NATO - pacyfistyczny antysojusz
• Aby NATO powstało prezydent Truman był zmuszony uciec się do fortelu
• Musiał przekonać Amerykanów, że NATO nie jest… sojuszem wojskowym
27.06.2016 | aktual.: 27.06.2016 16:57
W lutowy wieczór, chory na grypę George Kennan, musiał zwlec się z łóżka i znaleźć siły, by napisać dla Waszyngtonu analizę kolejnego przemówienia Stalina. Przywódca ZSRR zaskoczył zachodnich dyplomatów swym wystąpieniem w Tetrze Bolszoj, nakazując mieszkańcom swojego kraju przygotowywać się do nowej wojny. Do jej wywołania mieli dążyć oczywiście zachodni imperialiści. Kennan wystarczająco długo pracował w amerykańskiej ambasadzie w Moskwie, by stracić wszelkie złudzenia w odniesieniu do Stalina i komunizmu. Wbrew temu, co uparcie propagował były wiceprezydent Henry Wallace, to nie Zachód swym zachowaniem prowokował coraz agresywniejszą postawę Kremla. Kennan próbował tłumaczyć sowietologiczne niuanse przełożonym, ale ci ignorowali ostrzeżenia analityka.
Motywowany frustracją i obawami przed tym, co przyniesie przyszłość, pośpiesznie notował więc swe spostrzeżenia. ''U podłoża neurotycznego spojrzenia Kremla na sytuację światową leży instynktowne, rosyjskie poczucie braku bezpieczeństwa'' – pisał, analizując przyczyny rosyjskiego ekspansjonizmu. Jego zdaniem wynikało ono z tego samego od wieków lęku. Tak carowie, jak i Stalin – twierdził dyplomata - żyli w przekonaniu, iż ''ich władza jest w swoim kształcie archaiczna, że opiera się na sztucznie wymyślonych podstawach psychologicznych, że jest krucha i nie wytrzyma porównania i kontaktów z systemami politycznymi krajów Zachodu''. Nawet niewielkie otwarcie na świat i poznanie przez Rosjan innej rzeczywistości stwarzało zagrożenie dla tyranów, a ci ''nauczyli się poszukiwać bezpieczeństwa jedynie w cierpliwej, ale zażartej walce, której celem jest zniszczenie przeciwnika (zewnętrznego – przyp. aut.), a nigdy ugoda, czy kompromis''. Kennan ostrzegał, iż nie ma możliwości przyjaznego współistnienia Stanów
Zjednoczonych ze Związkiem Radzieckim. Jedyny sposób działania widział w powstrzymywaniu Rosjan ''na całej linii frontu dyplomatycznego'' i oczekiwaniu na to, aż totalitarny reżym zawali się pod własnym ciężarem.
Trzeźwienie Amerykanów
Liczące trzynaście stron opracowanie Kennana, nazwane potem ''długim telegrafem'' trafiło na biurko prezydenta USA w najwłaściwszym z możliwych momentów. Pod koniec lutego 1946 r. strategiczne założenia amerykańskiej polityki zagranicznej, wytyczone przez nieżyjącego już Franklina D. Roosevelta, leżały w gruzach. Jego następca Harry Truman nie mógł dłużej udawać, iż nie dostrzega, jak Stalin łamie układy podpisane w Jałcie i Poczdamie. W Polsce oraz innych krajach Europy Środkowej komuniści brutalnie wprowadzali swoje porządki, a obiecane wolne wybory wręcz ostentacyjnie fałszowano. Kreml nie zamierzał być sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, lecz dążył do zdominowania jak największej połaci świata. Uświadamianie sobie tego wywołało w Waszyngtonie długotrwały paraliż decyzyjny. Nikt nie wiedział, co zrobić z faktem, iż przyjaciel Ameryki z czasów wojny światowej Józef Stalin niczym w zasadzie się nie różnił od Adolfa Hitlera. Paradoksalnie, zaczął przeważać nawet pogląd Henry'ego Wallace'a, że to militarna
obecność Stanów Zjednoczonych w Europie i na Dalekim Wschodzie prowokuje paranoiczne zachowania przywódcy ZSRR.
Zdezorientowanemu Trumanowi bardzo spodobał się przysłany 22 lutego 1946 r. do Waszyngtonu ''długi telegram'', ponieważ odpowiadał na kluczowe pytania: co się dzieje, dlaczego tak się dzieje i co należy z tym zrobić. Nieuchronną ekspansję ZSRR mogła powstrzymać jedynie koalicja krajów demokratycznych. Na niewiele zdał się list Wallace'a przesłany niedługo później prezydentowi USA. ''Wydarzenia kilku minionych miesięcy zrodziły w ZSRR znany sprzed 1939 r. strach przed 'kapitalistycznym okrążeniem' i fałszywe przekonanie, że świat zachodni, łącznie z USA, jest jednolicie, niezmiennie wrogi'' – dowodził w nim były wiceprezydent.
Jednak Harry Truman wiedział już swoje. Działania, które podjął wytyczyły strategię postępowania USA na kolejne czterdzieści lat. Europa Zachodnia otrzymała olbrzymie wsparcie ekonomiczne w postaci Planu Marshalla, by mogła szybko podźwignąć się z ruin. Jednocześnie Truman zadbał o bliską współpracę militarną z Londynem - zwłaszcza w kwestach związanych z powstrzymywaniem ekspansji ZSRR. Przez dwa stulecia Wielka Brytania wspierała Turcję, by uniemożliwić Rosji przejęcie cieśnin łączących Morze Czarne ze Śródziemnym. Prezydent USA wiedział, że Anglicy wyczerpani II wojną światową są zbyt słabi, by dalej podołać zadaniu. Planował więc, że Stany Zjednoczone przejmą rolę Brytyjczyków w Turcji oraz Grecji. ''Jednak ani amerykańska opinia publiczna, ani Kongres, nie były w stanie zaaprobować geopolitycznych, tradycyjnie brytyjskich racji. Opór wobec radzieckiego ekspansjonizmu musiał wypływać z jednoznacznie amerykańskiego podejścia do polityki zagranicznej'' – opisuje Henry Kissinger w książce ''Dyplomacja''.
Słowa te oznaczały, że argumenty czysto pragmatyczne nie wystarczą i planowane działania muszą zostać poparte racjami moralnymi, a także ściśle wiązać się z dobrem Stanów Zjednoczonych. Zwłaszcza, że po wyborach Kongres zdominowali republikanie, opowiadający się za powrotem do przedwojennego izolacjonizmu.
Pożytek z historii
Rok po wysłaniu ''długiego telegramu'' w Białym Domu zjawiła się delegacja Kongresu, której przewodniczył republikański senator Arthur Vandenberg. Przekonanie go do rezygnacji z izolacjonizmu i poparcia polityki ''powstrzymywania ZSRR'' Kissinger nazwał ''piekielnie trudnym''. Racjonalne argumenty Trumana oraz sekretarza stanu Marshalla odbijały się od senatora niczym groch od ściany.
Dopiero asystent sekretarza stanu Dean Acheson znalazł oddziałującą na wyobraźnię opornego polityka analogię. ''Na świecie liczą się jedynie dwie potęgi Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. Znaleźliśmy się w sytuacji, jakiej nie było od czasów starożytnych. Od czasów Rzymu i Kartaginy nie było na świecie takiej polaryzacji sił'' – mówił Acheson, wiedząc, że każdy miłośnik antyku dobrze pamięta, jaki los spotkał przegraną Kartaginę. ''Podejmując kroki mające na celu umocnienie krajów zagrożonych sowiecką agresją lub komunistycznym przewrotem, Stany Zjednoczone bronią własnego bezpieczeństwa, własnej wolności'' – podsumowywał.
Jego przemowa porwała Vandenberga. Kiedy 12 marca 1947 r. prezydent Truman ogłosił nową doktrynę w polityce zagranicznej USA, która zakładała powstrzymywanie ekspansji ZSRR, otrzymał pełne poparcie obu izb Kongresu. Stany Zjednoczone obiecywały wszelką pomoc ''wolnym i niepodległym narodom w zachowaniu swej wolności'' - zarówno w formie ekonomicznej, jak i militarnej. ''Gdyby radzieccy przywódcy lepiej znali historię Ameryki, pojęliby groźbę, która kryła się w słowach prezydenta'' – twierdzi Kissinger. ''Od tej chwili konflikt mógł zostać zakończony jedynie w wyniku zmiany celów Kremla, w wyniku upadku systemu radzieckiego lub w wypadku zaistnienia tych obu okoliczności łącznie'' – dodaje.
W Moskwie jednak niespecjalnie przejęto się doktryną Trumana. Ale wkrótce po raz pierwszy działania Stalina napotkały na zdecydowany opór. Wspierani przez Moskwę komuniści z Demokratycznej Armii Grecji zaczęli przegrywać wojnę domową. O ich klęsce przesądziła pomoc amerykańsko-angielska dla legalnego rządu w Atenach. Jednak lokalny konflikt nie mógł zmienić układu sił w Europie.
Tymczasem na Starym Kontynencie robiło się coraz goręcej z powodu zerwania czterostronnych rozmów na temat przyszłości państwa niemieckiego. Kreml twardo odrzucał wszelkie propozycje wysuwane przez USA, Wielką Brytanie i Francję. Mając w perspektywie możliwość przejęcia kontroli nad całymi Niemcami, Stalin nie myślał o kompromisie. Dostrzegł to brytyjski minister spraw zagranicznych Ernest Bevin podczas swego wystąpienia w styczniu 1948 r. przed Izbą Gmin. W jego trakcie zaapelował, by państwa Starego Kontynentu stworzyły Unię Zachodnioeuropejską oraz wspólny ze Stanami Zjednoczonymi sojusz obronny.
Niespełna miesiąc później pod patronatem Kremla przeprowadzono przewrót w Czechosłowacji i komuniści zdobyli w Pradze władzę absolutną. Na Zachodzie dobrze pamiętano, jak zaledwie dziesięć lat wcześniej Adolf Hitler anektował Sudety, a potem złamał ustalenia z Monachium i wzniecił światową wojnę. Z inicjatywy Bevina w połowie marca spotkali się w Brukseli przywódcy: Wielkiej Brytanii, Francji, Holandii, Belgi oraz Luksemburga, by podpisać pakt zobowiązujący te kraje do wzajemnej pomocy wojskowej i ekonomicznej. Sygnatariusze Paktu Brukselskiego niemal natychmiast zwrócili się do prezydenta Trumana z propozycją wejścia Stanów Zjednoczonych do sojuszu. Bez pomocy USA widmo sowieckiej Europy od Atlantyku aż po Ural stawało się zbyt realną możliwością.
Siła dialektyki
Amerykańscy dyplomaci, którzy uczestniczyli w dyskretnych rozmowach z przedstawicielami Paktu Brukselskiego, 24 marca 1948 r. wysłali do Waszyngtonu memorandum, nalegając na przyjęcie propozycji Bevina. Chodziło o to, by pod egidą Ameryki powstał sojusz deklarujący, iż ''rząd USA postrzegałby napaść na któregokolwiek z sygnatariuszy Traktatu Brukselskiego jako napaść na Stany Zjednoczone, co spotkałoby się z reakcją USA zgodną z Artykułem 51 Karty Narodów Zjednoczonych''. Czyli interwencją zbrojną, dopuszczaną przez ONZ w ramach prawa do samoobrony.
Harry Truman całkowicie zgadzał się z taką koncepcją, a w kolejnym tygodniu Sowieci dali sygnał, iż musi się spieszyć. Od początku kwietnia zaczęły się incydenty związane z tranzytem towarów do tych stref okupacyjnych w Berlinie, które znajdowały się pod kontrolą zachodnich aliantów. Władze radzieckie zatrzymywały wiele pociągów i barek, po czym nakazywały ich cofniecie pod pretekstem braku odpowiednich dokumentów przewozowych. Napięcie narastało z każdym tygodniem, aż 18 czerwca 1948 r. w zachodnich strefach okupacyjnych Niemiec przeprowadzono reformę walutową. Wymiana pieniądza zaskoczyła władze ZSRR. W odpowiedzi na nią zarządzono całkowitą blokadę Berlina, by zmusić aliantów głodem do wycofania się z dawnej stolicy Niemiec.
Ale prezydent Truman już nie zamierzał ustępować i siły powietrzne USA zapewniły Berlinowi Zachodniemu dostawy zaopatrzenia drogą lotniczą. Gdyby Armia Radziecka zaczęła zestrzeliwać amerykańskie transportowce, wybuch III wojny światowej byłby nieuchronny. To wymuszało pośpiech w stworzeniu sojuszu, który mógł zniechęcić Kreml do agresji. Właściwie jedyną przeszkodą dla jego zawiązania stał się amerykański Kongres, w którym republikanie cały czas opowiadali się za powrotem do izolacjonizmu, co zresztą popierała większość wyborców. Po śmierci prawie 300 tys. amerykańskich żołnierzy na frontach II wojny światowej mało który mieszkaniec USA chciał umierać za Stary Kontynent.
Ale prezydenta Trumana wiele nauczyły debaty z senatorem Vandenbergiem. Wiedział, jak poprowadzić właściwą narrację, choć nie było to proste, bo w okresie pokoju USA nigdy wcześniej nie weszły do żadnego sojuszu wojskowego. Truman postanowił więc udowodnić wyborcom, że planowany North Atlantic Treaty Organization (NATO)
nie jest … sojuszem wojskowym. Departament Stanu przygotował dla członków senackiej Komisji Spraw Zagranicznych dokument o znamiennym tytule: ''Różnice pomiędzy NATO a tradycyjnymi sojuszami wojskowymi''. Zaczynał się on od analizy zawartego w 1815 r. przez europejskie mocarstwa Świętego Przymierza i został doprowadzony do czasów współczesnych. ''NATO nie będzie wymierzone przeciwko komukolwiek tylko przeciwko agresji. Nie powstanie by szukać wpływów, by zmieniać 'równowagę sił', ale by umacniać 'równowagę zasad''' – zapisano w nim.
Przez pół roku administracja Trumana urabiała kongresmenów i wyborców, kładąc nacisk na to, iż rząd USA musi bronić: demokracji, wartości moralnych i pokoju. Przy czym nie wskazywano przed kim, lecz akcentowano sam fakt bronienia. Traktat Północnoatlantycki sygnowało w Waszyngtonie 4 kwietnia 1949 r. dwanaście państw. Dziesięć europejskich oraz Stany Zjednoczone i Kanada. Jasno pokazywało to, jakiej części świata w praktyce dotyczy idea obrony wartości. Przystępując do dyskusji nad ratyfikacją Traktatu, senacka Komisja Spraw Zagranicznych miała więc wiele wątpliwości, czy aby traktat nie wplącze Ameryki w nową wojnę. Rozwiał je skutecznie ambasador USA przy ONZ Warren R. Austin. Na pytanie o cel powstania NATO odparł krótko: ''Utrzymanie międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa, i realizowanie tego celu poprzez wspólne skuteczne działanie''. Powiedział to ani razu nie wspominając, że głównym przeciwnikiem miał zostać Związek Radziecki.
Idea walki o pokój przekonała przewodniczącego komisji senatora Connally’ego. Podczas przesłuchiwania awansowanego na sekretarza stanu Deana Achesona powiedział, że ''układ nie jest wymierzony przeciwko żadnemu określonemu narodowi. Jest on jedynie wymierzony przeciwko każdemu narodowi czy krajowi, który planuje lub podejmuje zbrojną agresję przeciwko członkom i sygnatariuszom układu''. Szef amerykańskiej dyplomacji skwapliwie to potwierdził. ''Dean Acheson był wyjątkowo przenikliwym sekretarzem stanu i miał obszerną wiedzę historyczną. Z łatwością można sobie wyobrazić ironiczne błyski w jego oczach, gdy wysłuchiwał tych oświadczeń przewodniczącego Komisji'' – zauważa Henry Kissinger.
Jednak gra pozorów nie tylko otworzyła drogę do ratyfikacji paktu, który wszedł w życie 24 sierpnia 1949 r. Paradoksalnie, okazała się być znakomitym fundamentem, na którym zbudowano najtrwalszy i najskuteczniejszy sojusz militarny w dziejach świata. Dzięki uniwersalności idei przetrwał on upadek ZSRR i okazuje się nadzwyczaj potrzebny w coraz mniej pokojowych czasach.
Andrzej Krajewski dla Wirtualnej Polski
Przed zbliżającym się kluczowym szczytem Sojuszu Północnoatlantyckiego w Warszawie rozpoczynamy w Wirtualnej Polsce cykl dziennikarski Polska w NATO, NATO w Polsce. Jaka jest historia najpotężniejszego sojuszu świata i jak się w nim znaleźliśmy? Czy natowskie bazy obroniłyby Polskę? Co by było, gdyby NATO zabrakło? To tylko część zagadnień, nad którymi chcemy się pochylić.