Nelly Rokita zwiastuje problemy

Nelly Rokita odeszła z Platformy Obywatelskiej, ale nie odeszła od Jana Rokity. Czyli ich drogi polityczne troszkę się rozeszły, ale życiowe nie. Z tego co wiadomo o tym uroczym małżeństwie, to jest ono ogromnie udane i pełne miłości. A to oznacza, że polityczne drogi Nelly i posła PO znowu niebawem się przetną. Ciekawe tylko, czy żona wyciągnie męża z Platformy, czy mąż na powrót przyciągnie żonę do partii. Osobiście stawiam na to pierwsze rozwiązanie.

Nelly Rokita zwiastuje problemy
Źródło zdjęć: © WP.PL

02.01.2007 13:20

Nelly Rokita to postać ogromie barwna. Niemka, z Kirgizji, zakochana w Polsce, „Solidarności” i Rokicie. Po polsku mówi z dającym się wyczuć obcym akcentem, ale za to język ma niewyparzony. To ona przed wyborami parlamentarnymi ogłosiła, że Platforma nie powinna rządzić sama, tylko w koalicji z PiS. Małżonek wyrywał sobie z głowy resztki włosów, a jego partyjni koledzy byli wściekli na wszelkie istniejące Rokity. I niektórzy do dzisiaj twierdzą, że to przez uroczą Niemkę z kolekcją kapeluszy nieustępującą mężowskiej, ich partia przegrała wygrane wybory.

Odejście Nelly Rokity nie ma wielkiego znaczenia. Ono pojawi się dopiero, gdy żona pociągnie za sobą męża. Ważne są jednak argumenty wypowiedziane przez Nelly na pożegnanie. Otóż rozstaje się ona z PO dlatego, że brzydko potraktowano jej małżonka, ale także dlatego, że partia za bardzo skręca w lewo. A na horyzoncie majaczy sojusznik, którego wielu członków PO również może nie strawić. Postkomunistyczny SLD. To obawy nie tylko Nelly, ale również jej męża, a pewnie i wielu innych działaczy Platformy. I dlatego odejście Rokity samo problemem nie jest, ale może problemy zwiastować.

A wydawało się, że Platforma Obywatelska uniknie kłopotów swej antenatki Unii Wolności. Unia – przypomnijmy – cierpiała na dwie choroby. Pierwszą był niedowład decyzyjny – i tu PO jest całkowicie zdrowa. Tuskowi można wiele rzeczy zarzucić, ale steruje swą partią twardą ręką i nie traci czasu na niekończące się rozważania, co począć.
Drugą chorobą było rozdarcie prowadzące do paraliżu. Część unitów chciała porozumiewać się z prawicą, ze względu na solidarnościową przeszłość. Druga część miała już dosyć prawicowych oszołomów i marzyła o historycznym kompromisie z postkomunistami. Efekt był taki, że zakleszczona partia nic nie robiła, bo groziło jej to rozpadem. I niewykluczone, że ten wirus dotarł właśnie na pokład PO. PiS jest jej teraz głównym przeciwnikiem i wali w niego jak w bęben. Ale są w PO osoby, którym bardzo przeszkadza fakt bicia wspólnego z Jerzym Szmajdzińskim czy Krzysztofem Janikiem. Kiedy przyjdzie co do czego i PO będzie musiała naprawdę wybrać między Prawem i Sprawiedliwością i Sojuszem Lewicy Demokratycznej, partia może rozerwać się jak papier toaletowy w perforowanym miejscu.

Tusk widzi to niebezpieczeństwo. W jednym z wywiadów powiedział, że Platforma Obywatelska musi wygrać następne wybory tak zdecydowanie, żeby rządzić sama. Inaczej zginie. Ma rację. Tylko, że taka wygrana jest równie prawdopodobna, jak to że Grzegorz Schetyna będzie pierwszym człowiekiem na Marsie.

Igor Zalewski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)