"Nie mielibyśmy szans w otwartej wojnie"
Wyraźne ochłodzenie strategicznego środowiska bezpieczeństwa w Europie po wojnie rosyjsko-gruzińskiej pociąga za sobą konieczność przeglądu i ewentualnego skorygowania koncepcji, planów i programów obronnych zarówno w wymiarze sojuszniczym (NATO, UE), jak i narodowym. Dotyczy to także samych sił zbrojnych.
30.09.2008 | aktual.: 30.09.2008 10:42
Co prawda kampania militarna w wydaniu rosyjskiej armii nie była jakimś majstersztykiem z dziedziny sztuki wojennej, nie wniosła nic nowego do wojskowości na miarę XXI wieku. Wręcz przeciwnie: przypomniała stare czasy; była wojną w zupełnie starym stylu. Nie obserwowaliśmy ani spektakularnych manewrów (poza rajdami na obiekty gruzińskiej infrastruktury już praktycznie po zakończeniu działań wojennych), ani finezyjnych operacji połączonych (wspólnych działań formacji różnych rodzajów sił zbrojnych), typowych dla współczesnych działań bojowych, ani też zastosowania nowoczesnych superprecyzyjnych środków walki, właściwych erze rewolucji informacyjnej. Ot zwykła XX-wieczna wyniszczająca walka ogniowa. Walka wygrana – jak większość operacji radzieckich w czasie II wojny światowej – przede wszystkim masą liczebnej przewagi.
Mimo to inwazja rosyjska była na tyle szokująca właśnie swą „nadwagą siły” w stosunku do celów, że spowodowała nawrót zimnowojennego postrzegania Rosji i obawy przed nią w całej Europie. Co prawda stan dzisiejszy jest raczej „małą”, ograniczoną zimną wojną, która nie toczy się – jak pierwsza, XX-wieczna – o cały świat, tylko o przyrosyjską strefę wpływów. Z tego względu być może jej skutki nie dotyczą w jednakowym stopniu wszystkich w Europie, ale Polski z pewnością dotyczą.
Dlatego dla naszego wojska musi to oznaczać konieczność większego niż dotąd uwzględniania zdolności typowych dla obrony, aby przede wszystkim nie dać się łatwo zastraszać i szantażować (strategia szantażu to typowy środek zimnej wojny). Z tym wiąże się także potrzeba stawiania na jakość sił zbrojnych (profesjonalizacja) i – przede wszystkim – na ich interoperacyjność z siłami NATO. W pojedynkę, jak pokazał przykład Gruzji, nie mielibyśmy dużych szans w otwartej wojnie. Dodajmy przy okazji, że jednym z priorytetowych zadań w ramach wzmacniania odporności na szantaż jest np. budowa nowoczesnego narodowego systemu obrony przeciwrakietowej (opartego np. na rakietach „PATRIOT”).
Oczywiście o tym, jakie wojsko jest nam potrzebne, nie przesądzają tylko zagrożenia. W świetle nowych warunków bezpieczeństwa zwrócić uwagę należy także na zmieniające się możliwości wzmocnienia potrzebnej siły obronnej przez udział w sojuszu NATO. Widać wyraźnie, że szanse te nie są jednakowe we wszystkich sytuacjach. W razie bezpośredniej agresji wsparcie takie byłoby zapewne pełne (art. 5.). Ale dla Polski, jako państwa granicznego NATO, szczególnie niepokojąca jest – ujawniona w praktyce na przykładzie Turcji z 2003 roku – niepewność szybkiego zadziałania Sojuszu w sytuacjach kryzysowych, niejednoznacznych politycznie, w których różni członkowie NATO mogą ją różnie oceniać, gdy ona jeszcze nie przekroczy progu art. 5. Takie sytuacje nazywam trudnokonsensusowymi lub podprogowymi.
Dla naszych sił zbrojnych musi to oznaczać zwiększenie priorytetu dla zdolności do samodzielnego działania, aby państwo miało możliwość skutecznego reagowania na zagrożenia trudnokonsensusowe do czasu uzyskania owego konsensusu lub nawet, w stosunku do niektórych zagrożeń (podprogowych), samodzielnego reagowania w ogóle.
W sumie co do wymagań wobec naszych sił zbrojnych podkreśliłbym dwa punkty:
Pierwszy: Skład i struktura wojska (czyli jego wymiar materialny) muszą być budowane pod kątem potrzeb obrony przed agresją bezpośrednią, a dopiero w drugiej kolejności takie właśnie wojsko można odpowiednio przystosowywać do pozostałych zadań, czyli wsparcia innych instytucji państwa (wsparcia dyplomacji w misjach międzynarodowych lub administracji w sytuacjach kryzysowych na terenie kraju).
Drugi: Potrzebne są nam siły zbrojne zdolne w pierwszej kolejności do szybkiego reagowania na zagrożenia bezpośrednie dla Polski (niekoniecznie w skali świata!), co może zapewnić tylko wojsko profesjonalne, mobilne operacyjnie (śmigłowce!), o dużym stopniu gotowości, a więc zorganizowane w formacje maksymalnie ukompletowane już w czasie pokoju (lepiej posiadać mniej jednostek, ale o dużym stopniu ukompletowania, niż więcej jednostek słabo ukompletowanych). Jednocześnie wymaga to posiadania narodowego Naczelnego Dowództwa Operacyjnego z pełnymi kompetencjami samodzielnego narodowego dowodzenia operacyjnego, stanowiącego, w razie wojny, organ dowodzenia Naczelnego Dowódcy i dlatego podporządkowanego już w czasie pokoju bezpośrednio decydentowi politycznemu, a nie wtopionego gdzieś głęboko w wojskową strukturę systemu dowodzenia, jak jest dzisiaj.
Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski