PolskaNie daj się nabrać!

Nie daj się nabrać!

Do pracy na farmach w Wielkiej Brytanii
jeździliśmy na długo przed otwarciem brytyjskiego rynku pracy, po
naszym przystąpieniu do Unii Europejskiej. Prawie zawsze praca ta
była nielegalna. Choć po 1 maja możemy uzyskiwać na Wyspach
pozwolenia na pracę w dalszym ciągu powiększamy tam szarą strefę -
pisze "Głos Wielkopolski".

Na łamach "Głosu" najpierw przestrzegaliśmy przed wyjazdami w ciemno do Wielkiej Brytanii i Irlandii, później informowaliśmy o exodusie Polaków do tych krajów, by wreszcie opisać tych, którym się nie udało, którzy w kartonach spali na dworcach i stali się ofiarami oszustów. Teraz udało się nam dowiedzieć czegoś więcej o mechanizmach oszustw - podaje dziennik.

Położone w hrabstwie Gloucestershire, opodal miasta Hereford, farmy firmy Haygrove zatrudniają kilkuset pracowników z krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Są oni werbowani do pracy przez lokalnych agentów, którzy kuszą legalnym zatrudnieniem i wysokimi zarobkami - od 250 do 300 funtów tygodniowo (to około 8000 złotych miesięcznie).

Przed wyjazdem proszą o wysłanie dokumentów, kopii paszportu i zdjęć. Pośrednicy, za załatwienie pracy żądają kilkuset złotych. Zarządzana przez Angusa Davisona firma Haygrove jest głównym dostawcą truskawek do supermarketów sieci Tesco, Sainsbury oraz Marks&Spencer na terenie Wielkiej Brytanii. Jest także jednym z największych producentów tych owoców na świecie. Do pracy na jednej z farm Haygrove na początku lipca wybrał się Szymon, student z Poznania, wraz z dziewczyną i grupą znajomych, także studentów.

Wszystko wyglądało przyzwoicie, przejrzyście i uczciwie. Pośredniczka, która załatwiła nam pracę na tej farmie budziła zaufanie - była koleżanką koleżanki. Po przyjeździe na miejsce poczuliśmy, że coś jest nie tak. Głównym problemem było to, że nie było tam prawie żadnych truskawek, o czym powiedziano nam dopiero na miejscu. Wieczorem na pole wyjeżdżał kombajn spryskujący krzaki specjalnymi preparatami, dzięki którym rano na każdej roślinie znajdowało się kilka czerwonych dorodnych owoców, jednak na naszej farmie pracowało aż 200 osób, które całonocny "wysyp" truskawek zbierały w ciągu 1-2 godzin - mówi Szymon.

Na "dzień dobry" kazano im zapłacić 120 funtów - 50 funtów to kaucja za mieszkanie, drugie 50 za rejestrację w Home Office, oraz 12 za założenie konta bankowego i 8 za jego likwidację. Opłat tych nie można było uiścić z własnej kieszeni, tylko było nimi od początku obciążane konto pracownika. Zaciągnięty w ten sposób "kredyt" trzeba było spłacać z pieniędzy zarobionych na farmie. Dodatkowym obciążeniem były koszty noclegu - 4 funty dziennie, czyli 28 tygodniowo (to około 200 złotych).

Przy maksymalnych zarobkach rzędu 4,5-9 funtów dziennie spłacenie długu było praktycznie niemożliwe. Niektórzy, po odliczeniu kosztów noclegu, w ciągu tygodnia zarabiali po 50 pensów (około 3 złotych) - mówi Agata, która na farmie spędziła dwa tygodnie.

Po powrocie do Polski postanowiliśmy opowiedzieć o tym komuś z prasy, żeby inni tam nie jeździli, by ich przestrzec. Nas oszukano, ale nie życzę tego nikomu. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że podobno zanim na farmie pojawili się Polacy, którzy odpowiadali za sprawy zatrudnienia, to warunki pracy były niezłe. Niestety, nasi rodacy nauczyli Anglików, jak oszczędzać na kosztach pracy i to jest najsmutniejsze - mówi Gosia, jedna z osób, którym z farmy udało się wyjechać w miarę wcześnie. (PAP)

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)