski dominuje. Nie, dlatego, że angielskojęzyczni pisarze piszą lepiej od innych, ale z tego powodu, że książki angielskojęzyczne są łatwiejsze do pozyskania dla wydawnictw, łatwiej je odszukać i taniej przetłumaczyć. Poza tym "Kod Leonarda da Vinci" to powieść niezmiernie wciągająca. Jest interesująca nie tylko dla miłośników powieści akcji, ale też ludzi zadających sobie pytania o religię, teologię i historię. Sukces Dana Browna jest zasłużony. Sądzę jednak, że posunął się za daleko twierdząc, iż napisał "prawdziwą" powieść. Żadna z rewelacji, o której mówi "Kod" nie jest odkrywcza i przełomowa. Zrobiłem dokładnie to samo w "Spirali", ale nigdy nie twierdziłem, że moja książka jest czymś więcej, niż tylko produktem fantazji i propozycją przeżycia przygody dla czytelników.

W twoich książkach sekrety z przeszłości mają moc zmieniania teraźniejszości. Naprawdę w to wierzysz wierzysz? Przecież ludzie mają skłonność do zaprzeczania niewygodnym faktom, znajdowania dowodów, że tylko ich teorie są prawdziwe. Co gorsze, może większość nie dba o to, jak na przykład mogła wyglądać prawdziwa historia Jezusa. Może archeologia to tylko zabawa dla chłopców, którzy lubią grzebać w błocie?

- Typowa historia detektywistyczna najczęściej zaczyna się od morderstwa, potem pojawia się detektyw, następnie pokazuje się czytelnikowi różne możliwości rozwiązania zagadki, podtyka fałszywe tropy oraz podejrzanych. W thrillerach takich jak: "Spirala", "Strażnicy przymierza" czy "Kod Leonarda da Vinci" pojawiają się historyczne tajemnice, które ktoś długo ukrywał, a ich ujawnienie może zmienić świat (na przykład: Jezus nigdy nie umarł na krzyżu, Mojżesz nigdy nie istniał itp). My, pisarze, nie twierdzimy, że to jest prawda, nasze teorie nie zawierają więcej prawdy niż wymyślone przez nas morderstwa. Kto wierzy, że Jezus jest synem Boga, może tę wiarę zachować po przeczytaniu "Spirali" albo "Kodu". Celem pisarza nie jest zachwianie wiarą czytelnika, a dostarczenie mu dobrej zabawy. Na końcu "Strażników Przymierza" umieściłeś cytat z Mahatmy Gandhiego: "Bóg nie ma żadnej religii". Nie obawiasz się, że twoje książki mogą zostać odebrane przez niektórych, jako bluźniercze bądź niebezpieczne?

- Nie. Nie wierzę w Boga. Nie wierzę, że Biblia jest księgą świętą. Wierzę, że Biblia została napisana przez ludzi śmiertelnych, takich jak ty i ja. Mam takie same prawo powiedzieć, że Boga nie ma, jak chrześcijanie twierdzić, że istnieje. Moje książki nie traktują o tej najprostszej indywidualnej wierze człowieka, do której księża i Kościół uzurpują sobie prawo mówiąc, że tylko oni posiedli absolutną i ostateczną prawdę. Wiara to sprawa indywidualna i osobista. Z drugiej strony religia jest drogą, na której wiara zostaje wpasowana w jakiś system. Krytykuję religię, a nie wiarę. Atakuję dogmaty, prawdy absolutne, bezkompromisowy fundamentalizm, ale nie osobiste przekonania, że Bóg istnieje.

Polscy czytelnicy znają twoje dwie książki, bohaterem obydwu jest Bjørn Beltø, postać, którą łatwo polubić. Nie ma w sobie nic z superbohatera, daleko mu do Indiany Jonesa, za to blisko do zwyczajnego człowieka. Jak stworzyłeś tę postać?

- Bjørn Beltø jest antybohaterem. Jak ja i ty obawia się śmierci. Boi się bólu, jest niepewny siebie. Wielu bohaterów literackich to superludzie dokonujący wielkich czynów, ale mnie osobiście jest trudno mi w nich uwierzyć. Mam nadzieję, że moi czytelnicy wierzą w Bjørna Beltø, i że niektórzy odnajdują w nim trochę z siebie.

Bjørn to wyjątkowa postać - neurotyczny albinos nieposiadający przyjaciół ani rodziny. Spodziewałeś się, że czytelnicy tak polubią tego dziwaka?

- To faktycznie dziwne, że niektórzy czytelnicy go kochają, a inni nienawidzą. Dla mnie, jako pisarza jest to trochę zabawne. On nie pozostawia nikogo obojętnym, to oczywiste. Ma specyficzne poczucie humoru, jest bardzo ironiczny. Myślę jednak, że przebywanie z nim na dłuższą metę mogłoby być męczące, bo potrafi być bardzo zrzędliwy. Pewnie, dlatego ma kłopoty ze znalezieniem sobie dziewczyny.

Bjørn jest mistrzem zabawnych komentarzy, nie raz udało mu się mnie rozśmieszyć. Powiedz, czy teraz znajomi i nieznajomi oczekują od ciebie rzucania zabawnych powiedzonek? Cierpisz na "syndrom komika" polegający na tym, że gdziekolwiek się pojawisz, ludzie zaraz cię pytają, czemu jesteś smutny i dlaczego nie opowiadasz kawałów?

- Nie, absolutnie nie. Nie wierzę, że ludzie myślą o mnie jak o kimś zabawnym. Ale Bjørn ma faktycznie dziwne poczucie humoru i jestem szczęśliwy, gdy czytelnicy to odkrywają. Niektórzy nie zorientowali się i pewnie już nigdy nie zorientują, że jest zabawny, inni zaśmiewają się z jego dziwacznych obserwacji i myśli. Myślę, że on ma takie same kłopoty z rozgryzieniem samego siebie, jak osoby, których spotyka na swojej drodze.

Będziesz jeszcze pisał o jego przygodach?

- Już napisałem. 25 maja zostanie opublikowana 3 powieść o nim w języku norweskim. Nosi tytuł "Lucifers evangelium". Zapowiedz w języku angielskim możecie zobaczyć na mojej stronie internetowej: http://www.tomegeland.com/en/news. Żeby zadać ci kolejne pytanie, muszę ci opowiedzieć króciutką historię. Po obejrzeniu filmu nakręconego na podstawie twojej książki "Ulvenatten" zapragnęłam odszukać przyjaciół, z którymi straciłam kontakt po przeprowadzce do Norwegii. To rodzina byłego dyrektora Muzeum Narodowego w Groznym, która uciekła przed prześladowaniami do Polski. Odnalazłam ich ponownie i byliśmy tak szczęśliwi z powodu tego faktu, że czeczeńscy przyjaciele uznali to za bożą opatrzność. Miałam ochotę powiedzieć, że to raczej sprawka pewnego pisarza z Norwegii… Jako pisarz masz moc wpływania na ludzkie losy. Jak sobie radzisz z tym rodzajem odpowiedzialności?

- Najwięksi i najlepsi pisarze mają na pewno możliwość zmieniania ludzi, a może nawet świata. My, zwyczajni pisarze, nie posiadamy takiej zdolności. Mam jednak nadzieję, że moje książki, nawet, jeśli są thrillerami pisanymi z myślą o dostarczeniu czytelnikom rozrywki, sprawiają, że czasem ludzie zatrzymują się w biegu, by pomyśleć. Gdy to się udaje, to czuję, że odniosłem sukces, jako pisarz. Jeśli moje książki o Bjørnie Beltø sprawiają, że zwyczajny czytelnik zadaje sobie pytania o absoluty i dogmaty, które nas otaczają, nie tylko w związku z religią, ale również polityką i życiem codziennym, to czuję, że dokonałem czegoś dobrego. Ludzie muszą myśleć samodzielnie. Pomyśl, ile Lech Wałęsa znaczy dla Polski. Dlaczego tak wiele? Bo jednocześnie jest człowiekiem myślącym samodzielnie i zdolnym do podejmowania działań, a to jest bardzo cenne. Nie można spędzić całego życia płynąc z prądem, bo prąd nie zawsze niesie nas w dobrą stronę.

Czy myślisz, że kiedykolwiek znajdziemy w twojej powieści polskiego bohatera?

- Nie wiem. Nie znam Polski i Polaków tak dobrze, żeby wniknąć do ich umysłów. W ostatnich latach wielu Polaków przybyło do Norwegii do pracy. Specjaliści, pracownicy związani z przemysłem i rolnictwem, którzy dali się poznać z sumienności i fachowości. Samą Polskę kojarzę głównie z historią - wojną z Niemcami i dominacją sowiecką. Dziś krok po kroku zyskujecie ekonomiczną wolność. Bardzo chcę odwiedzić Polskę i poznać Was lepiej, bo wiem, że jesteście dumnym narodem. W liceum miałem polskiego kolegę i do dziś mam o nim same dobre wspomnienia Niedawno zostałem zaproszony przez polskiego wydawcę, czyli Wydawnictwo Skrypt, na kongres literacki w Polsce, ale niestety terminy związane z wydaniem najnowszej książki nie pozwoliły mi skorzystać z tej możliwości. Mam nadzieję, że jeszcze mnie zaproszą… Moja córka Astrid jedzie w przyszłym tygodniu do Polski z organizacją "De Hvite Busser", żeby zobaczyć niemieckie obozy koncentracyjne.

Powiesz mi, którą ze swoich książek lubisz najbardziej?

- Równie dobrze możesz mi zadać pytanie, które z moich dzieci najbardziej kocham - na to nie ma żadnej odpowiedzi.

Nad którą pracowało ci się najlepiej?

- Praca nad wszystkimi była przyjemna. Książka jest jak góra, której wierzchołka nie widzisz. Kiedy uda ci się wspiąć na szczyt, czujesz się zmęczony i dumny.

Twoje książki przetłumaczono na razie na 18 języków. Promujesz Norwegię, bowiem każda powieść daje posmak norweskiej historii i współczesnych realiów. Nie zastanawiałeś się po odniesieniu międzynarodowego sukcesu, czy zacząć pisać bardziej uniwersalnie? Japończykowi trudno będzie zapamiętać, choć jedno norweskie imię, więc może lepiej pisać o jakimś Jimie lub Mary zamiast Bjørnie i Bjørg?

- Myślałem o tym, ale doszedłem do wniosku, że to by była błędna strategia. Na rynku jest tysiące typowych anglojęzycznych książek z imionami łatwymi do zapamiętania, których akcja rozgrywa się w Nowym Jorku, Londynie lub Paryżu. Myślę, że opowieści o Norwegii są egzotyczne i ekscytujące oraz nowe dla wielu czytelników. Mogę pisać na przykład o Wikingach, jak w "Strażnikach przymierza", o których większość ludzi coś słyszała, ale zaledwie kilku zna ich prawdziwą historię. Mogę opowiadać o kościołach słupowych, które istnieją jedynie w Norwegii. Co ciekawe, w rzeczywistości jest jeden kościół słupowy poza Norwegią - w Polsce! Mam na myśli kościół Vang, który został przeniesiony z Norwegii do Polski. Wierzę, że czytelnicy spoza Norwegii cenią bardziej tego mnie piszącego o moim kraju, niż mnie starającego się zaspokoić oczekiwania wielkiej grupy międzynarodowych czytelników.

Na twojej stronie internetowej znalazłam wiele komentarzy od czytelników z różnych krajów, ale nic z Islandii. Spodziewałam się przeczytać jakieś złośliwe opinie po tym, co napisałeś o islandzkich drogach. Twierdziłeś, że Islandczycy chyba tak bardzo kochają elfy zamieszkujące przydrożne kamienie, iż omijali skrzętnie ich domki projektując drogi, co dało bardzo dziwny efekt i do dziś denerwuje kierowców.

- Może się zdziwisz, ale dostałem kilka miłych maili z Islandii. Mam tam przyjaciół i w ogóle myślę, że Islandczycy to świetni ludzie podchodzący do siebie z dużą dozą ironii. Za uwagi o drogach nikt się nie obraził.

Na koniec powiedz mi, jakiego pytania od dziennikarzy najbardziej nie lubisz?

- Nieśmiertelnego: "skąd bierzesz pomysły do swoich książek?"

Nie zadaję go zatem. Dziękuję ci za rozmowę i mam nadzieję, że w końcu zawitasz do Polski.

Z Trondheim dla polonia.wp.pl
Sylwia Skorstad

Źródło artykułu:WP Wiadomości
książkakulturanorwegia
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)