Nie przyjęli jej dziecka do żłobka, więc musi chodzić z nim do pracy. "Nie mam wyboru"
Ewa jedną ręką ciągnie wózek pełen pudełek z jedzeniem. W drugiej trzyma nosidełko z 7-miesięczną córką w środku. Rozwozi catering po korporacjach. Robi to z dzieckiem, bo ciągle czeka na decyzję, czy przyjmą je do żłobka. Podobną sytuację miała z synem - wtedy na wolne miejsce czekała prawie 1,5 roku. O swojej sytuacji opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską.
Żeby dziecko mogło trafić do żłobka, trzeba się zarejestrować w systemie rekrutacyjnym, złożyć wniosek online i zanieść jeden jego papierowy egzemplarz do wybranej placówki. A potem czekać na decyzję komisji. Oczekiwanie może trwać kilka miesięcy, rok, półtora - nigdy nie wiadomo dokładnie. Do tego dochodzi system punktowy - dzieci samotnych matek czy z rodzin wielodzietnych lub biednych wskakują na wyższe miejsca. Inni automatycznie spadają w dół.
Będzie problem?
Ewa ma czwórkę dzieci, więc mieści się w kryterium wielodzietności. Niewiele to jednak zmienia. Przy swoim trzecim z kolei dziecku, 3-letnim Wojtku, na miejsce w żłobku czekała prawie 1,5 roku. Zabierała go do pracy, tak jak teraz malutką Asię. - Jak jeździłam z Wojtusiem, to on już chodził, chciał we wszystkim pomagać. Bo on to takie żywe srebro jest, co to wszędzie zajrzy, wszędzie się wciśnie. Miałam wtedy dużo stresu, że komuś się to nie spodoba i będzie z tego problem. Na szczęścia obeszło się bez takich sytuacji. Z Asią jest o tyle łatwiej, że póki co nie chodzi - opowiada Ewa.
Asi nie jest źle, w każdym z biur Ewa spędza około 15-20 minut, więc dla dziecka nie jest to specjalnie męczące. Jej mamie jest już nieco trudniej. Szczególnie zimą, kiedy trzeba Asię co chwilę ubierać i rozbierać. - Wiadomo jak jest: pada śnieg, więc trzeba dziecko opatulić. A potem, jak wchodzę do biurowca, ściągnąć to wszystko, żeby go nie przegrzać. To wydłuża czas pracy. Na pewno gdybym mogła zostawić Asię w żłobku byloby łatwiej. Nie musiałabym myśleć o tym, żeby ją nakarmić, przewinąć czy przebrać - wyjaśnia Ewa.
To może oburzyć ludzi
- Część ludzi może się oburzyć: co to za matka, zamiast siedzieć z dzieckiem w domu, ciąga je do pracy. Po pierwsze ja chcę pracować, po drugie potrzebujemy tych pieniędzy. A nikt inny się Asią nie zajmie. Po prostu nie mam innego wyboru - mówi Ewa. I dodaje: - Mąż mi pomagał dopóki mógł. Ale sam też musi pracować.
A czy Ewa nie myślała, by w swojej firmie cateringowej zatrudnić kogoś, kto by ją zastąpił? - Nie stać mnie na to. Moja działalność jest naprawdę mała. Wszystko robię sama - znajduję produkty, gotuję i rozwożę. Żeby kogoś zatrudniać musiałabym albo dopłacać do tego biznesu, albo podnieść ceny obiadów, a to by się mijało z celem. Wysoka cena odstrasza od kupna. A ja chcę karmić ludzi. Przy okazji mam poczucie, że promuję wegańskie jedzenie, bo tylko takie przygotowuję. I gdy słyszę, że ktoś kto jest zadeklarowanym mięsożercą się zachwyca to jestem przeszczęśliwa - wyjaśnia.
Kobieta liczy też na jakieś działanie polskiego rządu w sprawie żłobków. Wie, że o ile w Warszawie miejsc jest po prostu mało, to w niektórych miejscowościach w ogóle nie ma takich placówek. - Obecnie rządzący politycy zapowiedzieli, że miejsc w żłobkach i przedszkolach będzie więcej. No to czekamy... - mówi.
Niespodziewana zmiana pozycji
W piątek rano Ewa pojawiła sie w Telewizji WP, gdzie też opowiedziała o tym, jak wygląda praca z dzieckiem. Po programie okazało się, że miejsce na liście oczekujących się zmieniło. Z pozycji nr 40 córka Ewy podskoczyła na pozycję nr 3. Prowadzimy też osobne działania, by pomóc Ewie w znalezieniu miejsca w żłobku.