PolskaNie o takich cudach marzymy

Nie o takich cudach marzymy

W pogoni za sukcesem gospodarczym Irlandia zaniedbała maluczkich. Więc maluczcy radzą sobie sami. Śrubokręt, alkohol, kokaina – wiele im do szczęścia nie trzeba.

Nie o takich cudach marzymy
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

25.03.2008 | aktual.: 27.03.2008 06:38

W drodze ze szkoły chłopcy rozpoczynają zabawę: tu zbiją szybę, tam spalą śmietnik, trochę dalej ukradną rower. Jeśli napatoczy się odpowiedni klient, wyciągną od niego trochę kasy – na szluga, na flaszkę, na działkę koki. Jeśli będzie się stawiał, użyją noża, może śrubokręta. To nie brazylijska fawela, nie nowojorski Bronx, nie warszawska Praga.

Mord w Drimnagh

Dublin, stolica Irlandii, kraju zwanego Celtyckim Tygrysem. Kraju, w którym stopa życiowa obywateli jest jedną z najwyższych na świecie. Kraju, który premier Donald Tusk stawia za przykład, gdy mówi o cudzie. Ten cud ma brzydkie strony. Można je było wyraźnie zobaczyć pod koniec lutego, gdy dwaj mężczyźni: Paweł Kalita i Mariusz Szwajkos, niespełna 30-letni imigranci z Polski, zostali zaatakowani przez grupę irlandzkich wyrostków przed domem, w którym mieszkali, w dublińskiej dzielnicy Drimnagh. Napastnicy chcieli pieniędzy. Byli pijani i najprawdopodobniej pod wpływem narkotyków. Po ostrej wymianie zdań jeden z nastolatków wyciągnął śrubokręt. Mariusz dostał cios w głowę, Paweł w szyję. Oba okazały się śmiertelne. Polacy zmarli w szpitalu.

Morderstwo odbiło się na Zielonej Wyspie szerokim echem. W mszy żałobnej w intencji ofiar uczestniczyła prezydent Mary McAleese i kilku wysokich urzędników państwowych. Nabożeństwo celebrował arcybiskup Dublina Diarmuid Martin. Oprócz setek Polaków w kościele było też wielu Irlandczyków. Najważniejsze media szeroko opisywały sprawę zabójstwa, zwracając uwagę na to, że policja wykluczyła etniczne motywy zbrodni. To był mord chuligański, pijacki, nie rasistowski. Mord, który każe Irlandczykom zastanowić się nad ich moralną kondycją. Mord, który rzuca światło na problemy trapiące ich społeczeństwo.

Zapach Fatimy

Jakie to problemy?

Kieran Doyle O’Brien, pracownik opieki społecznej po pięćdziesiątce, odpowiada jak karabin maszynowy:

– Alkoholizm, epidemia kokainowa, wandalizm, przestępczość nieletnich. O’Brien działa w dublińskiej dzielnicy Fatima. Do 2004 roku stały tam wielopiętrowe bloki. Jak bunkry. W ostatnich latach w ich miejsce wybudowano kilka nowych budynków – ładniejszych i mniejszych. Ale mieszkańcy pozostali ci sami. I pozostały te same problemy.

– W latach 80. bezrobocie było tu olbrzymie – mówi O’Brien. – Narkomania, alkoholizm, AIDS wynikały po prostu z biedy. Gdy zaczął się boom, rząd nie potrafił wykorzystać pieniędzy we właściwy sposób. Powstał rozbudowany system socjalny, ogromnie demotywujący. Całe rodziny siedzą na zasiłkach. Młode pokolenie nauczyło się od rodziców, że nie trzeba szukać pracy, bo państwo da pieniądze. A jak da ciut za mało? Zawsze można coś ukraść, dorobić, handlując narkotykami. Nad Fatimą góruje potężna i architektonicznie imponująca faktoria – browar Guinnessa. W tej części miasta nieprzerwanie unosi się słodki aromat palonego jęczmienia. Ale im bliżej ziemi, tym zapachy stają się mniej przyjemne. Podczas spaceru co rusz spotykam grupki kobiet stojące na rogach, na gankach, przed sklepami. Ubrane są w dresy, szlafroki i piżamy, choć to wczesne wtorkowe popołudnie. Ciała mają obszerne, twarze czerwone, włosy tłuste. W ustach papierosy. W dłoniach puszki z piwem. Rozmawiają głośno, klną soczyście, śmieją się rubasznie.
Wydają się zadowolone. Późnym popołudniem nastąpi zmiana warty. Panie przeniosą się „na pokoje”, zasiądą w kanapach, włączą telewizory, a ulicę przejmą dzieciaki. Dorosłych mężczyzn tu nie widać. Wieczorami siedzą na pubach, a w ciągu dnia pracują. Jeśli nie mają pracy, siedzą w pubach od rana do wieczora. Podobnych do Fatimy zakątków są w Dublinie dziesiątki. Dzielnica Drimnagh, gdzie zginęli Polacy, jest jednym z nich.

Trochę mniej biedni

Tony Fahey, profesor wykładający na University College w Dublinie, współautor raportu „Dobre czasy? Społeczne oblicze Celtyckiego Tygrysa”, stwierdza w rozmowie z „Przekrojem”: – Nasze badania pokazują, że główny problem to nierówna dystrybucja dochodów w społeczeństwie. Mówiąc jaśniej, irlandzki boom, który rozpoczął się 14 lat temu, statystycznie poprawił sytuację materialną całego społeczeństwa. Ale najbardziej poprawiło się tym, którzy przed boomem nie mieli wcale tak najgorzej. Ci, którzy byli biedni, są po prostu trochę mniej biedni.

Miarą nierówności w dystrybucji dochodów jest tak zwany Wskaźnik Giniego oparty na współczynniku koncentracji kapitału. Jeśli współczynnik wynosi zero, oznacza to, że wszyscy w społeczeństwie mają po równo. Jeśli wynosi 1, cały kapitał skupiony jest w rękach jednej osoby. W Irlandii współczynnik wynosi 0,32, co sytuuje ją poniżej średniej dla Unii Europejskiej (0,29) i za Polską (0,31). W najbardziej sprawiedliwej Słowenii współczynnik wynosi 0,22. – Takie zjawiska jak przestępczość nieletnich, alkoholizm, narkomania są w dużym stopniu pochodną tego, że nie udało nam się w równy sposób rozdystrybuować dochodów – twierdzi Fahey. – Rośnie poziom życia, bieda się zmniejsza, nie mam co do tego wątpliwości. Problem w tym, że nie maleją różnice między bogatymi a biednymi. Nowoczesne, zamożne państwo powinno te różnice likwidować. Nam się to na razie nie udaje.

Lepiej nic nie robić

Polacy, z którymi rozmawiałem w Dublinie, mają na ten temat swoje zdanie.

Ewa, 31 lat, pracuje w dużej amerykańskiej korporacji, w Irlandii mieszka od czterech lat:

– Gospodarka tutaj bucha, dźwigi na każdym kroku, boom widać gołym okiem. Ale Irlandczycy, choć mają wielkie serca, to są w większości prości ludzie o prostych potrzebach. I mają narodowy problem alkoholowy. Hasła społecznych akcji w stylu: „Mam już dość twojego picia!”, widzę w każdym pociągu, którym jeżdżę do pracy. Tusk się nie myli, tutaj jest cud. Ich problemy wynikają raczej z uporu, który drzemie w tym narodzie. To, że mają lepiej, nie znaczy, że chcą żyć lepiej. Margines społeczny tu nie zniknie, bo jak w kraju jest lepiej, to wielu z nich lepiej pije, lepiej kradnie i lepiej nic nie robi. Małgorzata, 28 lat, dziś z powrotem w Krakowie, przez pięć lat pracowała w Dublinie w pomocy społecznej: – Problemy mają podobne do naszych, ale tam one wynikają z tego, że przez lata państwa socjalnego zostali po prostu rozpieszczeni. Pieniądze szły na zasiłki. Dopiero od niedawna władze inwestują w projekty, które dają szansę młodym zrobić coś ze swoim życiem. Pokazują im jakąś alternatywę – że zamiast handlować
narkotykami, można na przykład uczyć się boksu albo tańczyć hip-hop. Pracowałam z tymi ludźmi w trudnych dzielnicach Dublina i wiem, że jest w nich entuzjazm, jeśli się ktoś nimi zajmie. Sądząc po liczbie młodych biorących udział w różnych programach, sytuacja się poprawia. Trzeba przyznać, że rząd nie szczędzi na to pieniędzy.

Tomek, 30 lat, realizator dźwięku, w Irlandii od siedmiu lat: – To, że jest w ogóle jakiś problem, wiedzą tylko ci, którzy mieszkają w problemowych dzielnicach. Ja mieszkałem na Dublin 8, niedaleko Fatimy, i raz gówniarze chcieli oblać mnie benzyną i podpalić. Ale jak ktoś ma pieniądze, to mieszka w Sutton czy Blackrock i niewiele wie, niewiele widzi. Główny problem to dragi. W tym mieście jest strasznie dużo narkotyków i jak ktoś chce, to znajdzie w tym biznesie utrzymanie. Święta racja.

Irlandzka rekreacja W Dublinie trwa społeczna kampania informacyjna, jedna z największych w ostatnich latach. Z olbrzymich billboardów można się dowiedzieć, że kokaina: 1. to trucizna społeczna; niszczy przyjaźń, rodzinę i całą społeczność; 2. w połączeniu z alkoholem aż 24-krotnie zwiększa ryzyko zawału; 3. powoduje impotencję, depresję, paranoję, niszczy karierę, wpędza w długi; 4. jest zła, nie jest cool. Wszystkie billboardy są w ostrych kolorach, biją po oczach.

Uzależnienie Irlandczyków od kokainy już przed kilku laty zostało oficjalnie uznane za epidemię. Ze względu na swoje położenie geograficzne Zielona Wyspa stanowi doskonały punkt zrzutu dla karteli narkotykowych szmuglujących towar drogą morską z Ameryki Południowej, przez zachodnią Afrykę, do Europy. To sprawia, że cena białego proszku należy do najniższych w zachodnim świecie. Za gram kokainy w Dublinie płaci się zaledwie 40 euro. Jej dostępność i „przystępność” uczyniła z kokainy narkotyk dla każdego. Minęły czasy, kiedy była używką gwiazd i bogaczy. Dziś jest popularnym uzupełnieniem alkoholu wśród wszystkich grup społecznych i w każdym zakątku Irlandii.

Na zlecenie telewizji publicznej naukowcy pobrali próbki z półek w toaletach 269 barów i klubów na terenie całego kraju. W ponad 90 procent z nich znaleziono ślady kokainy. Według sondażu opublikowanego w tygodniku „Sunday Independent” 86 procent respondentów postrzega kokainę w kategoriach „narodowego kryzysu”. Oficjalne stanowisko w tej sprawie zajęli nawet irlandzcy biskupi katoliccy. Zaapelowali do wiernych o opamiętanie i potępili stosowanie kokainy w – jak się wyrazili – celach rekreacyjnych. Większość amatorów białego proszku utrzymuje bowiem, że zażywają go tylko od czasu do czasu, żeby podrasować imprezę, i że nie są uzależnieni. Ale z danych policyjnych wynika, że używanie kokainy jest główną przyczyną przestępczości ulicznej, czyli bójek, rozbojów, wymuszeń. Gdyby wypadki w Drimnagh nie skończyły się śmiercią ofiar, też trafiłyby w statystykach do tej właśnie kategorii.

Problemy społeczne, takie jak przestępczość czy narkomania, są wszędzie, nie tylko w Irlandii. W kraju, z którego chcemy importować cud gospodarczy, ich skala mogła być jednak mniejsza, gdyby w przeszłości udało się lepiej wykorzystać efekty gospodarczego boomu. – Polska jest teraz tam, gdzie my byliśmy w połowie lat 90. – mówi Kieran Doyle O’Brien. – Jeśli wasi rządzący spojrzą na Irlandię nieco bardziej krytycznym okiem, może uda wam się uniknąć naszych błędów.

Maciej Jarkowiec

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)